Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Stereotypy



Stereotypy społeczne w postrzeganiu alkoholika
UZALEŻNIONE - PIJANE MYŚLENIE

"Pielęgniarki puszczają się z lekarzami, lekarze to łapownicy, barmanki to prostytutki, policjanci to durnie, prawnicy to cwaniacy, politycy to skandaliści… Uogólnienia, schematy myślowe, generalizacje. Łatwiej, wygodniej się z nimi żyje. Zwłaszcza, jeśli mają wyraźnie zabarwienie negatywne, jak te powyżej. Pozytywne wymagałyby już pewnych działań, zaangażowania, może poniesienia jakiegoś trudu, a nawet ryzyka. Przy negatywnych, podstawowym działaniem jest odrzucenie. Odruchowe i automatyczne. I problem „z głowy”.
Dopóki za bardzo nie przeszkadzają nam w życiu, posługujemy się nimi nieomalże bezrefleksyjnie, radośnie i ochoczo, bo to jest po prostu wygodne. Jakakolwiek zmiana wymagałaby pewnej pracy, wysiłku, a komu się chce? Bez palącej potrzeby?"

Program Dwunastu Kroków


Żyć w przyjaźni z Bogiem
to najlepsza gwarancja wolności.

Warto przyjrzeć się bliżej Programowi Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików. Jest to bowiem program, dzięki któremu w ostatnich kilkudziesięciu latach setki tysięcy alkoholików z różnych krajów świata odzyskały trwałą trzeźwość. Program ten okazał się na tyle skuteczny, że obecnie jego podstawowe elementy zostały włączone do wszystkich programów profesjonalnej terapii uzależnień. Ponadto mamy tu do czynienia z programem uniwersalnym, gdyż pomaga on skutecznie przezwyciężać również inne formy uzależnień. Właśnie dlatego do Programu Dwunastu Kroków AA nawiązują bezpośrednio również inne grupy samopomocy, np. grupy wsparcia dla osób uzależnionych od narkotyków, nikotyny, jedzenia, seksu, pracy czy hazardu.

Miejscem narodzin Programu Dwunastu Kroków AA było miasteczko Akron w Stanie Ohio (USA). W tej właśnie miejscowości w połowie lat trzydziestych zaczęli spotykać się i rozmawiać o swoich problemach dwaj alkoholicy, którzy znajdowali się w bardzo zaawansowanej fazie choroby alkoholowej. Jednym z nich był makler giełdowy – Bill W. (William Griffith Wilson, 1895-1971). Drugim był chirurg – doktor Bob (Robert Holbrook Smith, 1879-1950). Bill miał w tym czasie za sobą wiele pobytów w zakładach odwykowych. Tylko w latach 1933-1934 był hospitalizowany czterokrotnie, a terapie nie dawały żadnego rezultatu. Z kolei doktor Bob nie był już w stanie operować ze względu na swoją chorobę alkoholową. Ich spotkania i rozmowy dały początek programowi i wspólnocie Anonimowych Alkoholików.

Program Dwunastu Kroków AA jest precyzyjnie skonstruowanym narzędziem, które umożliwia ludziom uzależnionym radykalną zmianę życia i postępowania. Punktem wyjścia programu jest uznanie przez alkoholika prawdy o sobie, a zatem prawdy o zupełnej bezradności wobec alkoholu i utracie kontroli nad własnym życiem (Krok 1). Kolejnym krokiem w pracy nad sobą jest uznanie, że trzeźwiejący człowiek sam sobie nie poradzi ze swoim problemem i że w związku z tym potrzebuje pomocy z zewnątrz (Krok 2). W tej sytuacji zwraca się on do Boga, by powierzyć Jego opiece swoją wolę i swoje życie (Krok 3). Kolejne fazy programu prowadzą do przezwyciężenia bolesnej przeszłości, która stanowi moralną i psychiczną ranę w świadomości trzeźwiejącego alkoholika. Wymaga to gruntownego rozrachunku moralnego z przeszłością, dokonanego wobec Boga i bliźniego (Kroki 4 i 5). Wymaga też nauczenia się postawy pokory i zaufania wobec Boga w przekonaniu, że tylko przy Jego pomocy możemy usunąć wszystkie nasze wady i słabości (Kroki 6 i 7). Kolejne (Kroki 8 i 9) prowadzą do zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy wszystkim tym osobom, wobec których jest to tylko możliwe. Następny krok uczy dojrzałej sztuki życia tu i teraz. Wzywa mianowicie do zachowania nieustannej czujności w obecnym życiu oraz do natychmiastowego demaskowania aktualnie popełnianych błędów (Krok 10). Kolejny (Krok 11) prowadzi do budowania coraz silniejszej więzi z Bogiem poprzez modlitwę i medytację. Dzięki takiej postawie trzeźwiejący alkoholik ma szansę, by na co dzień poznawać wolę Bożą oraz by mieć siłę do wiernego jej wypełniania. Owocem realizacji całego Programu Dwunastu Kroków jest osobista przemiana i przebudzenie duchowe, które sprawia, że alkoholik podejmuje radykalnie nowy styl życia. Czyni go też zdolnym do tego, by nieść nadzieję i pomoc innym ludziom uzależnionym (Krok 12).

Analiza powyższych zasad wskazuje, że centralnym punktem programu AA jest uznanie własnej bezsilności wobec alkoholu oraz towarzyszące temu przekonanie, że tylko dzięki osobistej więzi z Bogiem można na stałe powrócić do trzeźwego życia. Sami alkoholicy wyrażają istotę programu AA w sposób bardzo lapidarny: “ja sam nie mogę, z Tobą mogę”. Mówiąc o więzi z Bogiem, Program Dwunastu Kroków AA precyzuje, że chodzi tu o Boga “jakkolwiek Go pojmujemy”. Znaczenie tego rodzaju dopowiedzenia wyjaśnia w sposób jednoznaczny i konkretny osobiście współtwórca programu AA – Bill W. (por. Anonimowi Alkoholicy, Warszawa 1996, s. 7-13). W listopadzie 1934 roku odwiedził go po raz pierwszy po wielu latach kolega z ławy szkolnej, który – podobnie jak on – był alkoholikiem w zaawansowanej fazie choroby. Tym jednak razem ów mężczyzna był całkowicie trzeźwy i wyglądał na zupełnie przemienionego. Kipiał radością i wewnętrznym pokojem. Bil W. wyznaje, że był zaszokowany taką zmianą. Sam znajdował się wtedy na dnie. Wielokrotnie bezskutecznie próbował przestał pić. Na nic jednak zdawał się jego osobisty wysiłek oraz kolejne pobyty w szpitalu na oddziale odwykowym. Także na tamten listopadowy wieczór przygotował sobie sporą ilość alkoholu i ryzykował popadnięcie w kolejny ciąg picia. Posłuchajmy, jak owo niespodziewana spotkanie z kolegą szkolnym wspomina Bill W.:

“Stanął w otwartych drzwiach świeży i promienny. Coś niezwykłego było w jego oczach... Zmienił się nie do poznania. Co się stało? Podsunąłem mu kieliszek. Odmówił. Rozczarowany, ale zaciekawiony zastanawiałem się, co w niego wstąpiło. Nie był sobą. «O co chodzi?» – zapytałem otwarcie. Spojrzał na mnie z prostotą i z uśmiechem powiedział: «Znalazłem wiarę» (I’ve got religion). Osłupiałem. A więc to tak – zeszłego lata jeszcze alkoholik – wariat, a teraz, jak podejrzewałem, znów zwariowany na punkcie religii. (...). «Niech mu tam, niech sobie deklamuje». Poza tym mój gin przetrwa dłużej niż jego kazanie. Ale on nie prawił kazań. Rzeczowo opowiedział mi o tym, jak dwóm ludziom w sądzie udało się przekonać sędziego, aby zawiesił jego wyrok. Mówili oni o jakiejś prostej religijnej idei i praktycznym programie działania. Było to przed dwoma miesiącami. Skutek był oczywisty. Przyszedł, aby podzielić się ze mną doświadczeniem, gdyby mi na tym zależało. Byłem zaskoczony, zaszokowany, ale i zainteresowany. Była to moja ostatnia deska ratunku.(...). Zawsze wierzyłem w Siłę Wyższą ode mnie i często rozmyślałem nad tymi sprawami. Nie byłem ateistą. W gruncie rzeczy niewielu ludzi jest ateistami, ponieważ oznacza to ślepą wiarę w dziwną tezę, że wszechświat powstał z niczego i bez celu podąża donikąd. (...). Dotąd tylko doszedłem w swych rozmyślaniach nad porządkiem świata. Właśnie w tym miejscu rozstałem się z pastorami i systemami religijnymi znanymi ludziom. Gdy mówili mi o uosobionym Bogu, który jest miłością, nadludzką siłą, wskazaniem kierunku życia, irytowałem się i odrzucałem tę teorię. Przyznawałem natomiast, że Chrystus był wielkim człowiekiem, niezbyt dokładnie naśladowanym przez tych, którzy Go wyznają. Jego naukę moralną uważałem za najdoskonalszą. Sam przyjąłem tę cześć, która wydawał mi się dogodna i niezbyt trudna, odrzucając resztę. (...).

Lecz oto siedzący przede mną przyjaciel deklarował wprost, że Bóg zrobił dla niego to, czego on sam uczynić nie mógł. Jego ludzka siła zawiodła. Lekarze orzekli, że jest nieuleczalny. Społeczeństwo chciało go odizolować. Tak jak ja, uznał swoją całkowitą porażkę. Wtedy został wyrwany śmierci. Niespodziewanie podniesiony z rynsztoka, wzniósł się na taki poziom życia, jakiego nigdy nie znał. Czy ta siła miała źródło w nim samym? Oczywiście nie. Nie było w nim więcej siły niż w tej chwili we mnie. A jej poziom równał się teraz zeru. To mnie przekonało. Wyglądało na to, jakby ludzie wierzący mieli jednak rację. Coś kierowało ludzkim sercem, owo coś dokonało rzeczy niemożliwych. Moje poglądy na cuda zmieniły się radykalnie. W tej chwili naprzeciw mnie siedział żywy cud. Oznajmiał niesłychane rzeczy. Zauważyłem, że u mojego przyjaciela zaszło coś więcej niż tylko wewnętrzne uzdrowienie. Znalazł bezpieczny punkt oparcia i zapuścił korzenie w nowe głębie.

Mimo tego, że miałem namacalny dowód w postaci mego przyjaciela, tkwiły wciąż we mnie dawne uprzedzenia. Samo słowo «Bóg» nadal wywoływało pewną niechęć. A idea uosobionego Boga była jeszcze bardziej nie do przyjęcia. Nie mogłem tego zaakceptować. Byłem w stanie zgodzić się na takie koncepcje, jak: Twórcza Inteligencja, Uniwersalny Rozum czy Duch Natury, ale odrzucałem myśl o «Carze Wszechniebios», jakkolwiek miłująca byłaby Jego władza. Przyjaciel mój wystąpił z iście rewolucyjnym dla mnie wówczas pomysłem. Powiedział: «Dlaczego nie przyjmiesz swojej własnej koncepcji Boga?». Uderzyło mnie to. Stopniały nagle lodowate góry intelektu, w których cieniu żyłem i marzyłem od tylu lat. Znalazłem się nagle w blasku słońca. Była to przecież wyłącznie kwestia mojej chęci, by uwierzyć w moc ponad moje siły. Niczego więcej nie było mi potrzeba na tym etapie, by zrobić POCZĄTEK. Zdałem sobie sprawę, że przemiana na lepsze może zacząć się w tejże chwili. Na opoce najszczerszej chęci mógłbym zacząć budowę takiego stanu ducha, jaki spostrzegłem w moim przyjacielu. Czy będę w stanie tego dokonać? Oczywiście, że tak!

W taki to sposób doszedłem do przekonania, że Bóg przejmuje się naszymi ludzkimi sprawami, o ile tylko my, ludzie, dostatecznie tego pragniemy. Nareszcie przejrzałem, poczułem, uwierzyłem. Łuski pychy i uprzedzeń opadły z moich oczu. Ujrzałem nowy świat. (...). W szpitalu nastąpił mój ostateczny rozwód z alkoholem. Leczenie było chyba na czasie, bo prześladowały mnie deliria. Podczas mojego pobytu w szpitalu oddałem się pokornie Bogu, tak jak Go wówczas pojmowałem, by czynił ze mną, co zechce. Poddałem się Jego opiece i Jego wskazówkom bez zastrzeżeń. Po raz pierwszy przyznałem, że sam z siebie jestem niczym, że bez Niego jestem stracony. Bezlitośnie stawiłem czoło swoim występkom i zapragnąłem, by mój nowo odnaleziony Przyjaciel wykarczował je i spalił co do joty. Od tego czasu nie wziąłem do ust alkoholu. (...). Do większości ludzi Bóg przychodzi stopniowo. Jego wpływ na mnie był nagły i głęboki. W tym momencie byłem tak zaniepokojony, że wezwałem mego przyjaciela lekarza, by upewnić się, że nadal jestem normalny. W końcu potrząsając głową, powiedział: «Stało się z tobą coś, czego nie rozumiem. Ale lepiej się tego trzymaj. Cokolwiek to jest, jest lepsze niż twoje życie przedtem». Teraz ów dobry lekarz spotyka wielu ludzi z podobnymi przeżyciami i wie, że są one realne.

Kiedy leżałem w szpitalu, przyszło mi do głowy, że tysiące bezimiennych alkoholików przyjęłoby z wdzięcznością to, co i mnie zostało ofiarowane. Być może mógłbym pomóc niektórym z nich. Oni z kolei mogliby pomóc innym. (...). Wkrótce zaczęliśmy zwierać wiele przyjaźni i szybko zawiązała się nowa wspólnota. Wspaniale było czuć się jej częścią. Była w nas radość życia, nawet w kłopotach i trudnościach. Byłem świadkiem, jak setki rodzin stawiały pierwsze kroki na tej nowej drodze, która naprawdę dokądś prowadzi.”

W świetle powyższych doświadczeń i wyjaśnień samego Billa W. zapis o Bogu, “jakkolwiek Go pojmujemy” – zawarty w Programie Dwunastu Kroków – oznacza respektowanie faktu, że w początkowej fazie trzeźwienia alkoholik, na skutek całej historii życia i choroby alkoholowej, przeżywa poważne trudności w nawiązaniu osobistego kontaktu z Bogiem. Ma też zwykle zupełnie niedojrzałe wyobrażenia na temat Boga. Program AA zakłada, że warunkiem postępu w trzeźwieniu nie jest przeżywanie już w punkcie wyjścia pogłębionej religijności. Zakłada natomiast, że konieczne jest szczere pragnienie obecności Boga w naszym życiu i to niezależnie od sposobu, w jaki myślimy o Bogu w początkowej fazie trzeźwienia. Wyrażenie “Bóg jakkolwiek Go pojmujemy” nie oznacza zatem, że w AA można Boga pojmować w taki sposób, że przestaje On być Bogiem. Chodzi tu zawsze o prawdziwego Boga. W przeciwnym wypadku program Dwunastu Kroków prowadziłby do zastępowania jednego uzależnienia – drugim. Jeśli Bóg nie byłby rozumiany w Programie AA jako prawdziwy Bóg, to realizacja Jedenastego Kroku prowadziłaby do tego, że w miejsce zależności od alkoholu pojawiałaby się zależność od czegoś lub kogoś, kogo wolę chcielibyśmy poznawać i pełnić w taki sposób, jak pełni się wolę Boga.
W oficjalnym komentarzu do Dwunastu Kroków i Dwunastu Tradycji, wydanym w języku polskim przez Alcoholics Anonymous World Service (New York 1986) czytamy:

“Dopiero wtedy, kiedy próbujemy pogodzić naszą wolę z wolą Boga, zaczynamy używać jej właściwie. Było to dla nas wszystkich prawdziwie cudownym objawieniem. Cały nasz problem polegał na niewłaściwym korzystaniu z siły woli. Uderzyliśmy nią jak głową w mur naszych problemów, zamiast starać się pogodzić naszą wolę z Bożymi zamiarami wobec nas. Stopniowe dążenie do tego jest celem Dwunastu Kroków AA, a Trzeci Krok wprowadza nas na tę drogę”
(komentarz do Trzeciego Kroku, s. 29).

Z kolei Krok Dwunasty jest komentowany w następujący sposób:

“Modlitwa i medytacja są dla nas najważniejszymi środkami więzi z Bogiem. (...). Dla części nowicjuszy, a także dla tych agnostyków, którzy wciąż jeszcze traktują grupę AA jako swoją siłę wyższą, nawet najbardziej logiczne i poparte doświadczeniem argumenty na rzecz skuteczności modlitwy mogą być nieprzekonujące lub nie do przyjęcia. Ci spośród nas, którzy niegdyś odczuwali podobnie, doskonale to rozumieją. Dobrze pamiętamy własny bunt przeciwko padaniu na klęczki przed jakimkolwiek Bogiem. Wielu z nas miało niezbite argumenty logiczne na «dowód» nieistnienia Boga. (...) Bez wątpienia Wszechświat miał jakąś «praprzyczynę», być może Boga Atomu, na przemian gorącego i zimnego. Ale nigdy przecież nie było dowodów na istnienie Boga, który rozumiałby ludzi i troszczył się o nich. Owszem, byliśmy pełni uznania wobec AA i bez wahania przyznawaliśmy, że AA dokonuje cudów.

Wszyscy potrzebujemy światła Bożego, pokarmu z Jego siły i czystej atmosfery Jego łaski. W zadziwiającej mierze to, co się dzieje w AA, potwierdza tę odwieczną prawdę. (....). Modlitwa jest wzniesieniem serca i umysłu ku Bogu. (...). Niemal każdy doświadczony członek AA może poświadczyć, że gdy próbował udoskonalić świadomą więź z Bogiem, wszystkie jego sprawy nieoczekiwanie przyjęły znaczący obrót na lepsze. (...). Od momentu, kiedy uda nam się uchwycić choćby jeden promyk Bożej woli, od momentu, kiedy zaczynamy dostrzegać prawdę, sprawiedliwość i miłość jako realne i odwieczne wartości w życiu – przestajemy popadać w głębokie przygnębienie w obliczu przejawów zła, od którego żadne ludzkie sprawy nie są wolne. Wiemy, że czuwa nad nami miłosierdzie Boga. Wiemy, że zwracając się pod Jego opiekę, możemy oczekiwać wybawienia od złego, teraz i w życiu wiecznym”
(s. 76-83).

Zarówno wyjaśnienia Billa W. jak i komentarze Światowej Służby Anonimowych Alkoholików w odniesieniu do Programu Dwunastu Kroków są tak jednoznaczne, że nie zostawiają miejsca na interpretacje. Program Dwunastu Kroków AA opiera się na współpracy trzeźwiejącego alkoholika z Bogiem. W tej sytuacji specyfiką niektórych polskich grup AA jest twierdzenie, że chodzi tu raczej o program duchowy niż religijny. Być może główną przyczyną tego typu dziwnych interpretacji, które są wprost sprzeczne z treścią Programu oraz z oficjalnym komentarzem Światowej Służby AA, jest historia recepcji tegoż Programu w naszym kraju. Ludzie, którzy – począwszy od lat pięćdziesiątych – starali się przenieść ruch AA w realia Polski komunistycznej, ze względów politycznych musieli tak przedstawiać i komentować Program Dwunastu Kroków, by ówczesnym władzom nie kojarzył się on w żaden sposób z religią czy religijnością.

Konsekwencje tego stanu rzeczy są widoczne do dziś. Nierzadko zdarza mi się słyszeć od trzeźwiejących alkoholików z grup AA, że od kilku lat zachowują oni abstynencję, mimo że nie mają oni osobistej więzi z Bogiem. Wyciągają z tego wniosek, że program AA nie prowadzi do osobistej więzi z Bogiem.

Sytuacja, w której ktoś wchodzi na drogę trzeźwienia, mimo że nie odzyskał wiary i więzi z Bogiem, jest możliwa. Oznacza jednak, że taki człowiek nie realizuje Programu Dwunastu Kroków, lecz własny program, nawiązujący jedynie do zasad AA. Podobne tendencje pojawiły się ostatnio także w Stanach Zjednoczonych. Kilka lat temu opracowano tam coś, co zostało nazwane humanistyczną wersją Programu AA. W tej wersji siła wyższa nie jest utożsamiana z Bogiem. Tego typu próba zmodyfikowania Programu Dwunastu Kroków AA i pozbawienia go wymiaru religijnego nie znalazła jednak szerszego oddźwięku. Sama zaś próba tworzenia tego typu alternatywy dla Programu AA stanowi potwierdzenie, że jego wersji oryginalnej nie sposób zrozumieć inaczej, jak tylko programu, który uczy żyć w wolności mocą przyjaźni z Bogiem. Z drugiej strony rzeczą równie oczywistą jest to, że rozwój osobistej więzi z Bogiem, do którego prowadzi program AA, nie zawęża się do jakiegoś jednego systemu religijnego czy do określonego wyznania.

źródło: katolik.pl

“Twarda miłość” - jak pomóc alkoholikowi?


“W społeczeństwie funkcjonuje takie myślenie, że leczenie alkoholizmu jest bezsensowne, że to niczego nie daje. To jest efekt lat minionych, kiedy tego leczenia praktycznie nie było – zamykano ludzi na trzy miesiące w jakiś ośrodkach, czy wysyłano do przymusowej pracy, zaszywano esperal, a chorzy po chwili wracali do picia…”

- Pani Jekyll rozmawia z dr Bohdanem Woronowiczem, autorytetem w dziedzinie przeciwdziałanie alkoholizmowi i narkomani, psychiatrą i doświadczonym terapeutą uzależnień.

Więcej: Jak radzić sobie z uzaleznieniem?
Co robić gdy ktoś bliski pije za dużo?


Pani Jekyll: Problem alkoholizmu przestał być już tematem tabu. Coraz częściej mówi się o objawach i skutkach nadużywania alkoholu. Jak można walczyć z uzależnieniem?

dr n. med. Bohdan Woronowicz: Zacznijmy od tego, że z uzależnieniem się nie walczy! To podstawowy błąd. Uzależnienie jest chorobą – nie „walczyć”, tylko „leczyć”!

P.J.: Zacznijmy od początku… W przygotowanych przez Pana testach pozwalających ocenić stopień uzależnienia od alkoholu pojawiają się pytania – czy kiedykolwiek miałeś kaca, czy kiedykolwiek „urwał ci się film”… Czy fakt, że na któreś z tych pytań odpowiemy twierdząco, oznacza, że mamy problem z uzależnieniem od alkoholu?

B.W.: Na pytania te trzeba patrzeć w zestawie, bo wyizolowanie tylko jednego pytania nic nie daje, nie jest żadnym wskaźnikiem. Ale jeśli spojrzymy na pełen zestaw odpowiedzi, pojawi nam się jakiś obraz, będzie nad czym się zastanowić.

P.J.: Kiedy powinna się zapalić „czerwona lampka”. Czy picie codziennie jednego piwa, to już alkoholizm?

B.W.: Kryteria uzależnienia są jasno określone. Stawiając diagnozę trzeba się dowiedzieć co ten człowiek odczuwa, jak wygląda jego picie, jak wygląda kontrolowanie tego picia. Ważne jest, jak wygląda to zarówno pod względem ilości, jak i częstotliwości, czy rodzaju sytuacji, w których pojawia się alkohol. Trzeba zobaczyć jak wyglądają okresy kiedy człowiek ten próbuje przestać pić. Jak to się odbija na jego zainteresowaniach, spędzaniu czasu wolnego, sytuacji zawodowej, ekonomicznej, psychicznej i w końcu zdrowiu. Dopiero jak to wszystko się pozbiera, można powiedzieć czy to jest już uzależnienie, czy tylko jakaś jego wstępna faza. Czy organizm jest już fizycznie uzależniony od alkoholu, czy to jest dopiero faza zależności psychicznej, od którego wszystko się zaczyna…

Każde uzależnienie zaczyna się od uzależnienia psychicznego. Opiera się to na tym, że po zażyciu jakiejś substancji, odczuwasz przyjemność. Zaczynasz to powtarzać, szukać okazji do powtórzenia przyjemności, i wtedy zaczyna to pociągać za sobą pewnego rodzaju kłopoty. W pewnym momencie dochodzą objawy uzależnienia fizycznego… I tyle…

P.J.: Jeśli widzimy, że z bliską nam osoba dzieje się coś niepokojącego, ale fizycznie nie odczuwa jeszcze dolegliwości i konsekwencji picia, co możemy zrobić żeby jej pomóc?

B.W.: Trzeba jej pomóc zobaczyć co się z nią naprawdę dzieje. Pomóc, w tym żeby ponosiła konsekwencje swojego picia. Nie sprzątać po niej, nie załatwiać za nią spraw. Jeśli zacieramy za osoba pijącą ślady jej nałogu, skąd ona ma wiedzieć, że nie zrobiła tego czy tamtego, bo piła!

P.J.: Trudno jest ignorować poniewierające się po domu puste butelki, czy ponowne wezwania do zapłaty mandatu – przecież to uniemożliwimy normalne funkcjonowanie pozostałych członków rodziny…

B.W.: Trzeba wybierać. Albo pozwolimy chorobie się rozwijać, albo zaczniemy działać.
Oczywiście trzeba się starać aby jak najbardziej chronić siebie i najbliższych. Trzeba działać tak, aby to osoba, która pije ponosiła główny ciężar konsekwencji swojego nałogu.

P.J.: Rozmawiam z Panem 15 minut i w tym czasie odebrał Pan dwa telefony. Dzwoni zaniepokojony członek rodziny, widzi że dziej się coś niepokojącego, ale nie wie co robić.Co Pan mu mówi?

B.W.: Powinien się „leczyć”… Terapia potrzebuje zarówno osoba uzależniona jak i współuzależniona. Jeżeli zachowanie kogoś bliskiego rani moje uczucia to jedyne co mogę zrobić to pracować nad sobą. Są programy dla osób współuzależnionych, gdzie można nauczyć się określić swoje miejsce, swoją rolę. Dowiedzieć się, które zachowania mają sens, a które wręcz przeciwnie pomagają uzależnionemu pozostawać w nałogu. To daje trochę wewnętrznego spokoju, a co najważniejsze jeśli zmieniając swoje zachowanie możesz pośrednio pomóc osobie uzależnionej. Pozwolić odczuć konsekwencje picia. Ja znam całą masę takich przypadków, że leczenie zaczynało się właśnie od leczenia osoby współuzależnionej
Żona – bo to ona zazwyczaj jest tą stroną współuzależnioną – zamieniała sposób zachowania wobec bliskiej osoby i pośrednio wymuszała na niej walkę z piciem. Odbierała komfort picia – po prostu.

P.J.: W kulturze funkcjonuje wciąż stereotyp kobiety-opiekunki, do której nie pasuje „zostawienie” męża, czy innej bliskiej osoby ”na pastwę nałogu…” Dla większości osób wspieranie przez pewnego rodzaju „odrzucenie” wydaje się niezrozumiałe…

B.W.: Jakie odrzucenie?!

P.J.: W polskiej tradycji kobieta powinna nakarmić, posprzątać, uprać… A nie zostawić puste butelki, żeby „pokazać” pijakowi ile wypił…

B.W.: Bliscy zawsze mają wybór. Mogą dalej cierpieć, i to jest wybór kobiety, jeśli chce dalej obrywać po głowie. Jeśli mamusia lubi być bita przez synka i nic z tym nie robi… Nie zgłasza przestępstwa na policje, nie szuka pomocy u organizacji, które mogłyby jej pomóc. Człowiek ma zawsze wybór. A taka głupio pojęta solidarność rodzinna, do niczego dobrego nie prowadzi. Bo rodzina powinna sobie wzajemnie pomagać, ale wtedy kiedy funkcjonuje normalnie. A kiedy ktoś stale niszczy tą rodzinę, psuje wszystko co jest i nie ponosi żadnych konsekwencji? Jeśli mimo wszystko dalej pozwalamy mu to robić to po prostu pozwalać mu dalej brnąć w chorobę…

P.J.: Pijącego męża zawsze można zostawić, ale dużo trudniej poradzić sobie z alkoholizmem dziecka…

B.W.: To jest tragedia. Matki robią wszystko żeby ci synowie się wykończyli… Do matki nie dociera, że można narazić ich 45 letniego synusia na skutki jego zachowania, a tym samym robią bardzo dużo złego. Niestety rozsądne matki, takie, które współpracują z nami, żeby pomóc swoim synom, ja spotykam niezmiernie rzadko…

P.J.:Czyli znów wracamy do syndromu „zupki na kaca”?

B.W.: Chodzi już nawet nie o to… Jest tak, że żona stawia jakieś warunki, a synuś wtedy ucieka do mamusi. Pewne rzeczy zawali – mamusia naprawia, rozpuści pieniądze – mamusia mu daje, zadłuży się – mamusia spłaci… Po prostu mamusie nie pozwalają ponosić konsekwencji. I on po prostu wie, że może na mamusi wymusić pewne rzeczy, że wcale nie musi swojego postępowania zmieniać.

P.J.: A czy widzi Pan poprawę świadomości? Czy matki obecnych nastolatków, czy też młode żony potrafią odciąć się od stereotypów…

B.W.: Nie wiem… Na pewno zmieniają swoje postępowanie te matki, które korzystają z pomocy poradni współuzależnień, uczestniczą w programie Alanoan, w grupach samopomocowych, uczą się właściwego postępowania, właściwego stosunku do nałogu.

P.J.: Czy jest różnica między chorobą alkoholową mężczyzny a kobiety?


B.W.: Są pewne drobne różnice, ale leczenie wygląda praktycznie tak samo. Poza pewnymi zajęciami podczas terapii, które powinny być oddzielne. Kobiety niechętnie mówią o różnych, ważnych dla nich sprawach w obecności mężczyzn.

P.J.: Istnieje opinia, że kobiety łatwiej się uzależniają. Z drugiej strony, wydaje mi się, że kobiety mają więcej kotwic, które trzymają je przy normalnym życiu - rodzina, dzieci, wnuki…


B.W.: A to często jest problem! Bo jak kobieta zostaje alkoholiczką, to mąż najczęściej ją zostawia. W odróżnieniu od żon alkoholików – kobieta trzyma się pijącego mężczyzny rękami i nogami… I ma siłę, żeby go ratować i o niego walczyć… Jak facet pije – to jest normalne, a jak kobieta pije to jest… No – nie chciałbym tu używać brzydkich słów, ale odbiór społeczny jest niestety taki.

P.J.: Większość ludzi boi się radykalnych zmian – mają nadzieję, że problem sam się rozwiąże, że to nie czas na terapię w zamkniętym ośrodku. Człowiek zgłaszając się na leczenie musi zostawić swoje stare życie i przyzwyczajenia i zaakceptować reguły, które narzuca ośrodek. Nagle styka się z innymi uzależnionymi ludźmi i musi stawić czoła stanowi do jakiego się doprowadził… To jest szok zarówno dla niego, jaki i rodziny.

B.W.: Uzależnienie jest niezależne od nas, ale wychodzenie z choroby jest zależne. Jeśli ktoś nie chce się leczyć – niech pije dalej…

P.J.: Czyli czasami, żeby się odbić, trzeba osiągnąć przysłowiowe dno? Nie ma innej drogi?

B.W.: Każdy dochodzi do tej decyzji indywidualnie… Postawa rodziny może pomóc, ale nie można nikogo zmusić do terapii. Czasami mówię rodzicom: niech idzie na detoks do szpitala psychiatrycznego do Drewnicy. Może to już czas, żeby zobaczył do czego go to doprowadziło… Może po takim doświadczeniu, po to by już tam nie wrócić, postanowi podjąć leczenie. To może być taki pewien wstrząs…
P.J.: Młodzi ludzie częściej niż “tradycyjną czystą” wybierają piwo, wino czy kolorowe drinki. Czy zmienia się model polskiego alkoholizmu. Czy rodzaj spożywanego alkoholu ma w ogóle jakieś znaczenie?

B.W.: Kiedyś wódka stanowiła prawie 70 procent spożywanego alkoholu. W tej chwili pije się tyle samo wódki, co piwa i zdecydowanie mniej wina.

P.J.: Czy to coś zmienia?

B.W.: Wiadomo, że pijąc lekkie alkohole wszelkie zmiany są rozłożone w czasie. Nie ma tak silnego zatrucia, człowiek, musi wypić dużo więcej… W tej chwili narasta niebezpieczeństwo, wynikające z pojawienia się na rynku 5 procentowych słodkich alkoholi przeznaczonych dla dzieci czy młodzieży. Są to słodkie napoje: wino, likier czy piwo zmieszane ze smacznym napojem, cydr czyli jabłeczniki czyli 4 – 6 procentowe napoje z fermentacji moszczu jabłkowego. Produkty te sprzedaje się w atrakcyjnych kolorowych opakowaniach. Nowością jest alkohol w tubkach, czy nawet żelu. Można też rozpuścić sobie alkohol z tabletki. Wielkie koncerny robią wszystko, aby zachęcić do alkoholu i robić na tym pieniądze.

Branża alkoholowa dysponuje ogromnymi środkami. W promowanie piwa angażują się znane twarze – aktorzy, sportowcy… Są to częsta idole młodych ludzi. Ludzi ci, nie widzą problemu, nie czują odpowiedzialności, że reklamując piwo pośrednio promują alkoholizm.

P.J.: Kampanie antynikotynowe mogą liczyć na wsparcie finansowe firm produkujących leki wspomagające rzucanie palenia. Na jakie wsparcie mogą liczyć ludzie mówiący o uzależnieniu od alkoholu?

B.W.: W całym kraju działa instytucja rządowa - PARPA – Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, ale w większości fundusze wykładane są przez samorządy. Ustawa z 82 roku o wychowaniu w trzeźwości i jej późniejsza nowelizacja zobligowała organy samorządowe do zaangażowania się tą problematykę…

P.J.: Czy myśli Pan, że seriale, czy programy takie jak „Rozmowy w toku” mogą zmienić świadomość Polaków?

B.W.: Pokazywanie w filmie ludzi pijących zazwyczaj odnosi odwrotny skutek i sprzyja budowaniu szkodliwych mitologii. Na seriale szkoda mi czasu, a programy typu „tok show” nastawione są raczej na sensację. Nie ma konsultacji ze specjalistami. Nikt się nie zastanawia jak poza skandalem, pokazać prawdę i wskazać ludziom jak można im pomóc. Ale gdyby znalazł się dobry scenariusz? Warto byłoby pokazać ludziom, że można sobie poradzić z nałogiem, wyjść z uzależnienia, dać nadzieję.

Ludzie w większości nie wierzą ze można poradzić sobie z alkoholizmem. Warto pokazywać osoby które poradziły sobie z tym problemem. Na szczęście teraz jest już coraz więcej osób, które w otwarty sposób mówią – jestem alkoholikiem, ale nie pije od 5 czy więcej lat. Generalnie w społeczeństwie funkcjonuje takie myślenie, że leczenie alkoholizmu jest bezsensowne, że to niczego nie daje. To jest efekt lat minionych, kiedy tego leczenia praktycznie nie było – zamykano ludzi na trzy miesiące w jakiś ośrodkach, czy wysyłano do przymusowej pracy, zaszywano esperal, a chorzy po chwili wracali do picia.

P.J.: Czyli skuteczna walka z alkoholizmem…

B.W.: Nie! Jeszcze raz powtarzam - nie ma „walki z alkoholizmem” – jest pomaganie alkoholikom, leczenie alkoholizmu, rozwiązywanie problemów alkoholowych. To bardzo ważne…

P.J.: A co dla Pana jest najważniejsze, o czym wciąż mówi się za mało?

B.W.: Trzeba głośno mówić, że alkoholizm, jest chorobą. Choroba niezawinioną. Chorobą, którą można zatrzymać! A najlepszą metodą, którą można stosować, jest tak zwana „twarda miłość”. Polega to na tym, że ja cię kocham, ale nie pozwalam żeby twój nałóg zaburzał moje życie. Musisz ponosić konsekwencje swoich czynów i decyzji.

P.J.: Duży nacisk położył Pan na słowo „niezawiniona” — jak to „niezawiniona”?

B.W.: Człowiek nie ponosi winny za to, że zachorował, ale jest odpowiedzialny za to czy się będzie leczył. Za to czy będzie zdrowiał czy nie. I jeśli tego nie robi, to jest to tylko jego wina.

źródło: Pani Jekyll / Panna Hyde

Blaski i cienie


Los posyła nas do mroku, by pokochać światło,
nie po to, byśmy tam pozostali.
Krystyna Alagor


Nie wiem, dlaczego przydarzyło się to akurat mnie. Gdy dowiedziałam się, że jestem chora na śmiertelną, nieuleczalną i bardzo progresywną chorobę, jaką jest alkoholizm, próbowałam za wszelką cenę znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego ja?

Całe dzieciństwo spędziłam w domu, w którym rodzice pili, ale nikt nigdy w rodzinie nie używał słowa alkoholizm. Wydawało mi się, że alkohol jest obecny w każdym domu i że za jego pomocą rozwiązuje się wszystkie problemy. Alkoholik kojarzył mi się z człowiekiem skrajnie wyczerpanym, brudnym, śpiącym na ławce albo żebrzącym pod sklepem. Gdy rozpoczęłam terapię, zrozumiałam, że ta choroba ma różne oblicza. W moim przypadku 2–3 piwa wypijane codzienne przez 6 lat doprowadziły do choroby. Nigdy się nie upijałam, nie piłam tzw. „klinów” na kaca, nie urywały mi się filmy, a mimo to wystąpiły wszystkie objawy uzależnienia: zwiększona tolerancja na alkohol (musiałam zwiększać dawki, aby osiągnąć stan rauszu), alkoholowy zespół abstynencyjny (AZA), objawiający się między innymi drżeniem rąk, nadmiernym poceniem i rozdrażnieniem, oraz zależność psychiczna, czyli inaczej mówiąc przymus picia.

Kiedy miałam 18 lat, wyprowadziłam się z domu. Wynajęłam mieszkanie, znalazłam pracę i stanęłam na własnych nogach. Było mi jednak ciężko. Miałam problemy z rozpoznawaniem tego, co jest normalne, a co nie. Co jest dobre, a co złe. Nie umiałam nikomu odmawiać, nie chcąc sprawiać mu przykrości. I dlatego na przykład kolejni szefowie w pracy dokładali mi nadgodziny, za które nie płacili. Nie umiałam tak naprawdę cieszyć się czymś, bawić, na imprezach byłam spięta, bojąc się oceny mojej osoby. Bardzo poważnie podchodziłam do siebie. Wciąż szukałam potwierdzenia swojej doskonałości, aprobaty kogokolwiek, a życie bez chłopaka, mężczyzny wydawało mi się jakimś koszmarem. Wtedy nie wiedziałam, że są to problemy typowe dla dorosłych dzieci alkoholików (DDA).

Szybko wyszłam za mąż, pracowałam, wynajęliśmy mieszkanie, zdobywaliśmy pieniądze, ale jakoś wciąż daleko było do sielanki. Przecież mój mąż miał być tym księciem, z którym miałam stworzyć bajkowe „żyli długo i szczęśliwie”, a tu nici z bajki. Doszłam do wniosku, że pewnie dlatego nie jest idealnie, że nie mamy dziecka, więc szybko postaraliśmy się o nie... Sielanka jednak się nie pojawiała. Rosły długi, nie umiałam cieszyć się macierzyństwem. Chciałam być idealną matką, a jednocześnie pracować. Towarzyszył mi ciągły niepokój. Gdy córka miała półtora roku, zaczęłam pić. Piwo stało się bardzo szybko lekarstwem na wszystkie smutki i troski.

Myślę, że uzależniłam się od pierwszego piwa. Na początku piłam jedno piwo dziennie, po roku półtora, po 3 latach — dwa piwa dziennie. Dzień w dzień. Trochę mnie to niepokoiło, ale tłumaczyłam sobie, że przecież należy mi się relaks po męczącym dniu, że się nie upijam, że lekarz zalecił mi picie piwa na nerki, że pijam tylko popołudniami i wieczorami i nikomu tym nie szkodzę. W ten sposób działał jeden z mechanizmów choroby alkoholowej — mechanizm iluzji i zaprzeczania.

W pewnym momencie postanowiłam na miesiąc odstawić piwo. Tak naprawdę było to przerwanie trzyletniego ciągu alkoholowego. Przez ten miesiąc myślałam tylko o tym, żeby się napić, ale jednocześnie chciałam udowodnić sobie, że jeszcze nie jest tak źle, że mogę kontrolować picie. Po miesiącu uznałam, że jestem zdrowa, skoro mogę nie pić, i znów zaczęłam kolejny trzyletni ciąg. Piłam 2–3 piwa dziennie. Coraz bardziej izolowałam się od świata i ludzi. Przestałam pracować, nie spotykałam się ze znajomymi. Najczęściej przychodzili moi rodzice, którzy razem ze mną pili. W dzień starałam się być przykładną matką i żoną, wykonywałam jak robot wszystkie obowiązki, żeby wieczorem doznać ulgi. W małżeństwie pojawił się poważny kryzys. Myśleliśmy o rozwodzie. Wpadłam w depresję (alkohol ma działanie depresjogenne), zaczęłam więc zażywać leki antydepresyjne. Rano leki, wieczorem piwo. Konflikty się nasilały. Nie umieliśmy z mężem rozmawiać, nie raniąc się.

Z czasem potrzebowałam coraz więcej bodźców. Różnych zmartwień, kłopotów i awantur. Były mi potrzebne do nakręcenia się i do napicia. Było mi bardzo źle, czułam się ogromnie samotna, więc użalałam się nad sobą — to nakręcanie i użalanie było kolejnym mechanizmem mojej choroby — mechanizmem nałogowego regulowania uczuć. Gdy w ciągu dnia nie byłam pod wpływem alkoholu, byłam osoba nieśmiałą, wycofującą się, zgadzającą się ze wszystkimi, chętnie pomagałam, komu się tylko dało, nawet na siłę. Łatwo było mnie zranić i wciąż towarzyszył mi strach i przeróżne lęki. A gdy się napiłam wieczornego piwa, strach znikał. Doświadczałam spokoju i poczucia mocy. Bardzo chętnie wtedy wszystkim doradzałam, co powinni robić ze swoim życiem, kłóciłam się na internetowych forach z byle powodu, na imprezach stawałam się rozrywkowa. Było to zupełnie tak, jakby były we mnie dwie różne osoby. Dziś już wiem, że działał mechanizm rozdwojonego ja.

Prosiłam Boga o odpowiedź, nawet złościłam się na Niego, że zsyła na mnie wciąż nowe nieszczęścia. Nie mogłam pojąć, dlaczego tak jest. Ludzie mnie nie rozumieli, większość znajomych była wrogo nastawiona, nikomu nie mogłam ufać, rodzice i teściowa wciąż mnie ranili, małżeństwo uważałam za nieporozumienie, praca zawodowa nigdy nie dawała mi satysfakcji, dokuczała niepewność jutra, rosnące zadłużenie na kartach kredytowych i choroby. Jedynie córka trzymała mnie przy życiu. Miałam wrażenie, że męczę się na tym świecie tylko dla niej.

Z czasem zaczynałam coraz bardziej chorować. Wysiadały mi nerki, miewałam częste migreny, bóle kręgosłupa, pojawiło się nadciśnienie i zwykłe infekcje górnych dróg oddechowych, ale powtarzające się co 2—3 tygodnie. Byłam wycieńczona. Podczas kolejnej z chorób myślałam o samobójstwie... Wtedy poprosiłam Boga o pomoc. Po raz pierwszy było to szczere i prawdziwe: „Boże, proszę, pomóż, sama nie dam rady...”. I stał się cud. Kilka dni później przeczytałam w „Gazecie Wyborczej” artykuł na temat hospicjum. Weszłam na stronę internetową hospicjum i przeczytałam o kursie dla wolontariuszy. Jak w jakimś transie zadzwoniłam i zapisałam się na ten kurs, a potem chodziłam regularnie na wykłady. W hospicjum odczuwałam spokój i bliskość Boga. Na ostatnim wykładzie, prowadzonym przez wolontariuszkę z kilkuletnim stażem, usłyszałam, że najpierw trzeba uporządkować swoje życie, wyzbyć się urazy, odnaleźć Boga w swoim życiu, aby móc pełnić tak trudną posługę, jaką jest wolontariat w hospicjum.

Dwa tygodnie po skończeniu kursu moja córka, która nie chciała i nie lubiła chodzić do kościoła, powiedziała do mnie: „Mamo, chodźmy na mszę”. Zgodziłam się i poszłyśmy razem. Było to 16 października 2005 roku. Po mszy usłyszałam jakiś wewnętrzny głos, który powtarzał: „Od dziś możesz nie pić”. Zaufałam mu. Od tego dnia nie piję.

Dotychczas nie wiadomo, dlaczego jedna osoba pijąca alkohol się od niego uzależnia, a inna nie. U dorosłych dzieci alkoholików prawdopodobieństwo wystąpienia uzależnienia od alkoholu jest czterokrotnie większe; wiadomo też, że większość alkoholików na tę chorobę umiera. Pewne jest również, że od alkoholu nie uzależni się ta osoba, która go po prostu nie pije.

Dziś nie zadaję już pytania: dlaczego ja? Zaakceptowałam swoją drogę i chorobę, z którą będę żyć do końca życia. Bóg zaplanował dla mnie wychowywanie się w rodzinie alkoholowej, zaplanował również dla mnie tę chorobę. Wierzę, że miał w tym jakiś cel. Jestem Mu ogromnie wdzięczna za łaskę trzeźwości, za to, że postawił na mojej drodze ludzi, którzy tak bardzo mi pomogli w zatrzymaniu choroby, za odebranie przymusu picia i wskazanie drogi duchowego rozwoju...

Od czternastu miesięcy zachowuję abstynencję. Skończyłam terapię odwykową. Moje życie wygląda teraz inaczej. Nie znaczy to, że nie ma w nim problemów, ale dziś rozwiązuję je na trzeźwo. Wiem, że nie na wszystkie rzeczy mam wpływ. Problemy, kłopoty, jakie na mnie spadają, są drogowskazami. Dzięki nim mogę się rozwijać. Tak jak mrok potęguje światło, podobnie moja radość jest tym intensywniejsza, im więcej trudności udało mi się przezwyciężyć. Wzloty obecnego istnienia spotęgowane są pamięcią o upadkach. Dzięki chorobie cieszę się każdym dniem. Potrafię docenić uśmiech, radość dziecka, cieszy mnie to, że czuję zapachy przyrody, doceniam ciszę, dom rodzinny, przyjaciół. Zastanawiam się czasem, czy bez choroby byłabym w stanie to wszystko zobaczyć...

Agnieszka — alkoholiczka

źródło: Strona o nadziei

Pod znakiem wielbłąda


Jedyny resortowy szpital, zajmujący się problematyką uzależnień, kierowany przez panią dyrektor dr Marię Bruzda-Kaźmierczak, Szpital Specjalistyczny MSWiA, znajduje się w Otwocku pod Warszawą. Skromne budyneczki rozsiane w starym sosnowym lesie. Kojąca cisza, spokój. Psycholog kliniczny Jerzy Jechalski jest kierownikiem oddziału leczenia uzależnień od alkoholu i pracuje tu od czterech lat, to znaczy od momentu utworzenia placówki. Pan Jechalski jest nie tylko uznanym ekspertem w tej dziedzinie, ale też człowiekiem całkowicie i z pasją oddanym swojej profesji. To widać w każdym geście i słychać w każdym słowie. Doskonale rozpoznają to, po pewnym czasie, również pacjenci, oddający się z ufnością w ręce ludzi, którzy umieją i chcą pomóc.

- Kiedyś lecznictwo odwykowe było niemal zesłaniem - mówi pan kierownik. - Dziś uległo to wielkiemu przewartościowaniu, specjaliści garną się do trudnej, lecz nadającej sens całemu życiu, pracy z uzależnionymi. Mam dzięki temu wspaniały zespół: trzech psychologów, lekarza, fachowca od resocjalizacji, czterech instruktorów terapii uzależnień, w tym trzech trzeźwiejących alkoholików, pielęgniarki.

Przekroczenie szpitalnego progu to dla osoby dotkniętej chorobą alkoholową dopiero początek drogi oświetlanej wątłym płomyczkiem nadziei.

I TYDZIEŃ.
NA WALIZKACH

Przyjeżdżają ze skierowaniem na 6-tygodniową terapię. Do wyjątków należą tacy, którzy zdecydowali się sami, pozostałych postawiła pod ścianą rodzina, przełożony, psycholog policyjny. Najpierw zatem jest zaprzeczania ciąg dalszy. "Nie wiem, co tu robię, uwzięli się na mnie, piłem tyle, co inni, po prostu mam sporo okazji towarzyskich...". Niektórzy nie rozpakowują się, czekają, chcą wracać. Wydaje im się, że nieprzyznając się do problemu uzależnienia, bronią swej godności. Zapominają, że doznała ona uszczerbku już dawno - z powodu i w konsekwencji picia.

- Postawa pacjenta w każdej chorobie jest taka sama - wyjaśnia J. Jechalski. - Negacja, odrzucanie prawdy jest typową reakcją człowieka na stratę - czy to kogoś bliskiego, czy właśnie stratę zdrowia. Różny jest tylko okres zaprzeczania, trwający kilka godzin, dni, a w chorobie alkoholowej - całe lata, jako dysonans poznawczy między tym, co mówią inni, a co ja wiem o sobie.

Oprócz zaprzeczania pojawiają się też złość, smutek, depresja, chęć sprawdzania i "targowania sięÓ przez konsultacje u innych terapeutów czy lekarzy. To niemożliwe, nie chcę tego, nie przyjmuję do wiadomości - psychiczny mechanizm obronny jest ten sam w chorobie nowotworowej i w alkoholowej. Trzeba przedrzeć się przez te etapy, żeby dojść do pogodzenia się, do akceptacji rzeczy takimi, jakie są. Pacjent musi uznać swoją bezsilność wobec choroby, poddać się całkowicie i bezwarunkowo, otworzyć się na pomoc z zewnątrz. W sensie dosłownym i przenośnym rozpakować tę przywleczoną do Otwocka walizę.

Początek kuracji to konieczność (dla nielicznych) detoksykacji organizmu i zmaganie się z głodem alkoholowym, manifestującym się w takich objawach, jak na przykład napięcie, rozdrażnienie, pogorszenie pamięci, sny alkoholowe, tak zwany suchy kac, natrętne myśli o alkoholu, nieprzeparte pragnienie.

Uzależnienie rozwija też potrzebę silnych wrażeń, pacjenci nie wyobrażają sobie życia bez alkoholu, gdyż boją się monotonii.

II TYDZIEŃ.
POCZĄTEK IDENTYFIKACJI

Grupy mają charakter otwarty, to znaczy, że uczestnicy zajęć napływają sukcesywnie, jedni mają staż dwu- czy pięciotygodniowy, inni zaledwie kilkudniowy. Przez to "nowi" uczą się od "weteranów" pewnych pożądanych zachowań, ci ostatni zaś uczą się pomagania, opieki, udzielania informacji. Z dwóch koncepcji prowadzenia oddziału uzależnień wybrano rygor mniej obostrzony, można więc kontaktować się telefonicznie ze światem, oglądać telewizję, wyjść na przepustkę z osobą towarzyszącą.

Pacjenci zaczynają słyszeć i słuchać tego, co się do nich mówi, wydobywają się ze swego izolującego kokonu. Dowiadują się mnóstwa nowych rzeczy o swojej chorobie, o symptomach, o sposobach postępowania, o tym, że to nie jest jakaś "wina", że to w ogóle należy postrzegać w innych kategoriach. Niekiedy to prawdziwy szok, jak dla molierowskiego bohatera, pana Jourdain, odkrycie, że mówi prozą.

Dziwne? Niekoniecznie, wiedza bowiem na ten temat jest i w środowisku policyjnym, i w naszym kraju wciąż niedostateczna. Bo jak inaczej tłumaczyć fakt obniżania cen alkoholu i tak powszechnej jego dostępności w niezliczonych sklepach, podczas gdy światowe badania jednoznacznie wykazały wpływ obu czynników na wzrost spożycia. Tymczasem w Polsce pije 80 procent dorosłych, w tym wielu nadmiernie, a uzależnionych jest około 5 procent. W liczbach bezwzględnych to 3 miliony chorych!

A nie zapominajmy, że uzależnienie rozwija się na bazie picia towarzyskiego, od którego dość blisko do niebezpiecznego odkrycia, jak nazywa to pan Jerzy Jechalski, że alkohol coś załatwia: poprawia samopoczucie, znosi ból lub nieśmiałość, usuwa zmęczenie. Owo niebezpieczne odkrycie prowadzi do poszukiwania alkoholu i okazji oraz do nadużywania. Natomiast sygnałem uzależnienia jest utrata kontroli nad piciem, koncentrowanie życia wokół alkoholu, który zajmuje coraz więcej miejsca, wreszcie palimpsesty, a pod tą piękną nazwą kryje się groźne zjawisko niepamięci wstecznej, zwanej potocznie urwaniem filmu.

III TYDZIEŃ.
ZNAJOMOŚĆ UZALEŻNIENIA

Pacjent wie, po co tu jest, rozpoznaje siebie w życiorysach, "piciorysach" i przeżyciach innych osób, coraz lepiej rozumie problem. Pracuje zresztą nad tym nieustannie - zajęcia trwają od rana do wieczora i nie można pozostawać biernym słuchaczem, tylko należy wpisać się w formy interaktywne. Do tego dochodzą zadania pisemne, rysunkowe i wewnętrzna praca nad sobą wedle podanych wskazówek. Myślenie, rozważanie, nieustanne porządkowanie...

Slang terapeutyczny jest już nieźle opanowany, pacjent wie, co to są emocje, a co - dzienniczek uczuć czy rozkręcanie napięcia. To ostatnie znał doskonale z praktyki, ale nie analizował wcześniej ani nie pojmował, dlaczego, kiedy był w stresie, nie próbował nad nim zapanować czy rozładować konfliktu, tylko dążył do jego wzmocnienia, aby mieć lepsze usprawiedliwienie do picia. Mówił o tym, międlił w głowie, rozpamiętywał, wyolbrzymiał i - cierpiał. Realnie i silnie. Rozładowanie napięcia przyjść mogło, z powodu nałogowego regulowania uczuć, w jeden tylko i zawsze ten sam sposób, przez kompulsywne picie.

Tę całą nową wiedzę uczestnik terapii coraz wyraźniej odnosi do siebie.

- Przy czym to, że rozpoznał on u siebie objawy uzależnienia, że zobaczył, w jakiej fazie choroby się znajduje, uznał potrzebę pomocy, nie znaczy wcale, że to do końca zaakceptował - podkreśla pan Jechalski. - Najdłuższa droga jest od wglądu intelektualnego do wglądu emocjonalnego, mechanizmy iluzji i zaprzeczeń nie są do końca rozbrojone i, niczym zasuszony kleszcz, czekają, by się uaktywnić. Dotyczy to zwłaszcza osób, które nie kontynuują terapii w poczuciu nadmiernej pewności siebie, bo "teraz już wszystko wiem i sobie poradzę".


IV TYDZIEŃ.
ROZPOZNAWANIE STRAT

To mogą być straty w stosunkach rodzinnych, w pracy, w życiu seksualnym, w zdrowiu, w widzeniu siebie, w zachowaniach społecznych, powiedzmy - w wyniku jazdy po pijanemu. Pacjent musi sam to dostrzec i nazwać, żeby rozpocząć pracę nad badaniem destrukcji tej sfery czy kilku sfer życiowej aktywności.

Zawsze jest gradacja strat, na przykład żona przestaje z nim sypiać, przenosi się do drugiego pokoju, ucieka do matki, przestaje zajmować się domem, wreszcie separacja psychiczna, rozwód, sprawa o alimenty. Po rozkładzie jednego związku on zakłada drugi, jest to samo. Tragedia dzieci...

Podobnie w pracy. Najpierw pojedyncze nieobecności, potem "załatwianie" zwolnienia, organizowanie zastępstwa przez kolegę, wykorzystywanie urlopu, często za zgodą i aprobatą przełożonych opacznie pojmujących pomoc. Ponieważ właściwa pomoc to - jak najwcześniej dać poznać negatywne skutki picia.

W której fazie uzależnienia alkoholowego są największe szanse na skuteczność terapii? Czy wtedy, gdy straty są jeszcze minimalne? Nie ma tu prostej regularności i gotowych recept. Jeśli ktoś poza, nazwijmy to za J. Jechalskim, drobnymi trzęsieniami ziemi nieźle funkcjonuje, brak mu dostatecznej motywacji. Na drugim biegunie lokują się ci, którzy nie mają już bliskich ani dachu nad głową, piją denaturat i "wynalazki", cierpią na psychozy i choroby somatyczne. Choć i tu czasem zdarza się cud.

Dopiero rzetelny bilans strat poniesionych z powodu alkoholu oraz krótkotrwałych iluzorycznych zysków pozwoli pacjentowi spojrzeć obiektywnie na własne życie. Topienie smutków w wódce, ucieczka od kłopotów w zamroczenie, poszukiwanie przyjemności i wrażeń z czasem przestają działać.

V TYDZIEŃ.
SESJA RODZINNA

Trwa realizacja osobistego planu terapii oraz podstawowego programu terapii uzależnienia. Ponadto pacjenci stosują relaksacyjny trening Jakobsona, polegający na specjalnym napinaniu mięśni, co daje poczucie odzyskiwania kontroli nad własnym ciałem, nad sobą.

Przychodzi w końcu czas na sesje rodzinne, kiedy następuje konfrontacja pacjenta i jego problemu z pozostałymi członkami rodziny. Niekiedy przybiera to obrót dramatyczny i nieoczekiwany, jak stało się to udziałem młodej kobiety, którą rodzice wręcz zakrzyczeli w stylu "co to za fanaberie, co ty nowego wymyśliłaś?!" I problem, bo nie ma wsparcia w rodzinie. Ale też i wiedza, że pacjentka nie ma tego wsparcia, więc musi go szukać gdzie indziej i dowiaduje się, gdzie.

Nie wszyscy mogą i chcą przyjechać. Pozostaje wtedy pisanie listu do rodziny, informującego o własnym uzależnieniu, opisującego je i przedstawiającego oczekiwania wobec adresata, w postaci, przykładowo, zgody i zrozumienia dla udziału w terapii.

VI TYDZIEŃ.
OSTATNI

Jest to przygotowywanie się do wyjścia, do powrotu do domu, do normalnego życia. Bez alkoholu. Bo z tym się trzeba pożegnać, nawet w formie pisemnej. Pacjenci rysują też tak zwaną mapę świata, czyli rozpoznanie zagrożeń i miejsc bezpiecznych we własnym świecie oraz prezentują plan dalszego zdrowienia. Otrzymują ponadto informacje zwrotne od współpacjentów - jak tutaj był odbierany, jak tę terapię wykorzystał, na co powinien zwrócić uwagę i nad czym pracować, co w strukturze osobowości będzie przeszkadzało, a co pomoże. Akcent ostatni to pakowanie walizki na drogę powrotną.

Jeśli życie ludzkie wyobrazimy sobie w formie okrągłego jak tort koła, a uzależnienie alkoholowe - jako sporą porcję tego tortu, to po jej wyjęciu pozostaje luka do zagospodarowania. Nie wystarczy zaprzestać pić i nic poza tym nie zmieniać w swoim życiu, należy je zmodyfikować. Wypełnić lukę i zyskany czas aktywnością rodzinną, sportem, zainteresowaniami, czworonożnym przyjacielem, bo w przeciwnym wypadku "wskoczy" tam na nowo alkohol.

- Terapia zaczyna się w Otwocku, ale tu się nie kończy - podkreśla kierownik oddziału leczenia uzależnień pan Jerzy Jechalski.

Kontynuować ją należy przez 1-1,5 roku, a być uważnym zawsze, pod znakiem wielbłąda, który "już swoje wypił". Mimo że większość pacjentów dobrze rokuje, to powroty do picia się zdarzają. Efektem bezspornym jest odebranie stu procentom leczonych tak zwanego komfortu picia, nawet gdy nastąpi powrót do nałogu, to nie pozostawi go to obojętnym, nie da mu to spokojnie żyć, będzie chciał i musiał coś przedsięwziąć po raz wtóry.

Bardzo wielu zdrowiejących (trzeźwiejących) alkoholików mówi o sobie, jako o ludziach szczęśliwych. Którzy zaznali piekła, by następnie nawrócić się, oczyścić i rozpocząć kolejny etap. Których, jakiż to paradoks, choroba wzbogaciła wewnętrznie, pozwoliła odkryć nieznane obszary i coś zmienić. Dla nowej, lepszej jakości życia.

źródło: gazetka Komendy Głównej Policji, autor:Jolanta Ślifierz

Już nie tabu


Przede mną siedzi trzydziestokilkuletni policjant, a rozmawiamy w Szpitalu Specjalistycznym MSWiA w Otwocku, na oddziale zajmującym się leczeniem uzależnień od alkoholu. Mój rozmówca jest tu już pięć tygodni, tyle przeszedł i zrozumiał, że mógłby nawet bez problemu podać swoje prawdziwe dane, ale może rodzina czy przełożeni tego sobie nie życzą, więc niech będzie - pan Włodek.

Niedługo zakończenie sześciotygodniowego cyklu terapeutycznego, potem konieczność kontynuacji już po powrocie do zwyczajnych domowych warunków życia.

Dopiero od 1999 roku istnieją w Polsce podstawy prawne ustawiające niejako, na mocy rozporządzenia ministra zdrowia z 31 grudnia tegoż roku, na właściwe tory lecznictwo odwykowe. Przedtem pacjent, nawet po dobrym przeleczeniu w ośrodku, trafiał do poradni, gdzie serwowano mu anticol czy wszywano esperal. Mimo że obecnie nastąpiło odejście od tych metod, bez trudu można znaleźć lekarza, który coś takiego ulokuje pod skórą pacjenta za pieniądze i "na życzenie". Standardy leczenia zostały, co prawda, opracowane, ale nie są powszechnie stosowane.

Tymczasem środki te zostały wycofane z poważnych powodów. Po pierwsze - nasilały odczyny depresyjne (!), po drugie - zwiększały głód alkoholowy, jeden z podstawowych objawów uzależnienia, po trzecie - w większości wypadków były absolutnie nieskuteczne, po czwarte, mogły powodować niepożądane reakcje.

Kandydaci do "zaszycia" nie znali tej prawdy, wiedzieli jedynie, że nie wolno im się napić, bo grożą przykre sensacje do nagłego zgonu włącznie. Działano zatem przez strach, pogarszając dodatkowo i tak trudną sytuację psychiczną pacjenta, mnożąc jego lęki.

Wątek, nazwijmy go, esperalowy, wciąż zresztą wraca w dyskusjach z osobami uzależnionymi, jako wyraz marzeń o cudownym leku, który niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiąże SAM wszystkie problemy, a także w dramatycznych listach rodzin pacjentów, kierowanych do nich w czasie kuracji w szpitalu.

Oto fragment z tej trudnej lektury, z pominięciem i tak najbardziej drastycznych momentów. Pisze żona alkoholika:

Wszywałeś sobie esperal, chodziłeś na mitingi przeciwalkoholowe. Przez dwa lata był spokój, ale ty nie mogłeś doczekać się, kiedy będzie koniec. Nawet mówiłeś, że potem to dopiero nam pokażesz. Bardzo żeśmy cierpieli z tego powodu, no i później z powrotem zaczęła się ta gehenna. Coraz częściej przychodziłeś pijany. W domu nie mogłeś wypić, bo jak przyniosłeś butelkę, to wiesz, że jak znaleźliśmy, to była wylana do zlewu na twoich oczach. Ty o mało nie zabiłeś nas za to. Później w obawie, że ci wylejemy, schodziłeś do piwnicy i zalewałeś się całkowicie, a my całe noce nie spaliśmy. Rano musiałam wstać do pracy, dzieci do szkoły. Może teraz wyobrażasz sobie, jak cierpieliśmy...

Nie ma cudownego środka, nic nie stanie się SAMO, konieczna jest natomiast ciężka praca nad sobą.

- Przyjechałem do Otwocka w niedzielę - opowiada pan Włodek. - Jeszcze zły na cały świat. Od razu dostałem się w ten rytm zajęć, bo tu naprawdę nie ma obijania. O 6.30 wstajemy, potem gimnastyka poranna, modlitwa wspólnotowa, toaleta, śniadanie. Jak ktoś jest niewierzący? Tu niekoniecznie chodzi o Boga osobowego, ale o siłę wyższą, tak jak każdy może ją sobie wyobrazić i przyjąć dla siebie. Ważne to uznać, że nie jestem sam, że mam się do kogo odwołać. Od 9.00 do 13.00 oraz od 14.00 do 18.00 uczestniczymy w grupowych zajęciach terapeutycznych, które prowadzą psychologowie i na przykład trzeźwiejący od 14 lat alkoholik. To są tacy fachowcy, że nic się przed nimi nie ukryje, zresztą po co? Zależy nam na czymś odwrotnym: odkryć siebie, wywalić pijacką przeszłość, uświadomić sobie, kim jesteśmy, na czym polega nasza choroba i jak z nią dalej żyć.

Bo z uzależnienia od alkoholu nie można wyzdrowieć, nie ma powrotu do kontrolowanego, bezproblemowego picia. Trzeba tę prawdę uznać. Być wobec siebie szczerym aż do bólu, bo to boli. Terapeuci mówią o łzach i złości pacjentów, tych dojrzałych mężczyzn i kobiet, którzy muszą powiedzieć o swojej bezradności wobec butelki. Kojarzą to z przyznaniem się do tego, że nie radzą sobie z życiem w ogóle, boją się, że tak będą odbierani, jako słabi. Zadaniem terapeuty jest między innymi przekonać, że chodzi tylko o pewien fragment rzeczywistości niemożliwej do kontrolowania przez osobę uzależnioną, a nie o pozostałe sfery życia.

Na początku pobytu w szpitalu pacjent otrzymuje oprawiony w niebieskie okładki zestaw materiałów. Według pytań musi opisać historię swojej choroby, pytań jest w sumie blisko sto w kilku blokach tematycznych, np. czy piłeś w barze, restauracji sam, czy podziwiano twoją mocną głowę, czy piłeś więcej, niż zaplanowałeś, czy miałeś luki w pamięci, czy myślałeś o konieczności ograniczenia picia, czy drażniły cię uwagi innych osób na temat twojego picia?

- Jak miałem 17 lat, to zacząłem popijać drinki z colą, nawet mi to smakowało, ale chorowałem - mówi pan Włodek. - Potem szło coraz lepiej. Zamiast wojska trafiłem do Policji i stopniowo było coraz więcej kolegów i okazji. Brałem czasem wolne, bo kac. Albo urlop, żeby ostro popić. Zdarzały się już ciągi. Coś mi mówiło, żeby przestać. No i przez trzy miesiące nie wziąłem ani kropli alkoholu, dalej nawet umawiałem się z kolegami, ale nic tylko cola czy woda. Potem zaczął za mną "chodzić" śledź z cebulką, nie do wytrzymania, wreszcie poszedłem do restauracji, zamówiłem i do tego, wiadomo, setka wódki. Piłem potem jeszcze więcej, jak gdyby dla odrobienia tej abstynencji. Znam chłopaków, co się zakładają, że wytrwają dwa miesiące bez alkoholu, nawet wytrzymują, ale nic tylko czekają, kiedy minie termin...

Pacjenci mają wiele zadań pisemnych i rysunkowych. Przedstawiają swoje ciągi alkoholowe i usprawiedliwienia, do jakich najczęściej się uciekają, opisują dzieje swego picia, skoncentrowanego wokół kwestii "żeby tylko nie zabrakło", rysują. Na przykład ogromna butelka i maleńka ludzka sylwetka obok albo człowiek na rozdrożu - tu wódka, tam rodzina, albo ktoś tonący we wzburzonej, szerokiej rzece alkoholu. Uczą się odczarowywać swoje kłamstwa, wedle których świat po alkoholu jawi się taki barwny, choć w rzeczywistości jest ponury i straszliwie monotonny ("upiłem się i narozrabiałem").

To fragment listu innej żony:

Wystarczyło, że godzinę spóźniałeś się z pracy, by zaczynał mnie paraliżować strach. Chodziłam po mieszkaniu, szlochałam, rozpaczałam, nadsłuchiwałam pod drzwiami i wyglądałam przez okno. Dzień policjanta w 2000 roku świętowałeś trzy dni. Wychodziłeś z domu i wracałeś po kilkunastu godzinach zalany w trupa. Po tym wszystkim byłam kompletnie rozbita wewnętrznie, nie chciało mi się odzywać do naszych dzieci. Po pracy nigdzie nie wychodziłam, z nikim się nie spotykałam, straciłam apetyt. Ściskało mnie w gardle, bolał mnie brzuch, budziłam się i zasypiałam z bólem głowy. (...) Problemy w pracy z powodu picia miałeś niejednokrotnie. (...) Kolejny raz dajesz mi nadzieję, tak trudno mi wyciągnąć rękę do ciebie. Myślę, że jedynie z pomocą innych ludzi możesz zmienić swoje życie...

W otwockim szpitalu na oddziale leczenia uzależnienia od alkoholu jest 46 łóżek, pacjenci oczekują około dwóch miesięcy. To długo. Nawet silna motywacja wewnętrzna może ulec w tym czasie osłabieniu, a co dopiero, gdy do leczenia nakłaniają inni. Powoli jednak zaczyna coś się zmieniać w mentalności osób pijących, zwłaszcza po relacjach kolegów, którzy już chwalebnie przeszli przez terapię i mówią o niej tyle dobrego.

- Wspominałem o tym, jak bardzo byłem zły na przełożonego, że mnie tu wysłał - przyznaje pan Włodek. - A teraz? Jestem mu wdzięczny! To prawdziwy dar, że się tu znalazłem, chcę sobie wreszcie pomóc, chcę przestać pić, być lepszym ojcem. Mój syn wie, gdzie jestem i dlaczego, napisał do mnie list, o tym, że tęskni i co chciałby wspólnie ze mną robić potem. Wiem, że silny będę w grupie sobie podobnych, to tak jak wilki nie atakują stada zwierząt, tylko marudera. Dowiaduję się bardzo konkretnych rzeczy, jak rozpoznawać objawy głodu alkoholowego i co wtedy robić, wiem, do kogo mam dzwonić, kogo i jakich sytuacji unikać, z kim nawet zerwać kontakty, jeśli nie zaakceptują mojego nowego "ja".

W związku z biochemią mózgu lekarze i psychologowie wyróżniają cztery etapy trzeźwienia (zdrowienia): faza odwrotu, trwająca do dwóch tygodni; faza miesiąca miodowego, charakteryzująca się zwykle przepracowywaniem się, poczuciem nadmiernej pewności siebie czy niepokojem; faza muru - najtrudniejsza, z najczęstszymi nawrotami, w którą większość osób wchodzi między 30 a 60 dniem od zaprzestania picia, wreszcie czwarta faza przystosowania, do około roku od ostatniego kieliszka.

Pan Włodek bierze długopis i szkicuje stopnie schodów, na samym dole wpisuje pierwszy tydzień, potem kolejne. Wskazuje ten piąty, w którym jest obecnie, wspina się wyobraźnią wyżej - za dwa miesiące, za rok, za pięć lat. Ale podkreśla, że to są schody ruchome, więc jeśli tylko zaprzestanie pracy nad sobą i pokonywania następnych szczebli, to zjedzie na sam dół. Rozumie tę groźbę i jest gotów do dużego wysiłku, za nic nie chciałby bowiem znaleźć się w sytuacji kolegów z oddziału, którzy wyznają z płaczem, że teraz pozostaje im tylko czekać na wnuki, żeby spełnić się przynajmniej w roli dziadka, bo funkcja taty - to już przepadło.

Przede mną wstrząsający list dwóch córek, wysłany do ojca przebywającego na leczeniu. Do ojca, którego znały tylko jako pijanego, agresywnego, obrzucającego je i matkę najbardziej plugawymi z istniejących wyzwiskami, coraz śmielej posuwającego się do rękoczynów, przestającego kontrolować swoje poczynania aż do sforsowania drzwi łazienki, w czasie kąpieli jednej z dziewczynek:

Skulona krzyczałam ze łzami wyjdź!, zamknąłeś drzwi, ale gdy wstawałam po ręcznik, to natychmiast otwierałeś i patrzyłeś, płakałam w głos. Woda z długich włosów spływała kroplami, trzęsłam się nie z zimna, lecz ze strachu, nie dowierzałam. (...) Na mokre ciało założyłam kurtkę i buty, pobiegłam do koleżanki z osiedla, biegłam i płakałam, a wraz ze mną umierało słowo ojciec, człowiek. Przez kolejne półtora roku nigdy nie napuszczałam wody do wanny, tylko brałam szybki prysznic, obcięłam włosy i nie kąpałam się, kiedy byłam sama z tobą w domu. I chciałoby się powiedzieć tata, ale jakoś to nie wychodzi, nie może nam to przejść przez gardła i jeśli zastanawiasz się czemu, to znaczy, że ten list powinieneś przeczytać jeszcze raz, uważnie...

Tak. Alkoholizm jest chorobą, którą należy i warto leczyć, a osobom nią dotkniętym mądrze pomagać. Dla dobra ich samych, zaniedbywanych rodzin, a także ze względów społecznych.

Nie wszyscy rozumieją, że napawające optymizmem zmiany w środowisku policyjnym, dzięki którym uzależnienie alkoholowe przestało być tematem tabu, są naprawdę ważne i potrzebne. Są i tacy, którym marzy się bezpardonowe wyrzucanie ze służby przy pierwszym sygnale. Byłaby to, niestety, metoda godna wszywania esperalu, czyli oddziaływanie przez strach. Psychologowie ostrzegają, że przy braku odpowiedniego leczenia wzrasta ryzyko samobójstw, ponieważ alkoholik może mieć pomysł nie na zerwanie z piciem, ale z życiem. Trudno stwierdzić, jakie rozmiary ilościowe i jakościowe ma problem uzależnienia od alkoholu w środowisku policyjnym. Badań szczegółowych nie prowadzono, choćby ze względu na delikatność materii sprawy, a indywidualne obserwacje nie mają większego waloru poznawczego. Wszak jeden powie, że wszyscy piją, a drugi, że nikt - mamy bowiem w sobie skłonność nie do obiektywizowania spostrzeżeń, ale kreowania świata wedle własnych potrzeb i zachowań.

źródło: gazetka Komendy Głównej Policji, autor:Jolanta Ślifierz

Co robić kiedy w naszej rodzinie mamy osobę uzależnioną od alkoholu?


"Kiedy nareszcie uprzytomnimy sobie, że nawet pomiędzy najbliższymi sobie osobami istnieją nieskończenie wielkie przestrzenie i jeżeli będą one w stanie pokochać te przestrzenie, które je dzielą, może się wyłonić cudowny sposób wspólnego życia (ramię w ramię ), które daje możność widzenia siebie w pełni na tle nieba."
Rainer Maria Rilke

Mając wśród najbliższych nam osób alkoholika zawsze zadajemy sobie pytanie: co powinniśmy zrobić? W jaki sposób możemy wpłynąć na tę osobę, żeby zmienić jej postępowanie?

Otóż niestety możliwości oddziaływania bezpośrednio na osobę uzależnioną od alkoholu są niewielkie. Istnieje natomiast możliwość wpłynięcia pośrednio na alkoholika poprzez zmianę własnej postawy wobec niego.

Wiele osób zada pytania: dlaczego?, po co?, co to zmieni?

Okazuje się, że rodzina, w której jest osoba uzależniona od alkoholu, działa jak mechanizm zegarka. Członkowie tej rodziny to coś w rodzaju pojedyńczych trybów, elementów, które zazębiają się wzajemnie i obracają w tym samym kierunku i rytmie. Zazwyczaj alkoholik wymusza na członkach rodziny, by podporządkowali się jego własnemu, choremu rytmowi. Jest to coś w rodzaju tyranii.

Żaden człowiek nie powinien tyranizować innego człowieka, a każdy człowiek ma prawo nie poddawać się tyranii.

Wniosek z tego jest taki: członkowie rodziny poprzez zmianę swojego nastawienia i postępowania wobec alkoholika, powinni dążyć do tego, by on sam podporządkował się określonemu przez nich wspólnemu rytmowi.

Szanse na powodzenie całego planu zwiększają się tym bardziej, im więcej członków rodziny uczestniczy w przedsięwzięciu i im lepiej ze sobą współpracują.

Wskazówek jest wiele, ale musimy zdać sobie sprawę z tego, że teoria jest łatwiejsza od praktyki. Praktyka bowiem wymaga byśmy w swoich działaniach byli konsekwentni. To wszystko jest trudne, gdy w grę wchodzą powiązania rodzinne, emocjonalne i finansowe, ale nigdy nie jest to niewykonalne.

Oto wybrane wskazówki jak powinniśmy reagować, co robić, a jakich zachowań i sytuacji unikać, gdy członek naszej rodziny jest uzależniony od alkoholu:

* Zawsze należy pamiętać, że alkoholizm to ciężka, przewlekła choroba i aby pomóc członkowi rodziny w pokonaniu jej, trzeba koniecznie zaakceptować ten fakt i przestać się wstydzić. Często bowiem jest tak, że alkoholizm bliskiej osoby traktowany jest jako "hańba" dla jego rodziny. To bardzo złe podejście do sprawy. Alkoholizm to bardzo uciążliwa choroba, ale jedna z wielu, z której powrót do zdrowia jest możliwy.

* Nie wolno traktować alkoholika jak "niegrzeczne dziecko". Przecież nie traktuje się w ten sposób żadnego chorego. Chory człowiek wymaga akceptacji i tego, by godnie go traktowano. Wymówki, groźby, kary, wymuszanie obietnic, gderanie nie pomogą, a być może pogorszą tylko wasze relacje. Zamiast tego ważne by alkoholik był traktowany jak człowiek dorosły, zmuszany do dbania o siebie i do ponoszenia konsekwencji swoich zachowań. Pozwól więc swojemu alkoholikowi obudzić się w stanie w jakim przyszedł do domu i runął na łóżko. Pozwól mu zobaczyć jak wygląda pokój, w którym się awanturował. Nie sprzątaj. Nie zamykaj drzwi przed dziećmi. One już i tak od dawna o wszystkim wiedzą. Lepiej uczynić sprawę otwartą. Jeśli trzeba - wezwij policję.

* Bardzo szkodliwym i bezsensownym jest wdawanie się w kłótnie z alkoholikiem. Szczególnie należy przestrzegać tej reguły, gdy jest on pod wpływem alkoholu. Kłótnia z człowiekiem pijanym, a do tego alkoholikiem, może mieć opłakane, a niekiedy wręcz tragiczne skutki dla członków rodziny i samego chorego.

* Alkoholik może mieć ubytki pamięci. Jeśli zrobi coś złego, niestosownego pod wpływem alkoholu i tego nie pamięta, nie należy dręczyć go wymówkami, wygłaszać kazań na temat szkodliwości picia. On to wszystko już wie, ale nie może sobie z tym poradzić, bo choroba jest od niego silniejsza. Trzeba powiedzieć mu to, co niezbędne, bez kazań, złości i wymówek, przekazując tylko "nagie fakty". Jest to sposób na to, by alkoholik mógł zobaczyć samego siebie takim, jakim w rzeczywistości jest będąc pod wpływem alkoholu. Pozwolenie mu na chwilę refleksji w samotności może wiele zdziałać.

* Często popełnianym błędem jest przyjmowanie obietnic dawanych przez uzależnionego członka rodziny. Alkoholik daje obietnice, których nie będzie w stanie wypełnić i doskonale o tym wie. Robi to dla "świętego spokoju", by rozładować nerwową atmosferę w domu. Członkowie rodziny natomiast, dając się okłamywać, utwierdzają alkoholika w przekonaniu, że potrafi przechytrzyć rodzinę. Będzie on zatem próbował robić to wiele razy, a członkowie rodziny będą za każdym razem rozgoryczeni, że nie dotrzymał danego im słowa.

* Podobnie nie wolno wypowiadać pod adresem osoby pijącej gróźb, których nie jesteśmy w stanie spełnić. W oczach alkoholika jesteśmy wtedy osobami ,które nie traktują poważnie tego, co mówią. Zamiast powiedzieć: "Jeśli nie przestaniesz pić - pozbawię cię praw rodzicielskich!", zacznij informować alkoholika o jego niewłaściwym postępowaniu: "Kiedy wczoraj przyszedłeś pijany obudziłeś dzieci, wyzywałeś syna, zwaliłeś czajnik z wrzątkiem a potem długo nie mogliśmy zasnąć bo śpiewałeś wulgarne piosenki. Dzieci rano nie mogły wstać do szkoły... Nie chcę się kłócić, chcę tylko abyś o tym wiedział". Z tak podanymi faktami trudno dyskutować.

* Nie wolno szantażować osoby uzależnionej od alkoholu. Często słyszymy "gdybyś mnie kochał - nie piłbyś!", itp. Po pierwsze nie jest to prawda, ale przede wszystkim - nie jest to metoda. Taka informacja zwiększa tylko poczucie winy osoby pijącej. To przykre uczucie, z którym alkoholik potrafi sobie "poradzić" tylko w jeden znany sobie sposób: sięgając po kolejny kieliszek. Przecież chorej na zapalenie płuc osobie nie mówimy "gdybyś mnie kochał, to byś nie chorował na zapalenie płuc!". Alkoholizm to też choroba.

* Wskazanym jest znalezienie "zdrowego" sposobu na rozładowywanie swoich ujemnych uczuć. Jest to droga do rozsądnego i spokojnego porozumiewania się z alkoholikiem. Świetnym miejscem dla wyrażenia i odreagowania wszystkich przykrych, ciążących od lat jak głaz na sercu uczuć, jest spotkanie grupy wsparcia Al-Anon.

* Nie należy kontrolować alkoholika. Sprawdzenie ile pije jest niemożliwe.

* Nie wolno zabierać lub chować alkoholu osobie uzależnionej. Takie postępowanie zmusza ją jedynie do desperackich prób odnalezienia wódki, wina czy piwa. Alkoholik musi się napić i zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel, w odruchu desperacji może nawet sięgnąć po alkohole niekonsumpcyjne. Będzie też wyszukiwał coraz to nowe kryjówki, by skuteczniej ukryć alkohol. Nie stawaj między alkoholikiem, a butelką - rezultatem może być tylko wygrana mała bitwa w przegranej wojnie.

* Dużym błędem jest picie alkoholu z osobą uzależnioną. Robimy to zazwyczaj po to, by alkoholik mniej wypił. Powoduje to jedynie odwleczenie w czasie momentu, w którym uzależniony od alkoholu sam poprosi o pomoc.

* Nie wolno robić za alkoholika niczego, czego nie mógłby zrobić sam. Taka ochrona przed przykrymi konsekwencjami picia alkoholu przekreśla szanse na to, że alkoholik zauważy wreszcie fakt, że picie doprowadza go na "dno" i żeby się podnieść trzeba coś ze sobą zrobić, radykalnie zmienić swoje dotychczasowe postępowanie. Jeśli robisz wszystko by twój alkoholik nie stoczył się na dno - załatwiasz mu zwolnienia i usprawiedliwienia do pracy, kupujesz alkohol i podajesz jak na tacy do łóżka byle tylko nie wyszedł z domu w kierunku: knajpa, spłacasz jego długi zaciągnięte na poczet picia, dorzucasz 2 złote do "ratującego życie klina", odbierasz pijanego w środku nocy z meliny na drugim końcu miasta by bezpiecznie dotarł do domu, itp. - przekazujesz mu tym samym jasną informację: "Pij dalej bezpiecznie! Bez strachu o jutro."

* Jeśli osoba uzależniona zaczyna się leczyć, nie należy liczyć na natychmiastowe efekty leczenia. Alkoholizm jest chorobą przewlekłą, leczenie również wymaga czasu, a nawroty są prawdopodobne. Bardzo potrzebne jest w tym czasie wspieranie osoby, która się leczy. Abstynencja to wielkie cierpienie i wyrzeczenie dla alkoholika, szczególnie w początkowej fazie. Pomóż mu w tym, wspieraj go uprzejmością, miłością, zrozumieniem. Pamiętaj o tym, że osoba ta nie zawsze była uzależniona od alkoholu a kochasz ją za to, kim jest, a nie za to na co jest chora.

Nie musisz dłużej kontrolować picia alkoholika. Zacznij koncentrować się na jego potrzebie leczenia.

Dostosowanie się, do powyższych wskazówek, skorzystanie z nich w odpowiednich momentach, może być bardzo pomocne w obcowaniu z osobą uzależnioną. Należy jednak pamiętać o tym, że chorego leczy terapeuta, a zadaniem rodziny jest wspierać go w trudnych chwilach.

Rodzinom, w których ktoś pije alkohol w sposób patologiczny, niezbędna jest pomoc profesjonalistów. Musi ona być udzielona zarówno osobie chorej - alkoholikowi jak i jego najbliższym. Będąc bowiem w bliskim kontakcie z osobą uzależnioną od alkoholu sami stajemy się ofiarami koalkoholizmu czyli wpółuzależnienia od destruktywnych zachowań alkoholika. Syndrom ten nie znika samoistnie po tym jak alkoholik zaprzestanie picia. Najczęściej natomiast jest czynnikiem podtrzymującym osobę uzależnioną w jej pijackich nawykach i ułatwiającym jej nawrót w stronę alkoholu.

Zatem jednoczesne poddanie się terapii osoby uzależnionej i członków rodziny daje większe szanse na powodzenie przedsięwzięcia, którego głównym celem jest to, BY OSOBA UZALEŻNIONA ZOSTAŁA WYLECZONA A CHORA RODZINA ZACZĘŁA FUNKCJONOWAĆ NA ZDROWYCH ZASADACH.

autor: Sylwia Czubakowska

Już nie musisz być alkoholikiem :)


Wygląda na to, ze odkryto nowa metodę leczenia alkoholizmu.
Jest to dość drastyczna ale jak przekonują lekarze skuteczna i - jak się zdaje - dość przyjemna metoda.

Doktor Erica Dyck z kanadyjskiego Uniwersiti of Alberta wpadła na trop niezbyt reklamowanych badan prowadzonych w latach 60. w prowincji Saskatchewan przez brytyjskich psychiatrów. Nałogowym alkoholikom podawali środek halucynogenny LSD. Rezultaty były bardzo obiecujące - dwie trzecie pacjentów przestało pic na co najmniej 18 miesięcy.

Organizacja AA rekomenduje użycie LSD, bo jego zastosowanie pozwala pacjentom na spojrzenie na siebie z zewnątrz i pojecie szkodliwych konsekwencji nałogu.

źródło : fakty i mity.pl

Zaskakujące wyniki badań nad alkoholikami


Za skłonność do nadużywania alkoholu i palenia marihuany są odpowiedzialne te same grupy genów - informują naukowcy z USA na łamach pisma "Alcoholism: Clinical & Experimental Research".
Marihuana jest najpowszechniej stosowaną nielegalną używką (narkotykiem) w Stanach Zjednoczonych i w większości krajów Europejskich. Podobnie jak w przypadku działania alkoholu, skutki palenia marihuany nasilają się wraz z ilością i częstością stosowania narkotyku.

Za psychoaktywne właściwości marihuany odpowiedzialny jest związek z grupy kanabinoidów o nazwie delta-9- tetrahydrokannabinol (THC). THC działa na mózg za pośrednictwem receptora dla naturalnie występujących w mózgu kanabinoidów. Połączenie THC z tym receptorem wywołuje charakterystyczne uczucie przyjemności i euforii. Kanabinoidy endogenne (występujące w mózgu) odgrywają rolę w procesach uczenia się i pamięci, kontroli apetytu i odczuwaniu bólu, natomiast według najnowszych badań palenie marihuany przyczynia się do rozwoju różnych zaburzeń psychicznych.

Według statystyk około 12 procent osób palących marihuanę to osoby uzależnione od tego narkotyku, wiele z nich ma również problemy z nadużywaniem alkoholu.

Naukowcy z Washington University School of Medicine zbadali 6,257 osób (w tym 2,761 par bliźniąt) w wieku od 24 do 36 lat. Dane na temat używania alkoholu i marihuany były zbierane podczas specjalnie opracowanego wywiadu telefonicznego, w badaniach uwzględniono parametry takie jak ilość jednostek wypijanego alkoholu, częstość palenia marihuany oraz stopień uzależnienia od alkoholu i kanabinoidów oceniany według specjalistycznej skali DSM-IV (czyli klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego).

Wyniki badań wykazały, że wiele czynników genetycznych które warunkują skłonność do nadużywania alkoholu wpływa również na podatność na uzależnienie od marihuany.

Jeden z autorów pracy tak tłumaczy swoje najnowsze odkrycie "czynniki genetyczne, które wpływają na stosowanie używek, nie są charakterystyczne dla konkretnej substancji (narkotyku, alkoholu itd.), tylko warunkują ogólną skłonność do uzależnień". I dodaje, że kolejnym etapem badań będzie określenie konkretnych czynników ryzyka specyficznych dla alkoholu i marihuany.

Źródło: onet.pl

Twarda miłość


- W naszym kraju żyjemy, jak określa to Pani w swoich pracach, w kręgu kultury alkoholowej. Co to oznacza? Na czym polega specyficzny rys "picia po polsku"? Czy jesteśmy w jakimś sensie skazani na kontynuację uprawiania tego modelu spożycia?

- Muzułmanie nie piją alkoholu ze względów religijnych. Chrześcijaństwo nie postuluje abstynencji, lecz jedynie umiarkowanie, a alkohol stanowi nawet nieodłączny atrybut liturgii. Polacy, podobnie jak na przykład Skandynawowie, nie spotykają się towarzysko, by wypić, ale by się upić. To element naszego dziedzictwa obyczajowego, obok faktu, że picie alkoholu uznane jest za normę, a niepicie od niej odbiega. Zmiany następują powoli, są już jednak dostrzegalne: rzadko słyszymy dziś namawianie do picia bądź pytanie, dlaczego nie pijesz, chyba że zada je człowiek z natury nietaktowny. Bo to jest nietaktowne pytanie, podobnie jak indagowanie o przyczyny braku potomka. Nasze społeczeństwo rozwija się i dojrzewa, wie coraz więcej o niebezpieczeństwie nadużywania alkoholu, szuka pozytywnych wzorców osobowych. Picie alkoholu w pracy to przestępstwo, po pracy natomiast warto dobierać sobie przyjaciół i znajomych wedle ich rzeczywistych wartości, a nie wspólnych nawyków.

- Wśród policjantów, reprezentujących rozmaite szczeble służbowej hierarchii, jest wiele osób pijących nadmiernie bądź dotkniętych problemem alkoholowym. Dlaczego tak się dzieje?

- Powszechnie wiadomo, że policjant to zawód niesłychanie stresogenny. Z jakimż innym można go porównywać? Z żołnierzem w czasie wojny, chirurgiem, nauczycielem nie lubiącym swego fachu? Ta stresogenność powoduje sięganie po ulgę, a tak łatwo dostępny alkohol przynosi rozprężenie. W tej sytuacji należałoby - uderzając w przyczyny i podłoże - ratować funkcjonariusza Policji przed stresem! Nieunikniony jest ten wpisany w samą profesję, ale można i warto przeorganizować warunki pracy, tworzyć tam bardziej przyjazny klimat (ponieważ jednym z najbardziej stresogennych elementów jest poczucie zależności od kogoś innego), otoczyć opieką psychologiczną wedle konkretnego programu, aby w chwili lęku, napięcia, smutku, rozczarowania potrzebujący pomocy natychmiast ją uzyskał. To tak zwany męski zawód, a alkohol kojarzy się potocznie z męskim stylem życia oraz typem rozrywki, stąd większa częstotliwość sięgania po alkohol. Niedobrze, gdy z kieliszka wypijanego dla podkreślenia smaku potrawy staje się on lekarstwem na stres. Pamiętajmy również, że jest to bardzo zaniedbany zawód, kondycja finansowa i Policji jako takiej, i samych funkcjonariuszy pozostawia wiele do życzenia.

- Czy oprócz czynników natury ogólnej, jak uwarunkowania kulturowe albo środowiskowe, istnieje zróżnicowana indywidualna podatność, pewne predyspozycje osobowościowe do uzależnienia?

- Tak. Ludzie bardzo wrażliwi lub, jeśli ktoś woli, drażliwi więcej dostrzegają i odczuwają, mają nerwy tuż pod skórą. Niezwykle trudno odkryć skuteczny sposób na doznawane silne bodźce, zwłaszcza że nasza kultura wymaga od mężczyzny dużej dyscypliny emocjonalnej. Kobieta ma prawo się rozpłakać, wyżalić koleżance, a co ma zrobić on, ten silny i twardy policjant, który nie posiadł umiejętności wyrażania swoich uczuć? Po drugie, duży wpływ na ludzkie zachowania mają wzory zapamiętane z domu. Im bardziej centralne miejsce zajmował tam alkohol, tym gorsze "rokowania", gdyż bardzo trudno przełamać obyczaj własnej rodziny, w której pijano na smutki, zmęczenie, radości, kłótnie, problemy. Wreszcie po trzecie, istnieje, dziedziczona najczęściej, biologiczna skłonność.


- Najpierw jest picie towarzyskie, z upływem czasu może pojawić się problem alkoholowy. Jak go rozpoznać?

- Amerykanie mają na to sposób w postaci prostego testu złożonego z czterech pytań:

Czy usiłowałeś ograniczyć swoje picie?
Czy ktokolwiek był na ciebie zły z powodu picia?
Czy kiedykolwiek miałeś poczucie winy z powodu tego, co zrobiłeś po pijanemu?
Czy kiedykolwiek piłeś na pusty żołądek?

Pierwsze litery słów kluczowych dla angielskiej wersji językowej pytań (cut, angry, guilty, empty) tworzą słowo "cage", czyli klatka. Jesteś w klatce, zapala się czerwone światełko ostrzegawcze, jeśli odpowiesz twierdząco choćby na jedną z postawionych kwestii.


- Niektórzy twierdzą, że piwo to napój o wręcz zdrowotnych walorach i należy zmieniać na jego korzyść (oraz wina) strukturę spożycia. Jakie jest Pani zdanie na ten temat?

- Prezentowanie i lansowanie piwa jako napoju wynika z niewiedzy i z hucpy, ponieważ browary robią na tym interes, przypodobując się ludziom, którzy to "piwko" lubią. Podkreślam: nikt nie upija się piwem, winem czy wódką, lecz alkoholem zawartym w różnych płynach. W piwie jest go najmniej, ale jest. W związku z tym długoletnie, obfite i częste jego spożywanie jest dla organizmu niszczące. Niedawno zapytano mnie, co sądzę o sprzedawaniu piwa w uniwersyteckim bufecie na Śląsku. Oczywiście, jestem przeciwna. To jest miejsce pracy i nauki (tak jak szkoła, urząd, szpital), obowiązują zatem określone przepisy w tej sprawie i nie powinno się lekkomyślnie czynić żadnych wyjątków.


- Jazda po pijanemu. Wielki narodowy problem, z którym stykają się policjanci z racji pełnionych funkcji, ale i sami bywają nierzadko negatywnymi bohaterami. Dlaczego tak trudno z tym się uporać?

- Trzeba karać, nakładać mandaty, odbierać prawa jazdy. Ale to nie wystarczy. Brakuje nam rozstrzygnięć ustawowych do stosowania programu edukacyjnego, powiedzmy takiego, jak znany w Ameryce albo w Szwecji pod nazwą "driving school". Ta szkoła jazdy prowadzona jest głównie przez odpowiednio przeszkolonych w zakresie profilaktyki policjantów, psychologów i innych specjalistów dla osób, które za jazdę po spożyciu alkoholu utraciły prawo jazdy. I aby je odzyskać, są zobowiązane - oprócz innych konsekwencji - do uczestnictwa w kursie. Zwykle jest to od pięciu do dziesięciu spotkań, ciekawych, ilustrowanych materiałami poglądowymi, danymi statystycznymi. Są to kursy płatne. Niejako przy okazji część osób może odkryć u siebie symptomy problemu alkoholowego i zastanowić się, co z tym począć, jakie podjąć decyzje.

- Odegrała Pani w Polsce wielką prekursorską rolę, zajmując się przed laty obszarem wtedy nieznanym, obłożonym swoistym tabu. W jaki sposób i dlaczego zajęła się Pani zagadnieniami uzależnień?

- W połowie lat osiemdziesiątych ukończyłam psychologię w Ameryce, ze specjalnością psychologia uzależnień oraz terapia rodzinna, i postanowiłam, że po powrocie zajmę się tymi dziedzinami, praktycznie nieobecnymi w naszym kraju. W owym czasie polskim pacjentom wszywano esperal lub dawano anticol... Tak rozpoczęłam pracę w Instytucie Psychiatrii, a później doszła do moich obowiązków Fundacja im. Stefana Batorego. Wtedy były to pierwsze jaskółki, dziś wszędzie realizowane są programy oparte na mądrym podejściu, że choroba nie kończy się po wyjściu z leczenia w odpowiedniej placówce, ale trzeba sobie dalej z nią radzić, na przykład w ruchu AA. Osobiście uważam to rozwiązanie sprawdzone w całym świecie za najlepsze, choćby dlatego, że jest za darmo. Jedynie ciężko chorzy, z podwójną diagnozą (dodatkowo prócz uzależnienia - nerwica, destrukcja, zaburzenia psychiczne itp.), potrzebują profesjonalnej pomocy. Pozostałym trzeźwiejącym i uczącym się na trzeźwo żyć najbardziej potrzebny i wystarczający jest ktoś taki, kto już na tę drogę zdrowienia wkroczył. Jeśli chcemy się uczyć chińskiego, szukamy Chińczyka, a nie Meksykanina.

- Jak przedstawia się dzisiejsza sytuacja w Polsce, czy stan wiedzy i praktyka pozwalają na optymizm?

- Z konsekwencją sprowadzaliśmy na nasz grunt metody ze Stanów Zjednoczonych, dzięki środkom fundacji wysłaliśmy ponad 60 osób na specjalistyczne kursy, staże, praktyki i konferencje do USA, przetłumaczyliśmy bardzo obszerną literaturę przedmiotu, reprezentowaną przez jego najwybitniejszych znawców. Popularyzowaliśmy tematykę uzależnień w mediach. Efekty? Pod koniec lat osiemdziesiątych średnia wieku moich pacjentów w Instytucie Psychiatrii zbliżała się do 50. roku życia, obecnie stanowi ona 32 lata! Ludzie przychodzą wcześniej, zanim jeszcze stracą zdrowie, rodzinę, pracę, życiową szansę. Prawie trzydzieści lat temu spotykały się w Warszawie 3 grupy AA, dziś odbywa się 160 mityngów tygodniowo. W całej Polsce jest 1800 grup, także w wioskach! Jedna trzecia pacjentów jest kierowana przez szefów z zakładu pracy - a więc nastąpiła wielka zmiana myślenia. Od dziesięciu lat docieramy przez sieć fundacji, w ramach Regionalnego Programu Przeciwdziałania Uzależnieniom, do innych krajów: Białorusi, Litwy, Łotwy, Rosji, Słowacji, Ukrainy, Mołdawii, Rumunii i większości krajów Azji Centralnej.

- Co jest najważniejsze w metodzie albo filozofii dwunastu kroków, stworzonej i stosowanej przez ruch AA, z powodzeniem też zapożyczonej przez inne programy wzajemnej pomocy, np. w przypadkach bulimii, anoreksji, hazardu, narkomanii, seksoholizmu?

- Za najistotniejsze uznaję po pierwsze to, że zamiast walczyć o odzyskanie kontroli nad alkoholem, przyznajemy się - według idei pierwszego kroku - że po prostu jesteśmy bezsilni. Tak jak człowiek, który źle widzi, sprawia sobie okulary, a nie udaje, że wszystko w porządku, odsuwając gazetę albo mrużąc oczy. Po drugie - a to postuluje ostatni, dwunasty krok - że niesiemy posłanie innym. Że to, co dobrego dostaliśmy, oddajemy. Nie jest to już niezbędne w samym procesie trzeźwienia, ale stanowi fragment pięknej i głębokiej filozofii AA. Bill W., założyciel ruchu, w początkowym okresie swej misji nie notował sukcesów, lokowani w jego własnym domu alkoholicy, którym chciał pomagać, uciekali. Rozgoryczony żalił się kiedyś żonie, że przez cały rok ani jednej osoby nie doprowadził do otrzeźwienia. Ona odpowiedziała - "jedną tak, siebie".


- Policjanci z problemem alkoholowym mają bliskich, którzy cierpią z powodu tej sytuacji. Szczególnie trudno jest dzieciom, narażonym na agresję, żyjącym w nieprawidłowo funkcjonującym domu. Co można radzić rodzinom?

- Nie czekać na kryzysy, nie ukrywać problemu, nie wierzyć, że "samo przejdzie". Wychodzić na zewnątrz, szukać grup wsparcia lub je tworzyć. Odwoływać się do pomocy psychologa, do odpowiednich lektur, których już dziś nie brakuje, czerpać wskazówki najbardziej pasujące do konkretnej sytuacji (np. rodzina bezdzietna, wielodzietna, kilku pokoleniowa, żona dużo pracuje albo jest bezrobotna). Obowiązuje tak zwana twarda miłość, czyli powstrzymywanie obserwowanej autodestrukcji w myśl powiedzenia - "ponieważ cię kocham, nie mogę bezczynnie patrzeć, jak niszczysz siebie samego". Warto odwołać się do szefa, pod warunkiem że jest mądry i chce pomóc kandydatowi do leczenia, a nie wyrzucić go z pracy. Zresztą ten szef również musi kierować się nie litością, a przesłaniem twardej miłości. Nie bójmy się, to twarda, ale przecież - miłość...

- Serdecznie dziękuję, że w nawale obowiązków zechciała Pani znaleźć czas dla naszego tygodnika.

źródło: gazetka Komendy Głównej Policji

Fazy rozwoju uzależnienia




Faza 1 picie towarzyskie

* picie sprawia przyjemność
* wzrost tolerancji i ochoty na alkohol

Faza 2 ostrzegawcza

* szukanie okazji do picia
* inicjowanie wypijania kolejek
* po wypiciu lepsze samopoczucie
* alkohol przynosi ulgę, uwalnia od napięć
* rozpoczęte picie kończy się "urwaniem filmu"
* próby picia ukrytego, w samotności, na kaca

Faza 3 krytyczna

* wyrzuty sumienia - "kac moralny"
* "klin" przynosi ulgę
* zaniedbywanie rodziny i konflikty małżeńskie
* nieobecności w pracy
* usprawiedliwianie picia licznymi okazjami
* wzrost agresywności, konflikty z prawem
* zaniedbywanie wyglądu zewnętrznego
* zaburzenia popędu seksualnego
* picie ciągami na przemian z okresami całkowitej abstynencji dla poprawy zdrowia, udowodnienia "silnej woli"
* składanie przysiąg abstynencji
* poczucie pustki bezradności

Faza 4 chroniczna

* okresy długotrwałego opilstwa
* picie poranne
* upijanie się w samotności
* spadek tolerancji na alkohol
* sięganie po alkohole niekonsumpcyjne
* rozpad więzi rodzinnej
* wynoszenie rzeczy, kradzieże - w celu zdobycia alkoholu
* degradacja zawodowa i społeczna
* otępienie alkoholowe – "wtórny analfabetyzm"
* alkohol staje się jedynym celem w życiu
* psychozy alkoholowe – "delirium"
* padaczka alkoholowa
* choroby somatyczne - polineuropatia, marskość wątroby
* skrajne wyczerpanie organizmu

FAZY POWROTU DO ZDROWIA

* pełna akceptacja trzeźwości i abstynencji
* zmiana stylu życia, twórcze wykorzystanie czasu wolnego
* uczenie się znajdowania przyjemności w trzeźwym życiu
* rekonstrukcja więzi rodzinnych i praca nad ulepszeniem życia rodzinnego
* angażowanie się w pomaganie innym ludziom
* odzyskiwanie zaufania i akceptacji ze strony najbliższych osób
* odzyskiwanie szacunku dla siebie samego
* poprawa zdolności do współżycia seksualnego
* dbanie o odpowiednie odżywianie się, regularny sen i wypoczynek
* trenowanie umiejętności radzenia sobie ze stresem i trudnymi sytuacjami życiowymi
* trenowanie praktycznych umiejętności ważnych w kontaktach z ludźmi
* trenowanie umiejętności zapobiegania nawrotom picia
* zdobywanie wiedzy o procesie nawrotu picia i sygnałach ostrzegawczych
* przygotowywanie się do systematycznego uczestnictwa w programie AA
* praca nad konstruktywnymi i trzeźwymi kontaktami z innymi ludźmi
* praca nad poprawą kontaktów z członkami własnej rodziny
* zrozumienie i akceptacja obecności Siły Wyższej jako wsparcia w pracy nad sobą
* budowanie poczucia własnej wartości
* budowanie nowej wizji własnego życia w trzeźwości
* rozpoznawanie własnego systemu iluzji i zaprzeczeń
* zdobywanie wiedzy o mechanizmach uzależnienia
* rozpoczęcie pracy nad rozwojem duchowych aspektów życia
* rozpoznawanie własnych uszkodzeń emocjonalnych i duchowych
* uznanie faktu własnego uzależnienia i nadzieja na uratowanie siebie
* dostrzeganie faktu utraty zdolności do kierowania swoim własnym życiem
* rozpoznawanie i uznawanie faktu własnej bezsilności wobec alkoholu
* uświadamianie sobie szkód we własnym życiu spowodowanych przez alkohol
* zdobywanie wiedzy o objawach i naturze uzależnienia od alkoholu - uczestnictwo członków rodziny w programie pomocy psychologicznej dla rodzin
* rozpoczęcie systematycznej terapii uzależnienia
* początek zdawania sobie sprawy z własnej choroby
* dłuższe przerwy w piciu i kontakty z placówką odwykową i grupami samopomocy
* leczenie uszkodzeń somatycznych i zaburzeń psychicznych
* detoksykacja - odtruwanie, przerywanie ciągu picia

ETAPY TERAPII

Leczenie odwykowe

* detoksykacja, przerwanie ciągu, odtruwanie organizmu
* leczenie farmakologiczne zaburzeń psychicznych i somatycznych
* budowanie świadomości problemu, otwarcie się na informacje o uzależnieniu i sposobach wychodzenia z nałogu
* wypracowanie motywacji do zachowania abstynencji
* korzystanie z Anticolu, Esperalu i innych
* uznanie swojej bezsilności wobec nałogu, "poddanie się" i dopuszczenie wizji życia trzeźwego
* tworzenie planu zmiany swoich zachowań i próby konsekwentnego realizowania go
Rehabilitacja
* korzystanie z indywidualnych i grupowych form pomocy psychologicznej w celu zrozumienia siebie rozwiązywania swoich problemów
* nawiązywanie kontaktu z rodziną i zachęcenie najbliższych do psychoterapii małżeńskiej i rodzinnej
* troska o swoje zdrowie i kondycję fizyczną
* dbanie o higienę psychiczną - umiejętne, konstruktywne rozładowywanie napięć psychicznych w sytuacji stresowej
* praca nad rozwojem osobistym w grupach samopomocowych, np. AA, AN
* umacnianie się w dążeniu do trzeźwości przez korzystanie z ambulatoryjnych form wsparcia, np. porady indywidualne, maratony i obozy psychoterapeutyczne.

Samorealizacja

* angażowanie się w pomaganie innym, potrzebującym pomocy
* zmiana zainteresowań
* rekonstrukcja więzi rodzinnych i troska o odbudowę uczuć i zaufania
* uczenie się bycia na trzeźwo w różnych sytuacjach towarzyskich
* twórcze wykorzystanie czasu wolnego

Trzeźwość

* zmiana stylu życia
* pełna akceptacja trzeźwości jako stanu ciała, umysłu i ducha


Dlaczego wpadamy w alkoholizm i skąd bierze się delirium tremens?


Polsko-amerykański zespół badaczy zidentyfikował mechanizm fizycznego uzależnienia od alkoholu. Dzięki temu być może uda się opracować lek łagodzący groźne objawy po zaprzestaniu picia

Badania wykonano na nowojorskim Uniwersytecie Rockefellera, a szczegółowy raport na ten temat ukazał się w "Proceedings of the National Academy of Sciences". Obiektem doświadczalnym były trzymiesięczne myszy. Zwierzęta przez dwa tygodnie piły alkohol - otrzymywały go wraz z płynną karmą, która była dla nich jedynym źródłem wody i pożywienia.

By myszy nie padły z przepicia, początkowo podawano im 2-procentowy alkohol, potem stopniowo zwiększano jego dawkę do 4, 7, i wreszcie 10 proc. Gryzonie raczyły się więc początkowo alkoholem o mocy słabego piwa, kończyły zaś na odpowiedniku cienkiego wina.

Istotne było to, że przez pełne dwa tygodnie w ich krwi stale krążył alkohol. Skutki było widać gołym okiem - myszki zataczały się, a gdy pojono je najmocniejszym trunkiem, były często tak pijane, iż spały na boku lub na wznak, nie będąc w stanie podnieść się o własnych siłach.

W drugiej fazie eksperymentu naukowcy obserwowali zachowanie myszy po nagłym odstawieniu alkoholu. Zwierzęta wykazywały silne objawy abstynencyjne, podobnie jak uzależnieni od picia ludzie, którzy nagle odstawią alkohol. Myszki siedziały skulone w rogu klatki, miały nastroszone futerko, a uniesione za ogon reagowały silnymi drgawkami.

Celem badań nie było naturalnie dręczenie myszy, lecz przeanalizowanie mechanizmów uzależnienia od alkoholu oraz tzw. zespołu abstynencyjnego po jego odstawieniu (wszystkie procedury doświadczalne zostały zaaprobowane przez specjalny komitet etyczny).

W mózgach gryzoni pojonych alkoholem wyraźnie wzrosła ilość białka zwanego tkankowym aktywatorem plazminogenu. Zdaniem badaczy białko to współpracuje z receptorami w mózgu określanymi w skrócie jako NMDA. Z wcześniejszych badań na ludziach wiadomo, że receptory te istotnie przyczyniają się do fizycznego uzależnienia od alkoholu. Ich liczba gwałtownie rośnie u osób pijących, ale organizmowi pozornie to nie szkodzi, bo alkohol skutecznie blokuje ich aktywność.

Problem zaczyna się w chwili zaprzestania picia. Wtedy receptory NMDA, których u osób uzależnionych jest ponad miarę, zaczynają pracować pełną parą. Skutek? Majaczenia, halucynacje i drgawki, czyli groźne dla życia delirium tremens (alkohol jest jedyną substancją uzależniającą, po odstawieniu której można umrzeć).

- Z naszych badań wynika, że gdyby nie aktywator plazminogenu, liczba receptorów NMDA nie zwiększałaby się w trakcie picia i w efekcie objawy abstynencyjne byłyby znacznie słabsze - tłumaczy dr Robert Pawlak, jeden z autorów pracy. Skąd ta pewność? Otóż myszy, które nie potrafią wytwarzać aktywatora plazminogenu, po odstawieniu alkoholu czują się o niebo lepiej - mają gładkie futerko, żwawo biegają po klatce, a podniesione za ogon reagują znacznie słabszymi drgawkami.

Czy efektem tej pracy będzie lek łagodzący skutki zespołu abstynencyjnego? Nie można tego wykluczyć. Naukowcy sprawdzili już nawet, że prawdopodobnie nadawałby się do tego farmaceutyk o nazwie ifenprodil. Na razie jednak ostrożnie przyznają, iż perspektywa klinicznego zastosowania wyników ich pracy jest dość daleka.

źródło: wyborcza.pl

Geny przyjemności


Co sprawia, że jedni ludzie przyjmujący używki nie ponoszą z tego powodu żadnych konsekwencji zdrowotnych, drudzy dodatkowo dobrze się po nich bawią, dla innych zaś przygoda z używkami oznacza zrujnowane życie, a nawet śmierć?

Odpowiedzi na to pytanie być może udzielą nam geny. Przenieśmy się na chwilę w przyszłość.
Jest rok 2025, a ty podejrzewasz, że twoje dziecko bierze narkotyki. Lekarze trąbią, że niektórzy ludzie mają wrodzone predyspozycje do uzależnienia się od narkotyków. Zabierasz więc swojego pryszczatego nastolatka do nowo otwartej kliniki uzależnień. Seria badań genetycznych wykazuje, niestety, że jest on wymarzonym materiałem na narkomana. Przygnębiona idziesz do kawiarni, by zwierzyć się ze swoich kłopotów przyjaciółce. Zamawiasz martini z oliwką, a barman od razu sięga po dziwny przedmiot wyglądający jak skrzyżowanie telefonu komórkowego z suszarką do włosów. Nowe przepisy - wyjaśnia - muszę sprawdzić, czy nie jest pani przypadkiem zagrożona alkoholizmem. Przykłada ci instrument do głowy, rozlega się nieprzyjemny pisk... Bardzo mi przykro, nie mogę pani sprzedać drinka. Ma pani mózg potencjalnego alkoholika - stwierdza barman.

Czy wizja ta niebawem stanie się rzeczywistością? - Być może wkrótce będzie można wykryć potencjalnych alkoholików, badając ich fale mózgowe, a konkretnie, tzw. komponentę P3 - uważa Henry Begleiter, psychiatra z State University w Nowym Jorku. Komponenta P3 to mierzona przez umieszczane na powierzchni głowy elektrody fala elektryczna, pojawiająca się około 30 setnych sekundy po tym, gdy umysł zaalarmowany zostanie czymś nowym, na przykład błyskiem światła. U alkoholików i ich krewnych P3 jest zwykle niższa. Co więcej, da się zaobserwować wyraźna zależność: im niższa P3, tym cięższy alkoholizm. Inni badacze z kolei doszli do wniosku, że zarówno alkoholicy, jak i narkomani mają wyjątkowo wysoki poziom aktywności w części mózgu zwanej korą orbitofrontalną. Ośrodek ten jest częścią tzw. układu kary i nagrody. A wszystkie te różnice - zdaniem Begleitera - mają swoje źródło w genach.
Informacja o odnalezieniu genu alkoholizmu po raz pierwszy obiegła świat w roku 1990. "Winowajcą" miał być gen kodujący białko D2, będące receptorem neuroprzekaźnika dopaminy, jednej z cząsteczek chemicznych, za pomocą których komórki nerwowe porozumiewają się z sobą. Okazało się jednak, że alarm był fałszywy. Gdy inni badacze dokładniej przyjrzeli się D2, okazało się, że badania prowadzone były nierzetelnie. To tak jakby porównać DNA syberyjskiego Czukczy pijaka z DNA Pigmeja abstynenta, a potem ogłosić, że wszelkie różnice między nimi to właśnie geny alkoholizmu - komentowali złośliwi koledzy po fachu. Po tej wpadce poszukiwacze genu alkoholizmu są ostrożniejsi. "Pojedynczy gen alkoholizmu - sprawca wszelkiego zła - nie istnieje. Genów zaangażowanych w chorobę alkoholową jest najprawdopodobniej wiele, a wpływ pojedynczych jest niewielki" - mówi Kirk Willemsen z University of California w San Francisco

Naukowcy zrzeszeni w projekcie COGA (Collaboration on the Genetics of Alcoholism) zamierzają rozstrzygnąć ten problem do roku 2005. Badania prowadzone są w rodzinach szczególnie obciążonych alkoholizmem. Od ponad 3000 osób pobrano komórki, które następnie "unieśmiertelniono" tak, by mogły służyć naukowcom jako niewyczerpane źródło DNA. Oprócz testów genetycznych badani poddawani są także serii testów psychologicznych, neurofizjologicznych oraz biochemicznych. Łowcy genów "pociągu do butelki" mają przed sobą nie lada zadanie - zbadanie dolegliwości powodowanych przez wiele genów. Na razie udało im się ograniczyć pole poszukiwań do dwóch chromosomów: pierwszego i siódmego. Oznacza to zawężenie grona "podejrzanych" z prawie stu tysięcy do kilku tysięcy genów. Program trwa już od jedenastu lat i finansowany jest przez amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH). Jego rezultaty mają posłużyć do opracowania skuteczniejszych metod leczenia nałogu.

Próby wyjaśniania zachowań uwarunkowaniem genetycznym mają również wielu przeciwników. "Ludziom wydaje się, że wszystko jest zapisane w genach, ale to bzdura. DNA stało się już ideologią i wyrocznią we wszystkim, co dotyczy człowieka, ale to naukowy absurd" - twierdzi Richard Lewontin, światowej sławy genetyk, profesor Harvard University. Korzyści płynące z projektu stworzenia mapy genów ludzkich są - według niego - mocno przereklamowane. Nawet jeśli poznamy wszystkie geny, nie przybliży nas to do zrozumienia natury ludzkich zachowań. Zarzuty te odnoszą się też do poszukiwania genów uzależnienia. Rozwikłanie, jakie geny odgrywają tu główną rolę, może się okazać niemożliwe.
Sceptykom trudno odmówić racji. Naukowe podejście do ludzkiego zachowania prowadzi czasami do absurdów. W 1993 r. gazety, opacznie interpretując wyniki pewnych doświadczeń, ogłosiły odkrycie genu odpowiedzialnego za zachowania agresywne. Niebawem amerykańscy adwokaci zaczęli stosować argument: "mój klient jest niewinny, winne są jego geny". John Hickney, zamachowiec, który w 1983 r. ciężko ranił prezydenta Reagana, został uniewinniony m.in. dzięki tomografii mózgu, która wykazała, że mózg Hickneya ma poszerzone bruzdy i powiększone komory (wówczas myślano, że różnice tego typu świadczą o schizofrenii, później okazało się, że to nieprawda).

Całkiem więc możliwe, że NIH wyrzuca miliony dolarów na mrzonki genetyków, zamiast dofinansować programy prewencji i poradnie alkoholowe. Przestrogą powinien być fakt, że choć badacze nieraz już obwieszczali odkrycie "genu schizofrenii", "genu towarzyskości" czy nawet "genu skłonności do oglądania telewizji", to do tej pory wszystkie te doniesienia okazywały się naukowym odpowiednikiem kaczek dziennikarskich. Jednocześnie nie należy zapominać, że wrodzone różnice w reagowaniu na różnej maści środki odurzające na pewno istnieją. Z punktu widzenia chemii używki są pewnego rodzaju lekarstwami. A lekarze dobrze wiedzą, że różnice genetyczne sprawiają, iż te same leki u różnych pacjentów mogą dawać bardzo różne efekty. Firmy farmaceutyczne liczą na to, że mapa ludzkiego genomu pozwoli zrozumieć te różnice i wyciągnąć z nich praktyczne korzyści. "Farmakogenetyka dzięki wykorzystaniu wiedzy o genach zrewolucjonizuje medycynę tak jak niegdyś antybiotyki" - uważa Daniel Cohen, szef francuskiej korporacji Genset. Jeśli będziemy znali garnitur genetyczny każdego człowieka, będziemy również wiedzieli, które leki są dla niego najlepsze. I zapewne dopiero wtedy zrozumiemy, na czym polegają indywidualne różnice w reagowaniu na substancje uzależniające.

źródło: wprost.pl