Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Dojść do normalności


II Nie pije od 20 lat i nie ukrywa, że w utrzymaniu trzeźwości pomaga mu regularne uczestnictwo w mityngach AA. Wahającym się, czy wkroczyć na drogę zdrowienia, daje dwie rady: - Natychmiast odstaw butelkę i zmień sposób myślenia!

Pytanie o moment przebudzenia Leszek zbywa wyjaśnieniem, że bez powrotu do lat dzieciństwa i naszkicowania sytuacji rodzinnej nie sposób wiernie odtworzyć historii jego życia i zdrowienia. - Tak jak podczas mityngu spikerskiego, kiedy to opowieść o sobie zaczyna się od wspomnienia domu - porównuje.
I dotrzymuje słowa.

Łyk na lepszy apetyt
- Mama popijała towarzysko. Gorzej było w przypadku ojca - Leszek podkreśla, że choć alkohol stał się częścią jego dzieciństwa - dom, w którym dorastał, nie przypominał meliny. - Niemniej doświadczyłem, czym są kary cielesne - oznajmia. Wspomina też zabawy z wykorzystaniem butelek po wódce. - Piliśmy z nich, naśladując zachowania dorosłych. Z drugiej strony, ponieważ byłem niejadkiem, ojciec nieraz częstował mnie piwem „na lepszy apetyt”.
Kolejne kadry pomagają w ustaleniu przyczyn popadnięcia w nałóg. Zanim jednak mój rozmówca przejdzie do meritum opowieści, zastrzega, iż w jego obecnym domu nie spożywa się trunków. - Alkohol nie jest mi dziś do niczego potrzebny - sugeruje. I wraca do wspomnień.
- Kontakt z winem miałem już w podstawówce - mężczyzna zwraca uwagę na mechanizmy funkcjonujące w grupie. - Chcąc zasłużyć na przychylność jej członków, musisz podporządkować się panującym regułom - tłumaczy. Zaznacza jednak, że gdyby zdarzyło mu się wówczas wrócić do domu pod wpływem, rodzice z pewnością złoiliby mu skórę. - Nie fair jest powtarzanie: „nie rób tego”, jeśli robi się samemu. Pouczanie powinno być poparte przykładem - kończy.

Randka z alkoholem
Leszek nie ukrywa, że wiedzę na temat uzależnienia zawdzięcza terapii. Dziś ma świadomość, iż określone zachowania przekazywane są z pokolenia na pokolenie. - Kopiowali znany sobie wzorzec - mówi o rodzicach i dziadkach z sugestią, że nic nie musi trwać wiecznie. - Zrozumiałem, że ciąg picia można przerwać, że w mojej rodzinie ma szansę obowiązywać inny model zachowań - podkreśla.
Skupiając się na początkach nałogu, mój rozmówca wspomina lata zawodówki, które choć minęły bezalkoholowo, zaznajomiły go ze słowem kac (- Koledzy chętnie opowiadali o skutkach przedobrzenia z procentami), i uzależnieniu od nikotyny. - Pamiętam, jak sięgnąłem po chusteczkę, a ona cuchnęła dymem. Wtedy postanowiłem rzucić palenie - stwierdza. Po czym wraca do meritum.
- Koledzy zaprosili mnie do „Piastowskiej”. Była butelka i zagrycha. Później wymiotowałem - odtwarza swój pierwszy raz. - Pierwsza klasa technikum upłynęła jednak bardziej papierosowo niż alkoholowo. Nie szukałem go - wyjaśnia. Ale też przyznaje, że „olewczy” stosunek do obowiązków spowodował brak promocji do następnej klasy, a w konsekwencji decyzję o przeniesieniu się do technikum wieczorowego. - Rozpocząłem pracę w zakładzie przy kolei. Był rok 1982. Miałem pieniądze. I tak się zaczęło…

Okazji nie brakuje
- Stopniowo wchodziłem w różne subkultury muzyczne. Podszedł mi punk - kontynuuje mój rozmówca. - Domowym sposobem robiło się „polską heroinę”, wąchało klej, łykało prochy na tzw. wizje… Wielokrotnie piłem do nieprzytomności - przyznaje. - Powód? Żeby potem móc powiedzieć: „Ale była impreza!”. Szukający okazji zawsze ją znajdzie - potwierdza. A kończy wyznaniem, że wielu kompanów z ówczesnych lat już nie żyje.
Mimo iż usamodzielniony (miał pracę i pieniądze), Leszek wciąż mieszkał z rodzicami. - Dziś uważam, że byli moimi „pomagaczami”. Gdyby odpowiednio zareagowali, może wcześniej osiągnąłbym dno? - zastanawia się. - Choć zdarzały się przebłyski, kiedy zgubiłem pieniądze czy dokumenty i zarzekałem się, że nigdy więcej… Jednak dla chcącego okazji nie brakuje. A rodzice pomagali mi o tyle, że miałem, co jeść i gdzie spać - podsumowuje.
Leszek sugeruje też, że obok „pomagaczy”, którzy potrafią wbić gwóźdź do trumny, uspokajając, że „nie jest jeszcze z tobą tak źle”, w trwaniu w nałogu pomagają mity funkcjonujące w społeczeństwie. - Idąc nocą przez centrum i widząc pijaczków w bramach, myślałem: „To oni mają problem, a nie ja”, co było mylące i zgubne.

Bo kim jest alkoholik?
- Alkoholik to ktoś, kto stracił wszystko. Bezdomny. Kolejnym mitem jest mniemanie, że uzależniony pije codziennie - rozliczenie z krzywdzącymi stereotypami Leszek zamyka stwierdzeniem, że problem ma ten, kto pije, bo… - I tu można zabawić się w wyliczankę. Są tacy, którzy nie piją rok, a w wakacje zaliczają trzytygodniowy ciąg - podkreśla z zaznaczeniem, iż wiele informacji nie dociera do świadomości pijących oraz że każdy ma inne dno. - Jednemu wystarczy zabranie prawa jazdy. Inny musi wylądować na bruku… Jest też nacisk opinii - mówi, wyznając, iż zdarza mu się napotkać zdziwienie: „O, facet i nie pije?!”. Odpowiadam wówczas: „Pokaż, że jesteś facet i też nie pij!”. Bo w naszym kraju jest tradycja picia - potwierdza.
Po chwili wspomina, jak znajomy obcokrajowiec był zniesmaczony polskim zwyczajem namawianiem do picia oraz przyzwoleniem na poalkoholowe zachowania. Tym, że widząc pijanego za kółkiem, ludzie nie reagują, bojąc się posądzenia o donosicielstwo. A przecież to, co dla jednych jest kapownictwem, dla innych będzie odpowiedzialnością!

Klin klinem
Leszek przyznaje, iż nikt nie uświadomił mu, że urwany film to poważny krok na drodze brnięcia w nałóg. Był kac. A leczenie go za pomocą „klina”? - Nieraz organizm się buntował - odpowiada. - Po jednym piciu wymiotowałem żółcią. Pamiętam też, jak prosiłem: „Boże, przestanę, tylko mi pomóż!”. Tyle że w deklaracji nie wytrwałem nawet dwóch godzin. Fizyczny kac dało się jednak podbudować, gorzej z moralnym. Aż wreszcie z beznadziei postanowiłem targnąć się na życie…
- Był styczeń - wznawia opowieść, dywagując, że tak w książkach, jak i muzyce szukał wówczas ciemniej strony egzystencji. - Nagle poczułem, że ocieram się o mur! Wieczorem podciąłem sobie żyły… Przez nieuwagę czy dlatego, iż chciałem, by ktoś mnie uratował, nie zamknąłem drzwi do łazienki. Kiedy mama mnie znalazła, po ścianach bryzgała krew. Opatrzyła mnie sąsiadka - pielęgniarka. Jednak następnego dnia zgłosiłem się do lekarza.

Dzień zwycięstwa
Ze skierowaniem w ręce Leszek zapukał do drzwi poradni leczenia uzależnień. - Miałem odwodniony organizm. Przez kilka dni szprycowano mnie zastrzykami. Psycholog, na którego trafiłem, mówił o grupach wsparcia - wspomina - ale wówczas byłem jeszcze na „nie”. Spotykaliśmy się na godzinnych sesjach. Usłyszałem, że w moim przypadku wskazane byłoby całkowite zaprzestanie picia. „Ale jak wytrzymać bez alkoholu do końca życia?” - głowiłem się.
Mężczyzna przyznaje też, iż przestrzegano go, że picie może skończyć się śmiercią. - Ostatnim dniem, kiedy sięgnąłem po alkohol, był 8 maja 1991 r., a 9 maja - pierwszym dniem trzeźwości. Dniem zwycięstwa! - podkreśla. - Kiedy zerwałem z nałogiem, miałem 28 lat, piłem zaś od 19 roku życia.
Psycholog zaproponował Leszkowi uczestnictwo w odbywającym się w Rywałdzie dwutygodniowym obozie terapeutycznym. - By móc wziąć w nim udział, należało mieć za sobą trzymiesięczny okres abstynencji. Ja nie piłem dzień - mówi o drobnym oszustwie i sensie pobytu. - Obóz zakładał realizację trzech z „12 kroków AA” oraz pracę nad sobą. Tam też trafiłem na pierwszy mityng, a tym samym zostałem przyjęty do ogólnoświatowej wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Zetknąłem się również z fachową literaturą. A pobyt umilała nam praca na rzecz klasztoru - opowiada.
Po powrocie mój rozmówca zaczął uczęszczać na spotkania prowadzonej przez psychologa „grupy wstępnej”, zaś na przełomie maja i czerwca po raz pierwszy stawił się na mityngu w Siedlcach. - Wtedy jeszcze spotkania odbywały się cztery razy w tygodniu. Dziś są już codziennie - kończy.

Dojść do normalności

- Kiedy przestawałem pić, do serca wziąłem sobie zalecenie, by w pierwszym roku abstynencji nie przeprowadzać żadnych rewolucyjnych zmian w życiu, tj. nie zmieniać pracy, miejsca zamieszkania, nie brać ślubu… - mężczyzna potwierdza, że w związek małżeński wstąpił, będąc już kilka lat niepijącym. Mimo upływu lat wciąż uczęszcza na mityngi AA. - Jeśli znalazłbym coś lepszego, to kto wie? Ale dotąd nie znalazłem… - wyjaśnia z sugestią, że i tak większość ośrodków terapeutycznych bazuje na „Programie 12 kroków”.
Pytam o środowiskowe próby nacisku… - Wiele lat słyszałem: „Czekamy, aż w końcu zaczniesz!”. Trzeba ćwiczyć się w asertywności. Umieć powiedzieć „nie i koniec”! - podkreśla.
Na zakończenie spotkania sięga po kartkę papieru i rysuje kreskę. Oznacza jej środek, po jednej stronie stawia znak plus, po drugiej minus. - Samopoczucie pijącego okazjonalnie wędruje w górę, po czym wraca do stanu normalności - komentuje. - W przypadku osoby uzależnionej od alkoholu zbliża się do plusa, ale w chwili trzeźwienia opada coraz niżej. Trwającemu w nałogu picie ma pozwolić dojść do normalności. O początkowym entuzjazmie nie może być już mowy… - ocenia.
WA
Echo Katolickie 32/2011

źródło: Radio Podlasie
dodajdo.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz