Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Już nie tabu


Przede mną siedzi trzydziestokilkuletni policjant, a rozmawiamy w Szpitalu Specjalistycznym MSWiA w Otwocku, na oddziale zajmującym się leczeniem uzależnień od alkoholu. Mój rozmówca jest tu już pięć tygodni, tyle przeszedł i zrozumiał, że mógłby nawet bez problemu podać swoje prawdziwe dane, ale może rodzina czy przełożeni tego sobie nie życzą, więc niech będzie - pan Włodek.

Niedługo zakończenie sześciotygodniowego cyklu terapeutycznego, potem konieczność kontynuacji już po powrocie do zwyczajnych domowych warunków życia.

Dopiero od 1999 roku istnieją w Polsce podstawy prawne ustawiające niejako, na mocy rozporządzenia ministra zdrowia z 31 grudnia tegoż roku, na właściwe tory lecznictwo odwykowe. Przedtem pacjent, nawet po dobrym przeleczeniu w ośrodku, trafiał do poradni, gdzie serwowano mu anticol czy wszywano esperal. Mimo że obecnie nastąpiło odejście od tych metod, bez trudu można znaleźć lekarza, który coś takiego ulokuje pod skórą pacjenta za pieniądze i "na życzenie". Standardy leczenia zostały, co prawda, opracowane, ale nie są powszechnie stosowane.

Tymczasem środki te zostały wycofane z poważnych powodów. Po pierwsze - nasilały odczyny depresyjne (!), po drugie - zwiększały głód alkoholowy, jeden z podstawowych objawów uzależnienia, po trzecie - w większości wypadków były absolutnie nieskuteczne, po czwarte, mogły powodować niepożądane reakcje.

Kandydaci do "zaszycia" nie znali tej prawdy, wiedzieli jedynie, że nie wolno im się napić, bo grożą przykre sensacje do nagłego zgonu włącznie. Działano zatem przez strach, pogarszając dodatkowo i tak trudną sytuację psychiczną pacjenta, mnożąc jego lęki.

Wątek, nazwijmy go, esperalowy, wciąż zresztą wraca w dyskusjach z osobami uzależnionymi, jako wyraz marzeń o cudownym leku, który niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiąże SAM wszystkie problemy, a także w dramatycznych listach rodzin pacjentów, kierowanych do nich w czasie kuracji w szpitalu.

Oto fragment z tej trudnej lektury, z pominięciem i tak najbardziej drastycznych momentów. Pisze żona alkoholika:

Wszywałeś sobie esperal, chodziłeś na mitingi przeciwalkoholowe. Przez dwa lata był spokój, ale ty nie mogłeś doczekać się, kiedy będzie koniec. Nawet mówiłeś, że potem to dopiero nam pokażesz. Bardzo żeśmy cierpieli z tego powodu, no i później z powrotem zaczęła się ta gehenna. Coraz częściej przychodziłeś pijany. W domu nie mogłeś wypić, bo jak przyniosłeś butelkę, to wiesz, że jak znaleźliśmy, to była wylana do zlewu na twoich oczach. Ty o mało nie zabiłeś nas za to. Później w obawie, że ci wylejemy, schodziłeś do piwnicy i zalewałeś się całkowicie, a my całe noce nie spaliśmy. Rano musiałam wstać do pracy, dzieci do szkoły. Może teraz wyobrażasz sobie, jak cierpieliśmy...

Nie ma cudownego środka, nic nie stanie się SAMO, konieczna jest natomiast ciężka praca nad sobą.

- Przyjechałem do Otwocka w niedzielę - opowiada pan Włodek. - Jeszcze zły na cały świat. Od razu dostałem się w ten rytm zajęć, bo tu naprawdę nie ma obijania. O 6.30 wstajemy, potem gimnastyka poranna, modlitwa wspólnotowa, toaleta, śniadanie. Jak ktoś jest niewierzący? Tu niekoniecznie chodzi o Boga osobowego, ale o siłę wyższą, tak jak każdy może ją sobie wyobrazić i przyjąć dla siebie. Ważne to uznać, że nie jestem sam, że mam się do kogo odwołać. Od 9.00 do 13.00 oraz od 14.00 do 18.00 uczestniczymy w grupowych zajęciach terapeutycznych, które prowadzą psychologowie i na przykład trzeźwiejący od 14 lat alkoholik. To są tacy fachowcy, że nic się przed nimi nie ukryje, zresztą po co? Zależy nam na czymś odwrotnym: odkryć siebie, wywalić pijacką przeszłość, uświadomić sobie, kim jesteśmy, na czym polega nasza choroba i jak z nią dalej żyć.

Bo z uzależnienia od alkoholu nie można wyzdrowieć, nie ma powrotu do kontrolowanego, bezproblemowego picia. Trzeba tę prawdę uznać. Być wobec siebie szczerym aż do bólu, bo to boli. Terapeuci mówią o łzach i złości pacjentów, tych dojrzałych mężczyzn i kobiet, którzy muszą powiedzieć o swojej bezradności wobec butelki. Kojarzą to z przyznaniem się do tego, że nie radzą sobie z życiem w ogóle, boją się, że tak będą odbierani, jako słabi. Zadaniem terapeuty jest między innymi przekonać, że chodzi tylko o pewien fragment rzeczywistości niemożliwej do kontrolowania przez osobę uzależnioną, a nie o pozostałe sfery życia.

Na początku pobytu w szpitalu pacjent otrzymuje oprawiony w niebieskie okładki zestaw materiałów. Według pytań musi opisać historię swojej choroby, pytań jest w sumie blisko sto w kilku blokach tematycznych, np. czy piłeś w barze, restauracji sam, czy podziwiano twoją mocną głowę, czy piłeś więcej, niż zaplanowałeś, czy miałeś luki w pamięci, czy myślałeś o konieczności ograniczenia picia, czy drażniły cię uwagi innych osób na temat twojego picia?

- Jak miałem 17 lat, to zacząłem popijać drinki z colą, nawet mi to smakowało, ale chorowałem - mówi pan Włodek. - Potem szło coraz lepiej. Zamiast wojska trafiłem do Policji i stopniowo było coraz więcej kolegów i okazji. Brałem czasem wolne, bo kac. Albo urlop, żeby ostro popić. Zdarzały się już ciągi. Coś mi mówiło, żeby przestać. No i przez trzy miesiące nie wziąłem ani kropli alkoholu, dalej nawet umawiałem się z kolegami, ale nic tylko cola czy woda. Potem zaczął za mną "chodzić" śledź z cebulką, nie do wytrzymania, wreszcie poszedłem do restauracji, zamówiłem i do tego, wiadomo, setka wódki. Piłem potem jeszcze więcej, jak gdyby dla odrobienia tej abstynencji. Znam chłopaków, co się zakładają, że wytrwają dwa miesiące bez alkoholu, nawet wytrzymują, ale nic tylko czekają, kiedy minie termin...

Pacjenci mają wiele zadań pisemnych i rysunkowych. Przedstawiają swoje ciągi alkoholowe i usprawiedliwienia, do jakich najczęściej się uciekają, opisują dzieje swego picia, skoncentrowanego wokół kwestii "żeby tylko nie zabrakło", rysują. Na przykład ogromna butelka i maleńka ludzka sylwetka obok albo człowiek na rozdrożu - tu wódka, tam rodzina, albo ktoś tonący we wzburzonej, szerokiej rzece alkoholu. Uczą się odczarowywać swoje kłamstwa, wedle których świat po alkoholu jawi się taki barwny, choć w rzeczywistości jest ponury i straszliwie monotonny ("upiłem się i narozrabiałem").

To fragment listu innej żony:

Wystarczyło, że godzinę spóźniałeś się z pracy, by zaczynał mnie paraliżować strach. Chodziłam po mieszkaniu, szlochałam, rozpaczałam, nadsłuchiwałam pod drzwiami i wyglądałam przez okno. Dzień policjanta w 2000 roku świętowałeś trzy dni. Wychodziłeś z domu i wracałeś po kilkunastu godzinach zalany w trupa. Po tym wszystkim byłam kompletnie rozbita wewnętrznie, nie chciało mi się odzywać do naszych dzieci. Po pracy nigdzie nie wychodziłam, z nikim się nie spotykałam, straciłam apetyt. Ściskało mnie w gardle, bolał mnie brzuch, budziłam się i zasypiałam z bólem głowy. (...) Problemy w pracy z powodu picia miałeś niejednokrotnie. (...) Kolejny raz dajesz mi nadzieję, tak trudno mi wyciągnąć rękę do ciebie. Myślę, że jedynie z pomocą innych ludzi możesz zmienić swoje życie...

W otwockim szpitalu na oddziale leczenia uzależnienia od alkoholu jest 46 łóżek, pacjenci oczekują około dwóch miesięcy. To długo. Nawet silna motywacja wewnętrzna może ulec w tym czasie osłabieniu, a co dopiero, gdy do leczenia nakłaniają inni. Powoli jednak zaczyna coś się zmieniać w mentalności osób pijących, zwłaszcza po relacjach kolegów, którzy już chwalebnie przeszli przez terapię i mówią o niej tyle dobrego.

- Wspominałem o tym, jak bardzo byłem zły na przełożonego, że mnie tu wysłał - przyznaje pan Włodek. - A teraz? Jestem mu wdzięczny! To prawdziwy dar, że się tu znalazłem, chcę sobie wreszcie pomóc, chcę przestać pić, być lepszym ojcem. Mój syn wie, gdzie jestem i dlaczego, napisał do mnie list, o tym, że tęskni i co chciałby wspólnie ze mną robić potem. Wiem, że silny będę w grupie sobie podobnych, to tak jak wilki nie atakują stada zwierząt, tylko marudera. Dowiaduję się bardzo konkretnych rzeczy, jak rozpoznawać objawy głodu alkoholowego i co wtedy robić, wiem, do kogo mam dzwonić, kogo i jakich sytuacji unikać, z kim nawet zerwać kontakty, jeśli nie zaakceptują mojego nowego "ja".

W związku z biochemią mózgu lekarze i psychologowie wyróżniają cztery etapy trzeźwienia (zdrowienia): faza odwrotu, trwająca do dwóch tygodni; faza miesiąca miodowego, charakteryzująca się zwykle przepracowywaniem się, poczuciem nadmiernej pewności siebie czy niepokojem; faza muru - najtrudniejsza, z najczęstszymi nawrotami, w którą większość osób wchodzi między 30 a 60 dniem od zaprzestania picia, wreszcie czwarta faza przystosowania, do około roku od ostatniego kieliszka.

Pan Włodek bierze długopis i szkicuje stopnie schodów, na samym dole wpisuje pierwszy tydzień, potem kolejne. Wskazuje ten piąty, w którym jest obecnie, wspina się wyobraźnią wyżej - za dwa miesiące, za rok, za pięć lat. Ale podkreśla, że to są schody ruchome, więc jeśli tylko zaprzestanie pracy nad sobą i pokonywania następnych szczebli, to zjedzie na sam dół. Rozumie tę groźbę i jest gotów do dużego wysiłku, za nic nie chciałby bowiem znaleźć się w sytuacji kolegów z oddziału, którzy wyznają z płaczem, że teraz pozostaje im tylko czekać na wnuki, żeby spełnić się przynajmniej w roli dziadka, bo funkcja taty - to już przepadło.

Przede mną wstrząsający list dwóch córek, wysłany do ojca przebywającego na leczeniu. Do ojca, którego znały tylko jako pijanego, agresywnego, obrzucającego je i matkę najbardziej plugawymi z istniejących wyzwiskami, coraz śmielej posuwającego się do rękoczynów, przestającego kontrolować swoje poczynania aż do sforsowania drzwi łazienki, w czasie kąpieli jednej z dziewczynek:

Skulona krzyczałam ze łzami wyjdź!, zamknąłeś drzwi, ale gdy wstawałam po ręcznik, to natychmiast otwierałeś i patrzyłeś, płakałam w głos. Woda z długich włosów spływała kroplami, trzęsłam się nie z zimna, lecz ze strachu, nie dowierzałam. (...) Na mokre ciało założyłam kurtkę i buty, pobiegłam do koleżanki z osiedla, biegłam i płakałam, a wraz ze mną umierało słowo ojciec, człowiek. Przez kolejne półtora roku nigdy nie napuszczałam wody do wanny, tylko brałam szybki prysznic, obcięłam włosy i nie kąpałam się, kiedy byłam sama z tobą w domu. I chciałoby się powiedzieć tata, ale jakoś to nie wychodzi, nie może nam to przejść przez gardła i jeśli zastanawiasz się czemu, to znaczy, że ten list powinieneś przeczytać jeszcze raz, uważnie...

Tak. Alkoholizm jest chorobą, którą należy i warto leczyć, a osobom nią dotkniętym mądrze pomagać. Dla dobra ich samych, zaniedbywanych rodzin, a także ze względów społecznych.

Nie wszyscy rozumieją, że napawające optymizmem zmiany w środowisku policyjnym, dzięki którym uzależnienie alkoholowe przestało być tematem tabu, są naprawdę ważne i potrzebne. Są i tacy, którym marzy się bezpardonowe wyrzucanie ze służby przy pierwszym sygnale. Byłaby to, niestety, metoda godna wszywania esperalu, czyli oddziaływanie przez strach. Psychologowie ostrzegają, że przy braku odpowiedniego leczenia wzrasta ryzyko samobójstw, ponieważ alkoholik może mieć pomysł nie na zerwanie z piciem, ale z życiem. Trudno stwierdzić, jakie rozmiary ilościowe i jakościowe ma problem uzależnienia od alkoholu w środowisku policyjnym. Badań szczegółowych nie prowadzono, choćby ze względu na delikatność materii sprawy, a indywidualne obserwacje nie mają większego waloru poznawczego. Wszak jeden powie, że wszyscy piją, a drugi, że nikt - mamy bowiem w sobie skłonność nie do obiektywizowania spostrzeżeń, ale kreowania świata wedle własnych potrzeb i zachowań.

źródło: gazetka Komendy Głównej Policji, autor:Jolanta Ślifierz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz