Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Esperal w głowę


Z Wiktorem Osiatyńskim rozmawia Anna Morawiecka

Anna Morawiecka: Co się z człowiekiem musi stać, żeby sam przed sobą przyznał, że jest alkoholikiem?

Profesor *Wiktor Osiatyński: Musi być bardzo źle, musi uznać, że przyczyną tego zła w dużej mierze jest to, co sam robi. Musi przekroczyć barierę obwiniania innych albo tłumaczenia i wyjaśniania pretekstu, który spowodował kolejne upicie się. To jest bardzo trudne. Podoba mi się powiedzenie, że człowiek może przewrócić się tysiąc razy, ale nie upadnie, dopóki nie powie sobie, że ktoś go popchnął. Bo kiedy ktoś cię popycha, jesteś bezsilny – upadasz nie ze swojej winy, nic nie możesz zrobić. Dopiero kiedy uznajesz, że powodem upadku był twój błąd, twoje potknięcie, to możesz próbować to naprawić, bardziej uważać. Takie przyznanie się do błędu, własnej słabości, nie jest łatwe. Analogicznie – człowiekowi uzależnionemu bardzo trudno samemu przyznać się do upadku. Dlatego często potrzebna jest pomoc. Pomoc mądrej rodziny, mądrego pracodawcy, czy dobrego terapeuty, prokuratora, sędziego albo drugiego alkoholika. Tak na prawdę ten krok do wzięcia odpowiedzialności za własne życie i za siebie składa się z dwóch kroków. Pierwszy, to przymuszenie do tego, żeby go zrobić, najlepszy po temu jest mądry pracodawca, sędzia, ktoś z rodziny. Drugi, to podanie ręki, żeby wejść na inną drogę, i do tego przydaje się drugi alkoholik. Często mówi się, że aby człowiek uzależniony zrobił coś ze swoim życiem, musi sięgnąć dna. Ale na tym dnie większość ludzi po prostu umiera. Mówi się również, że aby, ktoś sięgnął dna, to trzeba mu to dno przybliżyć, nie puszczać płazem nie tylko samego picia, tylko wszystkich konsekwencji tego picia: finansowych, prawnych, rodzinnych… Jest to oczywiście warunek konieczny, ale niewystarczający. Jeśli wobec pijanego czy skacowanego zastosujesz tylko kategorię odpowiedzialności, to zgnije on w więzieniu… Bardzo ważne jest dlatego podanie ręki.

Często jest tak, że nawet się próbuje to zrobić. Weźmy na przykład sytuację alkoholika aresztowanego za znęcanie się nad rodziną, dostaje wyrok w zawieszeniu i skierowanie na leczenie. Daje mu się szansę, ale on twierdzi, że leczenia nie potrzebuje, bo przecież nie jest żadnym alkoholikiem…

Oznacza to, że jest mu bardzo trudno, że może musi jeszcze dłużej pocierpieć, sięgnąć innego dna. Niestety, ani rodzina, ani sędzia czy pracownik socjalny na to nie ma już żadnego wpływu. Jeżeli ktoś może pomóc, to tylko drugi alkoholik, który mniejszym czy większym przypadkiem znajdzie się koło niego i powie: stary, ja byłem w takiej samej sytuacji i spójrz, teraz jestem gdzie indziej… Ale to nie jest proste. Bo z reguły jesteśmy nadopiekuńczy, wydaje nam się, że jesteśmy odpowiedzialni za nich. A my jesteśmy odpowiedzialni wobec nich, nie za nich, bo każdy powinien być odpowiedzialny za siebie. Trzeba umieć się pogodzić z faktem, że drugi człowiek może podjąć takie działania, które doprowadzą do samounicestwienia. Może konieczne jest postawienie się w obliczu tak dramatycznej sytuacji, żeby zechcieć skorzystać z pomocy i coś zmienić.

Co się stało w Pana życiu?

Ludzie wokół mnie mniej lub bardziej konsekwentnie zwracali uwagę, że moje różnego rodzaju kłopoty i porażki życiowe są rezultatem nadużywania alkoholu. Ja zawsze uważałem, że powodem mojego picia są moje problemy, a ludzie wokół mnie (zwłaszcza, kiedy byłem w Ameryce) konsekwentnie pokazywali mi, że jest odwrotnie i wszelkie problemy wynikają z mojego picia. Mówili: słuchaj, jesteś mądry, inteligentny, ale się unicestwisz przez pijaństwo. Odpowiadałem: odpieprzcie się, piszę książki i muszę nabrać dystansu albo się wyluzować. Jak ja ich wtedy nie lubiłem… Jednak przekaz tych obecnych w moim życiu ludzi jakoś do mnie dochodził. Teraz ich bardzo cenię i w każdą rocznicę swojej trzeźwości dzwonię z podziękowaniami. Inaczej bym umarł, tak jak wielu moich przyjaciół: Iredyński, Kofta. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych byłem człowiekiem znanym i tu, w Polsce, miałem dość wysoką pozycję (przynajmniej tak mi się wydawało) i żeby sięgnąć dna, i spaść z tej wysokości, to człowiek musiał się zabić. Natomiast ja miałem tyle szczęścia, że pojechałem do Ameryki i tam nie mogłem picować, że jestem pisarzem albo dziennikarzem. Byłem wykładowcą na słabym uniwersytecie i koledzy potrafili nie dopuścić mnie do pracy, kiedy byłem pijany. Tam byłem bliżej dna, na które mogłem bezpiecznie opaść. Jednocześnie wiedza, w jaki sposób uzyskać pomoc, była tam bez porównania większa niż w Polsce. Dlatego, kiedy wytrzeźwiałem, podjąłem bardzo wiele działań upowszechniających formy pomocy osobom uzależnionym, jednym z nich było moje publiczne przyznanie się do alkoholizmu. Przy Fundacji Batorego założyłem też komisję edukacji, której głównym celem było edukowanie tak zwanych strażników bram (kuratorów, prokuratorów, sędziów czy pracowników socjalnych, lekarzy pierwszego kontaktu), jednym słowem wszystkich tych, którzy stykają się z alkoholikiem zanim jest on gotów uświadomić sobie, że ma problem, tych, którzy mogą powiedzieć: masz problem i jeśli będziesz chciał, jeśli będziesz gotów, pokażemy ci drogę czy możliwość wyjścia.

Był taki moment w Pana życiu, że stanął Pan przed lustrem i powiedział sobie: Osiatyński, ty jesteś alkoholikiem?

Nie, to nie tak. Nikt się nie uzależnił w piątek o piętnastej i nikt nie wytrzeźwiał w sobotę o siedemnastej. To był dosyć długi proces. Najpierw byłem zmęczony tymi nieustannymi cyklami pijackimi, nie umiałem sobie z tym poradzić. Zaklinałem się przed samym sobą, że nie będę pił, znowu piłem ciągiem, te ciągi były coraz krótsze… Potem trafiłem na kogoś, kto mi udzielił pomocy, siadł przy mnie i opowiedział o swoim lęku, samotności, poczuciu winy, złości. Uświadomiłem sobie, że przez większość swojego życia czułem się podobnie… i poszedłem do AA i też nic nie rozumiałem. Chodziłem na mitingi przez trzy miesiące, dziś się z tego śmieję, ale wtedy tłumaczyłem sobie, że pomaga mi to w pisaniu kolejnej książki i ma sprawić, żebym słuchając opowieści o tym, co strasznego niektórym ludziom się wydarzyło, bał się, że jak wypiję, to staną mi się podobne okropności… Zupełne zaprzeczenie tego, czym jest budowanie samego siebie. Potem poszedłem na leczenie, ot tak, sadząc, że nie mam żadnego problemu i nie jestem żadnym alkoholikiem. Dopiero w trakcie leczenia, po tym wszystkim, co stało się wcześniej, trafiłem do grupy terapeutycznej, gdzie zrozumiałem, że mam problem.

Na czym polega fenomen AA? Czy nie jest to takie trochę zaklinanie problemów, czy nie jest to coś na kształt sekty, której członkowie jak mantrę powtarzają wyuczone kwestie?

Niektórzy powtarzają jak mantrę i co z tego? Na tym polega istota pewnych rytuałów czy religii. Nie trzeba tłumaczyć, wyjaśniać niczego, tylko wystarczy coś zrobić, coś powtórzyć. Jest to pewnego rodzaju skrót. A na czym polega fenomen AA? Na identyfikacji. U człowieka, którego się o coś oskarża, bardzo silne jest poczucie lęku i działanie mechanizmów obronnych. Zwłaszcza, jeśli się go oskarża o cechy charakteru, a nie o konkretne zachowanie. Natomiast drugi alkoholik siada koło tego, który pije, czy właśnie skończył picie, i nie mówi o nim, tylko mówi o sobie. Jeśli dobrze to robi, koncentrując się na tym, co czuł, co przeżywał, to rodzi identyfikację i często chęć, by dowiedzieć się, co on robi, by nie pić. Lekarz czy terapeuta są bardzo potrzebni i często bardzo skuteczni, ale oni bardzo ogólnie mówią, co alkoholik ma zrobić, co powinien zrobić. Natomiast anonimowi alkoholicy ze swojego doświadczenia wiedzą, co konkretnie robić, żeby nie pić. Jakie metody stosować, co robić wobec alkoholu, jak nauczyć się odmawiać, jak odmawiać nieagresywnie, bez złości, jak zlikwidować stres. Problemem alkoholika nie jest alkohol, tylko nieumiejętność radzenia sobie z własnymi uczuciami, ich wyrażania, dbania o własne interesy czy życia z innymi ludźmi bez alkoholu. Tego można się nauczyć i tego wzajemnie od siebie alkoholicy się uczą przez konkretne zachowania. W AA jest powiedzenie: przynieś ciało, a głowa sama przyjdzie. Najpierw mam żyć trzeźwo, a potem się dowiem dlaczego, po co i z czego to wynika. Albo się nie dowiem. Dwanaście kroków anonimowych alkoholików jest sformułowanych w pierwszej osobie liczby mnogiej czasu przeszłego dokonanego: my przyznaliśmy, my zrobiliśmy – jak chcesz, to zrób to samo. Te dwanaście kroków, to program przebudowy własnego życia, pogodzenia się z nim po to, aby zawarta w alkoholu endorfina nie była potrzebna, żeby względnie spokojnie radzić sobie ze stresem, złością, przeciwnościami losu, nie sięgając po wyuczone lekarstwo, jakim był alkohol. I to jest bardzo, bardzo skuteczne. Równie skuteczna jest czterotygodniowa, oparta na podobnym modelu, profesjonalna terapia (Model Minnesota patrz ramka) i potem AA. Jak się wychodzi z terapii, to dopiero wtedy człowiek jest porypany, bo już wie, że jest alkoholikiem, że nie może pić, a jeszcze nie umie żyć. Myślę, że najbardziej nieprzyjemny wobec rodziny i bliskich to ja byłem wcale nie wtedy, kiedy piłem. Tylko przez pierwsze dwa lata, gdy nie piłem. Wtedy byłem pokręcony tak, że trudno sobie wyobrazić, a już nie miałem lekarstwa i musiałem się nauczyć żyć. Na dodatek jest tak, że kiedy jako pijący alkoholik byłem trzeźwy, to wszyscy mi mówili, jaki to ja jestem fantastyczny, bo jak piłem, to podobno diabeł we mnie wstępował. To ja sobie myślałem, że jak przestałem pić, to już jestem taki świetny, że mnie wszyscy po nogach powinni całować i na rękach nosić… a było zupełnie inaczej. Ktoś mi kiedyś bardzo ładnie powiedział: czy ty myślisz, że jak pijany skurwysyn przestaje pić, to on się od razu staje aniołem? On się najpierw staje trzeźwym skurwysynem, a potem ma całe życie pracy nad tym, żeby przestać takim być. I na tym polega praca w AA, to naprawdę ciężka praca.

Jak długo Pan nie pije?

Dwadzieścia sześć lat, trzy miesiące i dwadzieścia dziewięć dni.

Czy to rzeczywiście jest tak, że dla człowieka uzależnionego nawet najmniejsza dawka substancji, od której jest uzależniony powoduje powrót do nałogu?

Nie wiem, nie sprawdzałem tego. Doświadczenie innych ludzi, którzy mieli wiele lat trzeźwości i wypili jeden kieliszek, jest takie, że pili potem następny, kolejny i bardzo szybko wracali do takiego samego stanu jak przed terapią. Moje przemyślenia są takie, że alkoholizm jest problemem głównie psychicznym. Opowiem pewną historię. Jeszcze w szkole średniej graliśmy z kolegami trzy razy w tygodniu w koszykówkę. I raz na jakiś czas w szatni podejmowaliśmy decyzję, że idziemy kilometr dalej do knajpy Fantazja napić się wina, co nam strasznie imponowało. Wtedy tego nie zauważałem, ale teraz już wiem, że myśmy wtedy, idąc do knajpy, zachowywali się tak, jakbyśmy już byli pijani. Zaczepialiśmy dziewczęta, krzyczeliśmy, śpiewali. To rozluźnienie, które następuje pod wpływem alkoholu, wstępowało w nas wcześniej, pod wpływem decyzji, że będziemy pić. Wtedy puszczały bariery, napicie się było tylko dodatkiem. Wydaje mi się, że coś podobnego dzieje się z człowiekiem uzależnionym. To nie przypadkiem zjedzony cukierek z alkoholem, czy łyk wina zamiast soku powoduje powrót do picia. Tylko decyzja, odrzucenie, rozluźnienie pewnej reguły może być nieobliczalne w skutkach. Kiedyś zmordowany po jakimś ciągu powiedziałem bratu, który zupełnie nie rozumiał moich problemów, że chyba sobie zaszyję esperal, odpowiedział: ty sobie zaszyj najlepiej dwa. Jeden w dupę, drugi w głowę i on miał rację, że to w mózg trzeba esperal zaszywać a nie w dupę…

Panie Profesorze, dużo się również mówi o tak zwanym współuzależnieniu, czy syndromie DDA (dorosłych dzieci alkoholików). Na czym to polega?

Łatwo to będzie zrozumieć, jeśli pomyśli się, że alkoholizm jest chorobą kontroli. To znaczy alkoholik poświęca swoje myślenie, działanie, funkcjonowanie udowadnianiu sobie i innym, że nie ma problemu i ma kontrolę nad alkoholem, że tym razem może wypić i będzie inaczej. Wcześniej może zakąska mu zaszkodziła albo żona wkurzyła, to teraz bez niej się napije… i wali głową w mur i nie może z tego muru niczego się nauczyć. Jeśli pomyślimy teraz o rodzinie, to żona alkoholika ma identyczny problem. Ona chce go kontrolować. I ona coraz bardziej zajmuje się nim, a nie swoim życiem. Nie rodziną, nie dziećmi, tylko albo załatwia sprawy alkoholika, albo go leczy z kaca, albo dzwoni do pracy, że jest chory i kłamie… strategia alkoholika jest taka: ja się napiję, ale pani niech poniesie konsekwencje tego picia. Żona, matka, bliscy alkoholika, to cudowne ofiary. Te osoby mają wtedy też problem, ponieważ chcą to kontrolować, nie potrafią… Poza tym marzeniem żony alkoholika nie jest, żeby był trzeźwy, tylko żeby pozostawał w fazie niepicia, bo wtedy ma poczucie winy, wyrzuty sumienia, wyszoruje podłogę, pozmywa, pójdzie po zakupy. Dopóki się znowu nie napije, jest na klęczkach i na kolanach. Żony przyzwyczaiły się do tego, że warto przejść jego ciąg pijacki, tylko po to, aby potem przez kilka dni mieć takiego niewolnika… a mąż jak zaczyna naprawdę i na trwałe trzeźwieć, to niewolnikiem nie chce być, tylko chce mieć miejsce w rodzinie i mówi posuń się, a tam nie ma gdzie się posunąć, bo żona zajęła się dziećmi i nie będzie jej jakiś p… pijak mówił, że on teraz też chce z dziećmi. Bo gdzie on był przez ostatnie dwadzieścia lat? To naprawdę bardzo wiele trzeba samemu ze sobą zrobić i temu służy program Al-Anon (patrz ramka), żeby zmienić swoje życie, nie alkoholika. Wiele osób chodzi do Al-Anon, a alkoholik dalej pije, ale te osoby żyją lepiej. Bo w tym sensie alkoholizm to choroba zakaźna. Ona jest zakaźna duchowo. Zaraża duszę.

Opowiadał Pan anegdotę o bolącej nodze i lekarzu, który zalecił pewien określony sposób postępowania i pigułkę, a na kolejną prośbę o wytłumaczenie przyczyny bólu i konsekwencji, wyrzucił Pana za drzwi. Powiedział Pan, że to było pierwsze spotkanie z Siłą Wyższą, były kolejne spotkania?

Potem to była grupa AA, inny alkoholik. Przez medytacje i modlitwę dochodziłem do Siły Wyższej, bardziej uniwersalnej. Przybierała ona charakter poszukiwań religijnych, ale nigdy w sposób trwały i długi. Kościół jako reprezentant tej Siły nigdy dla mnie na stałe nie zaistniał, natomiast Bóg, jakkolwiek Go NIE rozumiem, tak. On jest dla mnie bardzo dobry, serdeczny. On mi na wszystko prawie pozwala, tylko kiedy odmawiam Ojcze nasz, to tam, gdzie jest: bądź wola Twoja, ja zawsze półgłosem dodaję Twoja, a nie moja, bo to o to chodzi. Czasem mówię, że mnie Bóg, jakkolwiek Go nie rozumiem, potrzebny jest przede wszystkim po to, żeby pomagał mi rozróżniać między tym, czego ja chcę, a czego ja potrzebuję. Ja bardzo dużo rzeczy chcę. Kobiety mi się podobają i ze wszystkimi do łóżka chciałbym pójść, a Pan Bóg mi mówi: fantastycznie, masz do tego prawo, ale ja ci tego nie dam, bo ty tego nie potrzebujesz. W ten sposób bardzo dobrze radzę sobie z frustracją albo jak coś jest nie po mojej myśli. Wtedy zawsze mogę pomyśleć, że Stary ma wobec mnie inne plany… ja co prawda czegoś chcę, ale On uznał że tego nie potrzebuję. Taka jest moja Siła Wyższa. Mamy świetne ze sobą relacje.

MODEL MINNESOTA
Program leczenia alkoholizmu stworzony w Instytucie Johnsona w Minneapolis. Model ten opiera się na kilku założeniach:

* alkoholizm jest chorobą – alkoholicy powinni być leczeni, a nie karani;
* alkoholizm jest chorobą chroniczną, która wymaga określonego sposobu leczenia, niezależnie od jej przyczyn;
* alkoholizm powoduje zaburzenia w wielu sferach funkcjonowania jednostki – programy psychoterapii powinny uwzględniać pomoc w rozwiązywaniu wielu problemów równocześnie;
* motywacja nie jest warunkiem koniecznym osiągnięcia pozytywnych efektów terapii, gdyż podstawowym symptomem jest zaprzeczanie, które pojawia się na różnych etapach trzeźwienia.

Model ten opiera się na założeniach opieki, nie – wyzdrowienia. W związku z tym kładzie sie nacisk na pomoc choremu w radzeniu sobie z chorobą, przy akceptacji wynikających z niej ograniczeń, takich jak całkowita rezygnacja
z alkoholu czy zmiana stylu życia. Przebieg leczenia jest strukturalizowany, ściśle kontrolowany i nastawiony na szybką zmianę.
W roli terapeutów występują profesjonalni psychoterapeuci lub alkoholicy o dłuższych okresach abstynencji, często uczestniczący w grupach AA.
Psychologia kliniczna, pod red. H. Sęk (2005), T. II, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN


AL-ANON
Oparta na tradycjach Dwunastu Kroków AA grupa wzajemnej pomocy dla członków rodzin alkoholików. Ruch Al-Anon powstał, gdy żony pierwszych uczestników AA odkryły, że problemy w pożyciu z małżonkami pojawiały się niezależnie od tego, czy aktualnie pili, czy pozostawali w abstynencji.
Program Al-Anon jest oparty na założeniu, że jedyną osobą, którą człowiek może zmienić i kontrolować, jest on sam. Członkowie grup są zachęcani, by niezależnie od poczynań alkoholika w rodzinie, znaleźli dla siebie nowy, akceptowalny styl życia.

*Wiktor Osiatyski – doktor socjologii, doktor habilitowany prawa, konstytucjonalista, współtwórca Konstytucji RP. Profesor Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie, wykładowca na uniwersytetach w USA i w Sienie we Włoszech. Autor ponad dwudziestu książek z różnych dziedzin.
W 1983 roku przeszedł leczenie alkoholizmu; w 1988 roku założył Komisję Edukacji w Dziedzinie Uzależnień przy Fundacji Batorego w Warszawie; w 1990 roku publicznie przyznał się w telewizji do swego alkoholizmu. Autor książek Alkoholizm: Grzech czy choroba (1991); Rehab (2004); nagroda im. Józefa Tischnera); Akoholizm: i grzech, i choroba, i… (2007). Od 20 do 23 sierpnia 2009 roku przebywał we Wrocławiu na Zlocie Radości z okazji 35. rocznicy AA w Polsce.

źródło: Ludzka sprawa - niezwykły magazyn dla zwykłych ludzi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz