Alkoholizm to choroba, możesz nauczyć się ją kontrolować ciesząc się pełnią życia
Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.
Anonimowi alkoholicy opowiadają o swoim uzależnieniu
Meeting śląskiej grupy anonimowych alkoholików. Proszę uczestników, żeby opowiedzieli mi o swoim doświadczeniu z alkoholem. Gwarantuję anonimowość. Z dwudziestu zgadza się pięcioro: ekspedientka, hutnik i trzech górników.
Ksiądz Piotr Brząkalik, alkoholik i duszpasterz trzeźwości w archidiecezji katowickiej, mówił mi, że przez przykościelne* grupy AA przewijają się ludzie różnych zawodów. - Alkoholik to nie jest ktoś, kto leży w rowie i pije denaturat. Ta choroba dotyka też mądrych i wielkich. Nie ma uprzywilejowanych. Ale są pewne grupy zawodowe, które strasznie trudno leczą się z alkoholizmu: nauczyciele, lekarze, adwokaci i księża. Dlatego, że to oni są od uczenia, jak odrabiać lekcje, podawać lekarstwa, przestrzegać prawa i dostać się do nieba. Ileż trzeba zedrzeć z siebie, żeby zdobyć się na odwagę i przyznać przed sobą: ja ksiądz z czymś sobie nie radzę. A potem powiedzieć to publicznie i to nie na zasadzie sztandaru: patrzcie, podziwiajcie mnie, ale po prostu dla prawdy.
Ta lepsza babcia pachniała alkoholem
Ania i Krzysztof skończyli szkoły średnie, Grzegorz, Piotrek i Jan - zawodówki. Mieli po 15 lat, gdy pierwszy raz spróbowali alkoholu. Tylko Jan, lat 57, dużo później i Ania, lat 24, dużo wcześniej. - W 20. roku życia pierwszy raz wziąłem do ust alkohol. To było na weselu brata. Po dwóch kieliszkach ległem pod stodołą nieprzytomny - wspomina Jan.
- Babcia od strony ojca dawała nam pieniądze, a babcia od mamy pomarańcze i czekolady. Oczywiście ta pierwsza była lepsza. Zawsze pachniało od niej alkoholem. To u niej na wakacjach wypiłam pierwsze piwo. Miałam siedem lat. W domu nigdy nie mogłam usiąść przed telewizorem z piwkiem. Lampka szampana na urodziny to było wszystko - opowiada Ania.
Piotrek, lat 32: - Miałem 13 lat. Zamiast do szkoły, poszliśmy z kolegą na wagary. To było dwa miesiące po tym, jak umarł mi ojciec. Utopił się po pijanemu.
Ojcowie Jana i Grzegorza też byli alkoholikami. - Musieliśmy przed nim uciekać z matką z domu - wspomina Jan. - Mój ojciec twierdzi, że nie jest chory, bo nigdy nie nabroił po alkoholu - mówi Grzegorz, lat 35.
Śmiejemy się z ich pierwszych zabaw z alkoholem. Skończyły się zatruciem, wstrętem i miały być ostatnie. - Każdy z nas ma jakieś doświadczenie z alkoholem w rodzinie albo w sąsiedztwie. Myślimy sobie, ja jestem rozsądny, dojrzały, ja będę wiedzieć, kiedy przerwać, jeszcze nie pobiłem żony - mówi ks. Brząkalik.
Bo byłem biedny i ryży
Jan długo się bronił przed pijaństwem. Dbał o kondycję, grał zawodowo w piłkę nożną. Ania zaczęła już w szkole średniej. - Zawsze obracałam się w starszym towarzystwie. Lubiłam imponować. Wyskoczyć na jedno piwo to było dla mnie bez sensu.
Piotrek w zawodówce wstydził się biedy. - Było nas czworo rodzeństwa. Matka sprzątała i rozwoziła mleko, żeby nas utrzymać. Poszedłem do szkoły górniczej, żeby za pierwsze zarobione pieniądze kupić mamie pralkę automatyczną. I kupiłem. Ale trafiłem do klasy z kadrą narodową hokeistów. Oni mieli markowe ubrania, adidasy. Okradałem samochody, żeby im dorównać. Oczywiście po alkoholu. Dopiero wtedy nabierałem śmiałości. Nie było człowieka, z którym bym nie stanął do bójki.
Krzysztof, już pełnoletni, wyskakiwał raz w tygodniu na imprezy. - W sobotę się piło, w niedzielę kurowało. Kiedy się ożeniłem, piłem coraz częściej. Po pracy codziennie szło się obowiązkowo na piwo. Zdarzało się, że nie wracałem na noc. Tłumaczyłem żonie, że kolega wyprawiał urodziny.
Jan: - Miałem 23 lata. Ciągle grałem w piłkę, ale pojawiły się dziewczyny. A ja byłem mały, ryży, nie podobałem się sobie. Jak wypiłem, to mi to nie przeszkadzało.
Ks. Brząkalik: - Nikt nie chce zostać alkoholikiem. Sięgamy po ten alkohol najpierw z ciekawości, potem z obyczaju, w końcu z przymusu. Jest taki moment, kiedy przekracza się granicę, za którą już trzeba się napić.
Rano perfumy w samotności
Grzegorza rzuciła dziewczyna. Krzysztofowi żona zagroziła, że jak nic ze sobą nie zrobi, zostawi go i zabierze dzieci. Jan też miał w domu awantury. - Wieczorem wychodziłem z psem na spacer z butelką za paskiem. Jak mi żona wytłukła cały alkohol, opróżniałem perfumy. Od rana i sam, bo mi było żal się dzielić.
Ania podkreśla, że nigdy nie piła w samotności, zawsze za swoje i nie zdarzyło jej się obudzić w rowie. Piotrek wylądował w izbie wytrzeźwień. - Nawet nie wiedziałem, jak. Obudziłem się rano z pytaniem, co ja tu robię. A tu się jeszcze okazało, że pobiłem policjantów na służbie. Dostałem wyrok w zawieszeniu.
Koledzy opowiadali mu różne zdarzenia z jego udziałem, na przykład, że rozpylił gaz w autobusie. Zaciągał długi, zastawiał dowód, często wracał do domu brudny i pobity. - Było mi głupio. Rano obiecywałem sobie, że się poprawię.
Ks. Brząkalik: - Tym się różni alkoholik od pijaka, że się wstydzi. Następnego dnia przeprasza wszystkich dookoła, chodzi z kwiatami, dopytuje, czy kogoś nie obraził, bo nic nie pamięta. Ale wieczorem przestanie żałować. Bo alkohol wyzwala w ludziach egocentryzm: ja mam się prawo napić, to za moje, ja nikogo nie okradam, to ja chcę się poczuć dobrze.
Pójdę do szkoły, zaopiekuję się babcią
Żaden z moich rozmówców nie bał się, że straci pracę. Ania stoi za ladą w sklepie rodziców, a w kopalni i hucie jest ciche przyzwolenie na picie. - Jak człowiek wypije albo ma kaca, dzwoni do zakładu i prosi o wolne. Nikt nie mówi, o co chodzi, ale wszyscy wiedzą. Ja nawet piłem z moim przełożonym i raz się pobiliśmy - opowiada Grzegorz.
Ania przestała pić dopiero, gdy rodzice zagrozili, że ją wyrzucą z domu. Krzysztof, gdy żona wyprowadziła się z dziećmi do teściów i wniosła pozew o rozwód. Piotrek po tym, jak nakrzyczał na matkę, która przyszła po niego do knajpy. Jan, kiedy nie stawił się na konfirmacji syna.
Najpierw próbowali sami. Ania zastąpiła alkohol trawką. Wtedy rodzicie nie poznawali, że była nietrzeźwa. Piotrek poszedł do szkoły wieczorowej, ale nie wytrzymał. Wytyczył sobie inny cel: opieka nad babcią. Raz zapił i nie odwiedzał jej trzy dni. - Jak ona sobie biedna radzi sama? Miałem wyrzuty sumienia, musiałem je zalać.
Grzegorz po którymś z kolei leczeniu postanowił, że nauczy się pić pod kontrolą, okazyjnie. - Za pierwszym razem kupiłem sobie jedno małe piwo, po trzech dniach duże, później wyszedłem do baru i obudziłem się dopiero następnego dnia. Ktoś mnie odprowadził do domu.
- Nie znam nikogo, kto by wyszedł z tego sam - mówi ks. Brząkalik.
Taniec bez esperalu
Meeting. Mogą tu wejść tylko alkoholicy i tylko pod jednym warunkiem: że chcą przestać pić. Łapią się za ręce, odmawiają modlitwę, piją kawę, rozmawiają. Nie wszyscy wierzą w Boga. Dla Ani siłą wyższą są ludzie. - Już nie walczę z piciem. Poddałem się. Przyznałem, że jestem alkoholikiem. Mogę pić, ale nie chcę, bo wiem, z czym to się wiąże. Ale nie robię planów na zawsze. Dzisiaj nie będę pić, a jutro znowu sobie postanowię - powtarza każdy z nich. Grzegorz nie pije od 10 miesięcy, Piotrek od czterech lat, Krzysztof od pięciu, Jan od sześciu, Ania od siedmiu. Gdy zaczęła się spotykać w grupie AA, odizolowała się od towarzystwa, w którym piła. - Nie potrafili zrozumieć, że można nie pić ot tak sobie. Wyśmiewali się, że mam wszyty esperal.
Piotrek próbował nawracać kolegów. - Uświadamiałem ich, że to choroba i jakie fajne jest życie bez picia. Niepotrzebnie się nakręcałem. Psułem im tylko komfort picia. Jak ktoś sam nie chce, to się nie da pomóc.
Na Piotrka wołali sekciarz, na Krzysztofa - dziwak. - Do niczego się nie nadajesz, mówili. Musisz wypić chociaż jednego, bo jak nie pijesz, to nakablujesz na nas. Tłumaczyłem się, że prowadzę samochód.
Grzegorzowi do dziś nie wierzy własna matka: - Obwąchuje mnie, czy nie jestem wypity.
Piotrek: - A moi sąsiedzi byli zdziwieni, że w ogóle jestem alkoholikiem. Przecież wypić to ludzka rzecz, mówili.
Jan niedawno był na weselu. - Bawiłem się doskonale. Piłem wodę i tańczyłem.
Ania niczego nie żałuje. - Gdyby nie to uzależnienie, nie poznałabym siebie, nie przeczytałabym wielu książek.
* Nie ma czegoś takiego jak przykościelne grupy AA. Podejrzewam,że to jest
nieuzasadniony skrót myślowy autorki.
Faktem jest natomiast,że większość mitingów AA w Polsce
odbywa się w przykościelnych salkach katechetycznych.
Ale jedno z drugim nie ma
nic wspólnego.
źródło: gazeta.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz