Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Przez ciemne zwierciadło / A Scanner Darkly




"Przez ciemne zwierciadło", ekranizacja jednej z najważniejszych powieści Philipa K. Dicka, to drugi film, w którym Richard Linklater zdecydował się wykorzystać technikę animacji rotoskopowej. Pierwszy, "Życie świadome", nieco mnie rozczarował. Miałem wrażenie, że reżyser niezbyt fortunnie dobrał środki wyrazu. Pulsujące kontury, formy już to udające rzeczywistość, już to płynące w kierunku nadawanym przez wyobraźnię - wszystko to fascynowało, ale jednocześnie nie mogłem pozbyć się natrętnej myśli, że oglądam sztukę dla sztuki. Kolejne postacie z życia publicznego, przyjaciele reżysera, aktorzy, intelektualiści dzielili się na ekranie swoimi poglądami na życie. Po cóż był potrzebny ten barokowy naddatek, żmudne opracowywanie materiału za pomocą rotoskopii, czyli obrysowywania konturów sfilmowanych wcześniej przedmiotów i postaci? Czy nie można było zrezygnować z czasochłonnej postprodukcji i dać widzom skromny, "gadany" film w rodzaju "Przed wschodem słońca"?

W przypadku "Przez ciemne zwierciadło" nie miałem żadnych wątpliwości - animacja pasuje do tej historii jak ulał. Bob Arctor jest agentem tropiącym handlarzy narkotyków, który nie do końca zdaje sobie sprawę, że sam uzależnił się od zaburzającej świadomość substancji D. Wykonując obowiązki służbowe Bob nosi osobliwy strój maskujący, jednak nie tylko on jeden skrywa swoje prawdziwe oblicze. Mało tego - Arctor tak naprawdę nie wie, jakie jest owo prawdziwe oblicze i czy w ogóle istnieje. Nieustannie towarzyszy mu niepewność co do własnej tożsamości, a otaczający go przyjaciele, sami pogubieni i dręczeni rozmaitymi obsesjami, nie są zbytnio pomocni. Animacja rotoskopowa sprawdziła się tutaj znakomicie. Dodatkowo podkreśla umowność ekranowej rzeczywistości sprawiając, że wątpliwości bohaterów co do jej prawdziwego kształtu udzielają się również widzowi.

Film Linklatera, podobnie jak książki Dicka, uwodzi absurdalnym humorem, ale w gruncie rzeczy jest rozpaczliwym wołaniem o pomoc. Reżyser i pisarz ukazują świat pozbawiony jakichkolwiek pewników. Ludzie zgłaszający zastrzeżenia pod adresem zastanej rzeczywistości są w nim nieuchronnie spychani na margines, izolowani lub po prostu niszczeni. Literacki pierwowzór czerpał z dusznej atmosfery Ameryki czasów Nixona, co Dick podkreśla w wywiadzie nagranym w 1977 roku i włączonym do zamieszczonego na płycie dokumentu o realizacji filmu. Z książki wyłania się kraj, w którym nawet najbardziej groteskowe podejrzenia wobec władz nie uchodziły za nieuzasadnione. Linklater sugeruje, że jego wersja rozgrywa się współcześnie, jednak nie robi tego nachalnie. Jego bohaterowie nie wygłaszają natchnionych tyrad przeciwko Bushowi, ale na przykład w scenie spotkania Arctora z lokalnym stowarzyszeniem dowiadujemy się, że prowadzona jest wojna ze wszystkimi krajami, które zezwalają na uprawianie rośliny służącej do wyrobu substancji D.

Finał tej przewrotnej mistyfikacji, karkołomnej gry pozorów, nie przyniesie oczyszczenia, lecz jedynie nowe pytania. "Przez ciemne zwierciadło" nie jest dziełem łatwym w odbiorze. Przy obieraniu rzeczywistości z kolejnych warstw oczy zaczynają szczypać tak, jakbyśmy nie tyle oglądali film, ile trzymali w dłoniach dorodną główkę cebuli. Aktorzy okazują się być idealnymi wspólnikami reżysera w dręczeniu widzów. Wciągają ich w pułapkę potoczystym dialogiem, który momentami zamienia się wręcz w słowotok. Odgrywają zbieraninę dziwaków z wyraźnym upodobaniem. Kiedy zorientujemy się, że nie mamy do czynienia z absurdalną, surrealistyczną komedią, jest już za późno. Przeszliśmy na drugą stronę ciemnego zwierciadła, zaś drogi powrotnej nie widać.

Link do filmu pisz lapetekpl @ gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz