Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

I nie rozdzieli ich nic aż do końca



Ten reportaż wygrał konkurs literacki Zwierciadła i Radia Jedynka w 2005 roku. Jako I nagroda został opublikowany w maju 2006. Proces rozwodowy bohaterki trwał dziewięć lat i znalazł jednak swoj koniec.

Ewa budziła się z uczuciem lęku. Rzuciła okiem na zegarek – 5:29. To dzisiaj; 27 kwietnia 2005 – odezwały się dzwonki alarmowe w jej głowie i poczuła ucisk w żołądku. Boże, pomóż mi, bądź ze mną i nie opuszczaj mnie – wypowiada w myśli słowa modlitwy.
Pościel nagle stała się szorstka i nieprzyjemna. Próbowała jeszcze chwilę poleżeć, ale kłębiące się myśli wygoniły ją z łóżka. W łazience ominęła spojrzeniem lustro. Czajnik na gaz i otworzyła szeroko balkon. Rześkie powietrze uświadomiło jej jak bardzo ma rozpalone policzki.
Wraca do sypialni. Nie zasłane łóżko z odrzuconą kołdrą pokazuje historię tej nocy; porozrzucane chusteczki i długopisy, a wszędzie walają się zapiski na kartkach papieru. Do drugiej w nocy prawie na oślep pisała, to co chciała uporządkować w swojej głowie. Mów wolno, spokojnie, nie pędź, masz czas, wolno mi zadawać pytania, poza tym wypunktowane możliwości, prawdopodobne pytania, przewidywane odpowiedzi. Zbiera to wszystko i słyszy gwizd z kuchni. Siada przy stole z kawą i przegląda papiery. Przyczyną konfliktu między stronami było zbyt emocjonalne reagowanie przez powódkę na przypadki spożycia alkoholu przez pozwanego – cytat pisma procesowego. Pulsuje ta przyczyna razem z tym zbyt emocjonalnym reagowaniem. Reaguję emocjonalnie? Pewnie tak. Jak reagować na przypadki spożycia? Reagować – Ewa nienawidzi tego słowa. Oznacza efekt jakieś akcji. Rzeczywiście reagowała, tylko reagowała, zawsze wtórnie do tego, co się działo.
5:50 Idzie do sypialni i patrzy w lustro. Czerwone plamy na szyi i dekolcie się już wyraźnie odcinają od bieli frotowego szlafroka. Emocje, to tylko emocje. Czas się szykować. Może brązowa spódnica i marynarka, a do tego beżowy t-shirt? Może czarne buty z czubkami? Zaraz, zaraz... jak to było? No, to jest pomysł! Wysoki Sądzie, zamiast wysłuchiwać historii mojego dwudziestoletniego małżeństwa, proszę popatrzeć na mnie. Spódnica – kiedy ją kupiłam, usłyszałam, że wyglądam jak zakonnica. Tshirt – powiedział, żebym nie robiła z siebie nastolatki. Marynarka – skomentował, że to za jego pieniądze. Buty! – wyśmiał i nazwał je: kurwobuty, bo miały czterocentymetrowy obcas. Teraz wraca tamten wstyd i upokorzenie. Wraca złość. Ewa z obrzydzeniem odsuwa ciuchy. Wiśta wio! Nie stać jej na wyrzucenie z szafy wszystkiego. Lepiej byłoby usunąć z głowy złe wspomnienia, a ona nadal nie może spokojnie oglądać nawet prognozy pogody. Kiedy zapowiadają w Szczecinie wiatry to, jak panienka z okienka, wyskakuje kochanka szczecinianka. A kiedy mówią o zachmurzeniu na Mazurach już ma przed oczami weekendy w „Gołębiewskim” z tą z Kobyłki. Zubilewicz z uśmiechem obwieszcza, że nad Sekwaną świeci słońce, a do niej wraca koszmar kolejnego romansu. Zawsze tylko dwudziestopięcioletnie panienki z pretensjami do przyjemnego życia.
Poświęciła zbyt wiele lat na wybaczanie tych zdrad. Nie oglądać map, nie słuchać telewizji, wyłączyć radio, nie kupować gazet, nie wychodzić na ulicę, nie rozmawiać z ludźmi, nie myśleć, nie pamiętać, ot co!
6:00 W łazience puszcza wodę, rozbiera się i znów zatrzymuje przed lustrem. Ma 47 lat, 164 cm wzrostu i 64 kg. Trochę za dużo, ale nie jest źle; 75C waży swoje. Włosy do ramion, jasne, naturalne. Jasne, że nie naturalne tylko farbowane, ale z zadowoleniem ocenia efekt. Zawsze była za stara i za brzydka. Ciągle słyszała; wielka dupa, grube uda, krzywe pięty, za duży biust, za długa talia, za krótkie nogi, za duży nos, za cienkie włosy, za duże oczy... za, za, za. Zaraza jedna! Wszystko było w niej złe. Źle siedział i źle stała, źle chodziła i leżała. Patrzy i nie może uwierzyć. Jak mogła na to pozwolić! Czuje jak gniew podchodzi jej do gardła. Chwyta zasłonę prysznica i puszcza wodę. Gorące strumienie zagłuszają wspomnienia, a ciepło rozluźnia napięte plecy. Aromat żelu przyjemnie łagodzi nerwy. Spłukuje to z siebie. Stoi tak długo, aż czuje się uwolniona.
Po pierwszym obudzeniu, kiedy dotarło do niej, że nie tylko alkohol Janusza jest problemem, weszła pod wodę w ubraniu. Siedziała w tych strugach, a głowę, próbując uciec przed rzeczywistością, zakryła ręcznikiem. Stopniowo, przenosiła się w wyobraźni do bardzo głębokiej i ciemnej jaskini. Było zimno, coraz zimniej... No, dosyć tego! Wychodzi rozgrzana i opatula mięciutkim ręcznikiem. Łazienka zaparowała, a lustro zaszło mgłą, ale powoli wyłania się w jego odbiciu. Różowa i pachnąca.
6:20 Moja łazienka, moja woda, mój czas. Ewa włącza suszarkę i w ciepłych podmuchach rozgarnia palcami włosy; ma nieprzyzwoicie długie po dwudziestu latach krótkich czuprynek. Nie mogła sobie nigdy pozwolić na taką poranną pielęgnację. Miała męża. On pracował, a ona rano była w kuchni. Musiała tam być, bo dziecko szło do szkoły. Dobrze, że siku nie robiła w zlewie, a do pracy i tak musiała zdążyć.
Jeszcze krem, dezodorant i gotowe. Dobrze, że jest sama; syn dzisiaj nocował u kolegi, więc teraz może swobodnie wrócić do sypialni. Bielizna na rozprawę to ważna decyzja; jak przed bitwą, musi zadbać o szczegóły. Wygodna, ale koniecznie taka, żeby się czuć pewnie; czarna, elegancka, koronkowa. Żadnych bawełnianych spadochronów. Odkłada brązową spódnicę. Szara będzie lepsza; jest bez historii. Perłowa bluzka i grafitowy żakiet. Buty zostawia, bo czarne pasują.
6: 40 Jest ubrana. Otwiera pokrywę dużej kosmetyczki i jak zwykle uśmiecha się na widok swoich kolorowych zabawek w maleńkich pudełeczkach. Tu nie mam zawirowań historycznych; wszystko nowe. Mężatce nie wypadało, więc miała jeden dyżurny tusz i jakiś skamieniały cień. Kredki, pędzelki, pastelowe gąbeczki nie istniały w jej zdyscyplinowanym życiu przy boku męża. On nie lubił wymalowanych kobiet. Tak mówił.
6:50 Ma jeszcze ponad dwie i pół godziny. Może herbata? Parzy sobie w czajniczku i słodzi. Czasami, jak dziś, potrzebuje cukru; cukier krzepi. Co dalej? Może spakować torbę? Tak, to dobry pomysł. Ewa wyjmuje rzeczy ze sportowego codziennego worka i chwilę waha się nad wyborem. Szafirowa chanelka! Może nie będzie elegancko, ale pasuje i doda odwagi. Sam kolor od pierwszej chwili ją zaczarował. Cena mniej, ale przemogła się pierwszy raz w życiu i zaszalała. Wyszła cztery lata temu ze sklepu na Mokotowskiej z nową torbą na ramieniu i czuła, że świat otworzył się przede nią. Była taka dzielna! Nie do wiary! Łatwo teraz się śmiać, ale wtedy to był początek. Zaczęła pokonywać swoje Himalaje. Czy warto było dla głupiej torby? Oj, warto! Dzisiaj torba pójdzie z nią do Sądu.
7:10 Gotowa? Sprawdza czy ma telefon, no i drobne na parking. O, w życiu! Papiery! Leci do biurka i gorączkowo przerzuca stos. Gdzie u diabła jest zielona teczka? Szuflady jedna po drugiej zamykają się z hukiem. Spokojnie; musi być w domu. Wpada w panikę. Tylko spokojnie, przecież bez tej cholernej teczki świat się nie zawali! Gdzie ta teczka? Jest, leży jak byk na wierzchu. Uff. Lepiej już się zbierać. Gdzie są klucze? Zgubiłam! Nie zdążę! Nie, wszystko w porządku. Włożyła je przecież przed chwilą do torby. Okulary? A po co mi okulary? Uspokój się wreszcie – gada sama do siebie. – Zaczynam wariować. Boże! Duchu Święty przyjdź do mnie – zaczyna modlitwę. Odmawia całą koronkę, ściskając w ręku swój mały drewniany różaniec. Działa.
7:55 Wychodzi z domu. Wczoraj umyła i wysprzątała samochód. Z domu do Sądu na Solidarności jedzie bez korków, aż dziwne o tej porze. Całą drogę odmawia Modlitwę Pańską.
8:15 Na parkingu przed Sądem o tej porze pusto, ale dyżurni menelicy są. Stoją zbici w grupkę pod ścianą sklepu z browarem w rękach. Rozpoznają ją, uprzejmie zapraszają, kłaniają się nisko. Jeden wyrywa się – Witam, panią mecenas. No, nieźle awansowała. Tyle razy tu parkuje, że dla nich jest zawodowcem. Za każdym razem, obserwując opuchliznę na twarzach i sztywność kolan, zastanawia się kim byli?
Dzisiaj idzie do przejścia dla pieszych i grzecznie, po pasach przechodzi na drugą stronę. Bywało, że leciała na przełaj przez tory, wysypując z rozpiętej torby rzeczy, albo łapiąc fruwające dokumenty. To jej dziesiąta rozprawa. Idzie prosto do WEJŚCIA, co dla początkujących petentów nie jest takie oczywiste. Są trzy, ale tylko jedno właściwe. Zapięta torba i wyczyszczone kieszenie umożliwiają jej bezawaryjne przejście przez bramkę ochrony. Oddzielnym tunelem suną zaspani pracownicy.
Całe to poranne przygotowywanie służyć miało pokonaniu obezwładniającego poczucia małości, jakie ogarniało ją zawsze w tym gmachu. Teraz idzie pewnie przez biuro podawcze do szatni. Tam prosto do windy i na trzecie piętro. Łapie oddech w tej odnowionej części; jasny gres, czyste ściany, błyszczące mosiężne tabliczki. Szybko podchodzi do sekretariatu: III Wydział Cywilny, pokój 321A. Jest wokanda. Kilka kartek z rubryczkami, a na nich szuka swojego nazwiska. Jest. Numer sali ze starej części. Nie wie gdzie, ale rusza na poszukiwania.
W labiryncie tych korytarzy jest coś z Kafki. Wchodzi się w inny świat; zmienia się perspektywa i rozmiar. Zakurzona i podarta wykładzina pamięta czasy PRLu. Pod nią skrzypi i rusza się rozklekotany parkiet. Jej kroki stają się niepewne i od razu czuje jak traci grunt pod nogami. Zwalnia. Z trudem odczytuje z tablic informacyjnych hydrantowe, biało czerwone mapy z korytarzami oznaczonymi literami. Obraca głową, żeby odnaleźć punkt odniesienia i kierunek poszukiwań. Kompletna porażka; idzie w zupełnie odwrotną stronę. Zagaduje urzędniczkę, ale dostrzega w jej oczach z duży znak zapytania i zniecierpliwienie. Wraca. Przy schodach, chyba głównych, miły młody człowiek z identyfikatorem i z uśmiechem pobłażliwości proponuje pomoc – Tu, tędy, proszę skręcić w prawo, a potem w lewo i jeszcze raz w lewo. Tam jest ta sala. Bogu niech będą dzięki!
8:48 Ląduje na ławce przed wyznaczonymi drzwiami. Kurz kręci ją w nosie; o kurczę, nie wzięła chusteczek! A jeśli się rozślimaczy? Nos wycierać w rękaw? Postanawia, na wszelki wypadek, kupić paczkę higienicznych. Kiosk jest na samym dole, przy bufecie. Wyremontowany, robi wrażenie. Ewa pamięta pierwszą swoją tu wizytę, a od tamtej pory więcej tu nie zaglądała. To było w ...2001, dokładnie, w lipcu, czwartego. Dobra data na pierwszą sprawę rozwodową. Tak wyszło. Kolejne terminy też nie najgorsze: był Dzień Nauczyciela, wybuch Powstania Warszawskiego, wyzwolenie Warszawy, zdobycie Bastylii, Barbórka obok innych, mniej znaczących dat. Kupuje jeszcze wodę i wraca ta samą drogą. Ludzi już trochę więcej. Od razu rozpoznaje prawników, od których emanuje pewność buńczuczna u młodych, a znudzona u starszych. Petenci mają w oczach zagubienie, a ich kroki pozbawione są równego tempa. Z jej torby dochodzi dźwięk smsa. Otwiera: Kochanie, jestem z tobą. Trzymaj się – Monika. Sprawdza pocztę; są jeszcze dwa. Przyszły w czasie jazdy samochodem i nie słyszała. Pamiętaj, możesz w każdej chwili poprosić o przerwę, wtedy dzwoń. Powodzenia – Magda. Kolejny: Modlę się za ciebie –Ela.
9: 10. Właśnie wywołują nazwisko ludzi, którzy są w kolejce przede nią. Jest niewielkie opóźnienie, bo oni powinni wejść o dziewiątej. Jeszcze ze dwadzieścia minut, a może więcej. Pewnie ta sprawa się też przeciągnie. Za wszelką cenę nie wolno dopuścić do gonitwy myśli. Ewa ściska w ręku swój różaniec i próbuje się skupić na modlitwie. Wyglądanie przez okno jeszcze bardziej ją przygnębia; ponura studnia z widokiem brudnej szyby budzi się w niej złość na to wszystko. Zamiast cieszyć się życiem tkwi tu i miele po raz kolejny stare problemy. Od tygodnia wertuje w tę i nazad błędy, porażki i traumy. Chcę z tym skończyć! – wyje w niej jakiś głos. Odwraca wzrok i ..widzi Marka. Przyszedł! Była przekonana, że i tym razem dostarczy zwolnienie. Idzie, rozglądając się, wyraźnie szuka sali. Wydęty brzuch ukrywa pod skórzaną kamizelką, a w ręku ma nieodłączną pedałówkę. Spłoszył się trochę na jej widok, ale było już za późno, żeby się wycofać.
– A... Janusza nie ma? – bardziej stwierdził niż zapytał. – Pewnie się spóźni, jak... –
rozpędził się. – Korki na drogach i nie ma gdzie zaparkować – natychmiast poprawił tłumacząc brata. Odszedł dalej i usiadł na wolnej ławce. Oparł łokcie na kolanach i dłońmi przetarł twarz, po czym się wyprostował, założył nogę na nogę, a ramię przełożył za oparcie. Odwrócony od Ewy, siedzi, wypatrując odsieczy.
Ona, obserwując go, zastanawia się czy będzie zeznawał? Jako brat ma prawo odmówić, ale jest świadkiem wezwanym w ramach obrony przez pozwanego. Dotąd nie stawiał się, przeciągając proces. W tym czasie ich kontakty się skończyły. Dwa lata temu przecież uciekła z synem od męża alkoholika. Zostawiła wszystko, więc ślad po niej powinien zaginąć. Ten proces burzy spokój całej rodziny. Wszyscy jej przez lata współczuli, ale żeby pomóc? Nie ona jestem członkiem klanu. Należy bronić swojego.
A on, biedaczek?! Pewnie się spóźni. Saab to duży samochód, więc może ma kłopot z parkowaniem? Ale jestem złośliwa! – gani siebie.
Upija łyk zimnej wody; tym razem bez żadnych tabletek na uspokojenie. Przymuliła się na listopadowej sprawie. Maria, jej świadek z grupy terapeutycznej, chciała dobrze i kiedy się zorientowała, że drugim świadkiem jest kochanka męża Ewy, poczęstowała ją tabletką. Efekt był taki, że Ewa siedziała na sali nie zdolna do myślenia, a jej opłacony, niestety z góry, pełnomocnik pojawił się dopiero pod koniec rozprawy. Facet olewał ją od dawna i nie przyjął krytyki; zerwał umowę pozostawiając wynagrodzenie.
– Pani jest chora psychicznie! Nie dziwię się pani mężowi! – krzyczał i sprytnie porozsyłał pisma o rzekomej jej rezygnacji. Teraz już wiadomo, że chroni go prawo.
9:20. Idzie jego mecenas. Pochylony wieloletnim dźwiganiem akt, a może przytłoczony ludzkimi sprawami? Broni swojego klienta przed sprawiedliwością. Ma zadanie sprawić, żeby ten uniknął odpowiedzialności za dwudziestoletnie picie, zdrady i znęcanie się. Ma przekonać Sąd, że to powódka jest winna, bo wniosła o rozwód. Posłuszne żony nie robią takich rzeczy. Starszy pan z daleka, kłania się uprzejmie. Odchyla rękaw, sprawdza czas, stawia teczkę, ostrożnie kładzie na niej swoją togę z zieloną lamówką. Ewa już nie spodziewa się takiego wsparcia.
Najpierw to była panika. Pierwszy krok to zakup kodeksu i parę nocy w Internecie. Po kilku wizytach w instytucjach pomocy kobietom nabrała trochę pewności. Ma też Magdę, która jest radcą. Poza tym całą grupę dziewczyn z terapii. Nie zginie, da sobie radę, żeby tylko udało się zachować spokój. Sięga po wodę i... widzi Janusza, który szybko i zdecydowanie idzie środkiem korytarza. Jest w markowym garniturze. Wyciąga rękę do mecenasa i jednocześnie klepie po ramieniu brata. Jest zasapany i spocony. Nadwaga robi swoje. Przeklina korki i windę. Śmieje się głośno. Podchodzi do niej:
– Chciałem się spotkać wcześniej, to może teraz, bo jeszcze tamta sprawa się nie zakończyła... Możemy pogadać?
Ewa patrzy na zegar, jest 9:31. Nie pozwoli się wciągnąć w jego gierki.
– Jest późno. Trzeba było...
– Ja zapier... a nie leżę w salonach kosmetycznych! – przerywa jej. – Chciałem jak człowiek, po ludzku, ale ty jak zwykle! Mogliśmy żyć jak ludzie. Po co ci ten rozwód? Co ty dziecku robisz? Chcesz, jak zwykle wszystko zepsuć, chcesz zniszczyć rodzinę?! – atakuje sycząc przez zęby.
– To nie czas ani miejsce. Przepraszam – odsuwa się zdecydowanie, bo poczuła odór wczorajszej gorzały, kiedy stanął nad nią pochylony.
A jednak ją dopadł. Wytrąci z równowagi? Nie pozwoli na to! Duchu Święty, pomóż! Ojcze nasz, któryś...
Drzwi od sali się otwierają:
– Sprawa z powództwa Ewy S...! – słyszy wyraźne wołanie.
Wchodzą. Idzie pierwsza i po Dzień dobry, kieruje się na lewo, do ławki dla powoda. Stoi i czeka na dalszy ciąg. Siada, gdy słyszy Proszę usiąść. Teraz rozgląda się uważnie i słucha. Ma długopis i swoje notatki. Świadek będzie zeznawał. Oddycha głęboko; to tylko emocje. Najpierw przesłuchuje Sędzia. Ta sama; młoda, konkretna. Potem zadaje pytania pełnomocnik pozwanego. Tu zaczynają się schody.
– Czy powódka uczestniczyła w spotkaniach rodzinnych? Tak.
– Czy wtedy też piła alkohol? Tak.
– To znaczy, że pozwany nie pił sam, tylko z żoną? Tak. Brat to w ogóle raczej nie pił, chyba że czasami, jak każdy.
– Czy brat obdarowywał powódkę prezentami? Tak. Przyjmowała prezenty. To była biżuteria. Brat zabierał ją też na wycieczki zagraniczne.
Teraz może ona zadawać pytania i odpowiedzi są od razu ostrożniejsze:
– No, nie zupełnie pracuję u niego, ja tylko pracuję w firmie, w której brat jest prezesem. Tak, woziłem go samochodem z pracy, ale tylko wtedy gdy był wypity. Jak często? Nie pamiętam, może raz. Nic nie wiem o kłótniach w tym małżeństwie. Nie pamiętam. Coś kiedyś słyszałem, o jakiejś zdradzie, ale wiem, że powódka mu wybaczyła. Tak, kiedyś przyjechała w nocy z dzieckiem i mówiła, że brat trochę wypił, ale wtedy też rozmawialiśmy na inne tematy. Kiedyś, dawno, prosiła, żebym porozmawiał z bratem o piciu. On powiedział, żebym się nie wtrącał, bo to ich prywatne sprawy. Nie pamiętam. Nie pamiętam. Nie pamiętam.
Sąd postanawia ponownie wezwać pozostałych świadków. W razie nieusprawiedliwionego niestawiennictwa ukarać ich grzywną. Termin następnej rozprawy wyznacza na 26 lipca 2005, godzina 13.00.
10:50 Ewa wychodzi z Sądu. Nie wie dokąd iść. Dzisiaj już nie jest w stanie myśleć. Kompletna pustka. Co dalej?

26 lipca odbyła się jedenasta rozprawa. Żaden ze świadków się nie stawił. Termin dwunastej wyznaczono na 5 listopada na godzinę 10:00. W tym terminie pozwany dostarczył zwolnienie lekarskie i sprawę odroczono na 8 lutego 2006 roku godzina 12.00.
Miała 42 lata kiedy zdecydowała się wnieść sprawę do Sądu. Od pięciu lat trwa jej rozwód. Po orzeczeniu będą apelacje, a potem sprawa o podział majątku. Czekają ją jeszcze całe lata obarczone ciężarem wyznaczanych kolejnych terminów. Każdy będzie niósł za sobą podobne niepokoje, będzie rozstrajał nerwy, wybijał z rytmu, nie pozwalał normalnie żyć. Ewa ponosi konsekwencje własnej decyzji o małżeństwie.

źródło: styl.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz