Świat Alkoholi: W pańskich wierszach oraz piosenkach czasem pojawia się wino. I jest to z reguły wino czerwone...
Stanisław Soyka:
O tak. Wino czerwone działa antymiażdżycowo. Białego wina natomiast jakoś nie lubię. Zdecydowanie preferuję czerwone. Choć może powinienem powiedzieć, iż niegdyś tak było. Ponieważ od roku i czterech miesięcy alkoholu nie piję w ogóle. Jestem bowiem w trakcie, że się tak wyrażę – przeformowywania higieny osobistej i różnych zwyczajów z tym związanych. Mam na myśli również odtłuszczenie organizmu, zrzucam kilogramy. Ale nie przy pomocy jakichś cudownych diet czy sposobów, które pozwalają w trzy miesiące schudnąć 18 kilo. Są to zrzutki tyleż skuteczne co krótkotrwałe. Ja schudłem teraz 26 kg, ale zajęło mi to dwa i pół roku. Jak to się robi? Po prostu mniej jem. Około połowy tego co przed trzema laty. I przyznam, że wcale nie wymagało to ode mnie specjalnego wysiłku. Ale musiałem delikatnie selekcjonować produkty pod względem zawartości tłuszczu i cukru. I niestety, alkohol znalazł się na owej czarnej liście. Bo choć nie zawiera ni grama cholesterolu, to nie wspomaga również procesów sprzyjających zrzucaniu wagi.
– Nie żal panu wina?
– Ze wszystkich alkoholi, które popijałem do tej pory, najbardziej mi żal właśnie czerwonego wina. Spożywanego o zachodzie słońca gdzieś na łonie natury, na trawie. Gdziekolwiek. Czerwone wino jest dobre. O ile oczywiście jest dobre. Ja nie jestem specjalnym znawcą wina. Rozróżniam tylko skwaśniałe od prawidłowo zachowanego. I tyle. Cieszy mnie jego cierpkość i okrągłość, ale to całe specjalistyczne nazewnictwo jest mi już obce. Wino czerwone i do tego wino wytrawne. Nie lubię win słodkich.
– Jak w takim razie zachowuje się pan na uroczystych bankietach i spotkaniach towarzyskich, na które z pewnością jest pan często zapraszany i na których spożywa się alkohol?
– Wbrew pozorom spotkania towarzyskie nie są obecnie zbyt częste w moim życiu. Kiedyś rzeczywiście bywałem na nich częściej. Ale teraz raczej wolę pobyć z przyjaciółmi. Kameralnie. Nie jestem człowiekiem brylującym po przyjęciach i balach. Wpadam czasami. I z reguły szybko mnie to nudzi. Albo nawet mierzi. Łapię się na tym, że wolałbym w tym czasie poczytać jakąś książkę, albo z przyjaciółmi pojeździłbym na rowerze.
Wie pan, te rauty to są imprezy, które mają taką cechę, że są właściwie po nic. Choć pewnie ktoś ma jakiś interes, żeby bywać na bankietach czy żeby je wydawać.
Ale wróćmy do niepicia. Ja nie mam z tym specjalnego kłopotu. Wydaje mi się bowiem, że w polskim obyczaju pojawia się już pewna tolerancja. Nie widziałem dawno, aby ktoś namawiał kogoś za wszelką cenę do wypicia. I nie widziałem takich akcji, które zdarzało mi się widzieć dawniej, szarpanie za rękaw, nalewanie kieliszka na siłę, obrażone tony: ze mną się nie napijesz? i te wszystkie podobne akcje, które stwarzały ciśnienie na niepijącego biesiadnika.
Ale tu muszę powiedzieć wyraźnie, że mnie to nigdy nie ruszało. Wręcz odwrotnie nawet. Im bardziej mnie ktoś naciskał, tym bardziej byłem nieprzejednany w odmawianiu.
I nikt mnie nigdy nie wyśmiał z tego powodu.
– O proszę! Mówi pan, że nie pije, a tu widzę, że w kuchni stoi butelka czerwonego wina...
– Bo bywają goście. Zawsze dobrze jest mieć coś do poczęstowania. Zresztą jest nie tylko wino. Tutaj, o proszę, wódka imbirowa, cypryjska anyżówka, białe reńskie, no i oczywiście czerwone. Już tylko połowa została, gdyż widocznie goście też woleli czerwone.
– Czyli co innego nie pić, co innego odmawiać, ale kiedy przychodzą goście, to poczęstować ich można?
– Ależ to chyba oczywiste. Decyzja o niepiciu jest decyzją indywidualną i osobistą. To trzeba załatwić samemu ze sobą. Jeśli mówię nie – to nie. Ale dotyczy to tylko tego, kto ową decyzję podejmuje. Ja to ja, a ty to ty. Broń Boże nie jestem takim neofitą, który jeśli rzucił picie czy palenie, to teraz wszystkim zabrania w promieniu kilometra.
– Poza pięknym mieszkaniem w Warszawie, ma pan też domek na skraju Puszczy Białowieskiej. Tamtejsze rejony znane są z produkcji tzw. samogonu. Czy zetknął się pan może z tym produktem?
– Nie. Ale próbowałem nalewki porzeczkowej, tzw. smorodinówki. Była pyszna. I pamiętam też śliwówkę. No genialne są to rzeczy.
– A żubrówka?
– Żubrówkę rzadko pijałem. Należy do wódek kolorowych. Ja zaś z reguły wybierałem czystą. Jeśli natomiast chodzi o alkohole regionalne, bo do tego chyba pan zmierza, to mam nadzieję, że to zostanie kiedyś w Polsce rozwinięte i uregulowane. Powinniśmy brać przykład z Czechów. Oni piją swoje piwo, swoje nalewki, swoje wódeczki. Komu to przeszkadza, żeby można było to robić poza monopolem państwowym? Na razie jest oczywiście za mało średniego kapitału. Zbyt mało ludzie mają możliwości, żeby założyć małą fabryczkę czegoś pysznego. A nie trzeba wcale produkować i sprzedawać w setkach tysiącach litrów. Tylko, no nie wiem, tysiąc litrów na rok? Dla koneserów.
– Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał: Wojciech Koronkiewicz
źródło: http://www.swiat-alkoholi.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz