Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Daniel Olbrychski: Od dnia pogrzebu Jana Pawła II nie piję


Palenie towarzyszyło każdej mojej emocji, niemal każdej funkcji życiowej. Uznałem więc, że to bez sensu - mówi Daniel Olbrychski.




Fot: AkpaNie żal panu troszkę minionego czasu?

– Nie. Mając siedem, osiem lat wierzyłem, że zdobędę cały świat. Nie wiedziałem tylko w jakiej dziedzinie. Ale przeczuwałem, że świat będzie do mnie należał.

Bezczelny młokos, można powiedzieć.

– Zachowałem sobie taki szkic mojej mamy. Ja siedmiolatek, ujęty od tyłu, siedzę zapatrzony w okno. A to okno w naszym domu wychodziło na zachód, w kierunku Warszawy. Nad moją głową jest dymek, a w nim napis: Jak pojadę do Warszawy, to im pokażę.

I niczego panu nie żal, naprawdę?


– Żałuję może tego, że nie zostałem mistrzem olimpijskim. Ale niech pani nie pyta w jakiej dyscyplinie. Bo za dużo tych dyscyplin uprawiałem. Nadal jeszcze intensywnie jeżdżę konno. Czasami z Jankiem Kowalczykiem - mistrzem olimpijskim. Intensywnie boksuję też z mistrzami Europy albo olimpijskimi. Tymi z mojego pokolenia albo starszymi, oczywiście.

Ale z kobietami nie umiał się pan dogadać.

– To sprawia moja wieczna naiwność chłopięca. Ułatwia może granie Szekspira. Ale nie kontakty z kobietami. Stary Lear też był naiwny jak sześcioletnie dziecko. Mnie ciągle, niestety i na szczęście, zdumiewa kobiecość. Zachwyca i przeraża. I już taki umrę.

Zanim zaczęliśmy rozmowę, wspomniał pan o tym, że rzucił alkohol.

– Tak, chociaż tej używce zawdzięczałem dużo radości w moim życiu. W pewnym momencie jednak uznałem, że może trochę za dużo. Bo alkohol zaczął mi dostarczać więcej męczących doznań, niż przyjemności. Zwłaszcza następnego dnia. A ponieważ niczego nie umiem robić na pół gwizdka, nie potrafię wypić tylko lampki wina, więc zamiast lampki - szklanka wody.

Nic pośrednio.

– Tak. Rzuciłem też papierosy. Przez lata miło było sobie zapalić. W przerwie między jednym ujęciem, a drugim. Po próbie, czy w stresie. A potem papieros stał się moim nieodłącznym towarzyszem. Dochodziło nawet do kilku paczek dziennie. Palenie towarzyszyło każdej mojej emocji, niemal każdej funkcji życiowej. Uznałem więc, że to bez sensu. Czułem się zresztą coraz gorzej. Widziałem, że coraz gorzej wyglądam. Że rano nie chce mi się wstać. Zjeść smacznego śniadania. I tak z wiekiem energii fizycznej mam coraz mniej. Więc po co to jeszcze?

Długo pan się z tym zbierał?

– Zbierałem się. Aż przyłapałem się na tym, że oglądam uroczystości żałobne Jana Pawła II z Placu świętego Piotra. Byliśmy świadkami odchodzenia wielkiego człowieka. Polakom szczególnie drogiego. I widziałem jak w wielu ludziach te emocje wyzwalały piękne, pozytywne rzeczy. Pomyślałem, że chciałbym dołączyć do nich. Zacznę od siebie. A czego w sobie nie lubię? Że za dużo piję i palę. Więc to należy spróbować zmienić. A tam spróbować. Trzeba to zmienić. Więc tego dnia koło południa zgasiłem ostatniego papierosa. Dopiłem gin z tonikiem. Nie powiem - pół na pół wymieszany. I powiedziałem - to ostatnie. Żona przyglądała się temu. Ale wierzyła, że mi się uda. Bo Krysia (Dempska - dop. aut.) mnie często nazywa kosmitą. Potrafię czasami robić albo przeczuć rzeczy, które się normalnym ludziom nie zdarzają.

I od tamtej pory alkohol i palenie to już nie jest problem?

– Zacząłem się szalenie cieszyć każdym dniem. Tym, że mi się tak bezboleśnie udaje.

W swoim życiu spotkał pan wielu wspaniałych ludzi. Czy któryś z nich jakoś mocno zaznaczył się w pana życiu?


– Miałem dużo szczęścia w życiu. Zostałem obdarzony niezwykle chłonną naturą. Otwartą na przejawy życia. Nie mogę stwierdzić - kto był najważniejszy w moim życiu. Prawdopodobnie fakt, że się urodziłem, był już pierwszym przypadkiem od Boga czy losu zupełnie niewiarygodnym. Bo moja matka nosiła mnie w brzuchu w środku Powstania Warszawskiego. I to, że przetrzymała ciążę, że nie zginęła i że ja się urodziłem zdrowy, graniczy z cudem. Potem wspaniałym zbiegiem okoliczności była moja rodzina. I jeśli dziś mówimy o patriotyzmie, to tego nie nauczy naszych dzieci czy wnuków Roman Giertych. To się wynosi głównie z domu.

Wszystkie trzy żony zalicza pan do swojej rodziny?

– Tak. Ale ja mówię o dzieciństwie. Bo to ono kształtuje. Byłem synem przedwojennego publicysty i nauczycielki języka polskiego oraz francuskiego. Oboje rodzice byli zakochani w teatrze. Podsuwali mi książki do czytania. W dodatku dorastałem na Podlasiu, gdzie krzyżowały się trzy wielkie kultury. To była gleba, na której rosłem. A potem pamiętam rok 1953. Miałem osiem lat. Radio na słuchawki. Czasy były stalinowskie. A ja pamiętam pięciokrotnie odegrany hymn Polski.

Z jakiego powodu?

– Bo nasi bokserzy wygrali mistrzostwa Europy w Warszawie. Było aż pięć zwycięstw. Drogosz, Stefaniuk, Kruża, Kukier, Chychła. Pamiętam te nazwiska. Bo to były wtedy tak ważne nazwiska jak Kmicic, Wołodyjowski, Skrzetuski, Zawisza Czarny czy Maćko z Bogdańca. To również dla mnie byli bohaterowie. Bohaterowie moich dziecięcych marzeń. I potem Bóg sprawił, że z Leszkiem Drogoszem zagrałem w filmie „Bokser”. Mój charakter kształtowała nie tylko rodzina, ale literatura i sport. Bo ja się wychowywałem w Polsce, która może nie bardzo była niepodległa. Ale za to polscy sportowcy odnosili co chwilę sukcesy, które nam prostowały plecy.

Gwiazda, gwiazdorstwo lubi pan te słowa?

– Czas najwyższy zrozumieć, że bez gwiazd nie ma kina. Nie ma teatru. Gwiazda to ktoś niezwykle utalentowany. A do tego z charyzmą. To ktoś, dla kogo pani włącza telewizor albo kupuje bilet do kina. Żeby go jeszcze raz zobaczyć. To Meryl Streep, Robert de Niro, Boguś Linda...

Daniel Olbrychski...

– I jeszcze wielu młodszych kolegów możemy włączyć do tego grona. Z wielką przyjemnością zagrałem tutaj na Wybrzeżu w serialu „Kryminalni”. Jako ojciec Maćka Zakościelnego. On też jest już gwiazdą. A ja lubię ten serial. Podobnie jak inne polskie seriale. Dlatego gościnnie wystąpiłem w kilku. Nie mamy ostatnio dobrych polskich komedii. Ale mamy komediowe seriale, na których ja śmieję się do rozpuku. Kiedyś zaśmiewałem się na „13 posterunku”. A w tej chwili płaczę ze śmiechu, oglądając serial „Daleko od noszy”.

Co pana bawi w tym serialu?

– Wszystko. A panią nie bawi?

Chwilami, owszem. Siostra Basen, czyli Hanna Śleszyńska, na przykład.


– Wszyscy tam fantastycznie grają. A przy okazji jest to fenomenalnie napisane. Abstrakcyjny pozornie humor, nie jest aż tak abstrakcyjny. Bo kto miał szczęście lub nieszczęście być w szpitalu widzi, że to jest może karykaturalna rzeczywistość, ale jednak nasza rzeczywistość. To się nie dzieje na Marsie. Jak człowiek jest w szpitalu, to mu się lekko włos jeży na głowie, czy nie wyjdzie bardziej chory z tego szpitala. Albo z czterema nerkami zamiast jednej (śmieje się). Bo to też jest możliwe. Byłem przez kilka dni w szpitalu. Wiem, co widziałem.

Przyjemniej jednak rozmawiać o gwiazdach. Pana panteon gwiazdorski jak wyglądał przez lata?

– We wczesnym dzieciństwie byłem kształtowany przez gwiazdy teatru polskiego radia. Bo nie było telewizji. Poznawałem je tylko po głosach. A potem miałem szczęście jako aktor widzieć je już na żywo. A kiedy dorosłem, był Zbyszek Cybulski. Jeszcze za jego życia mówiono, że będę jego następcą.

A światowe gwiazdy?

– Marlon Brando, oczywiście. Ale też Burt Lancaster, z którym grałem w filmie i siłowałem się na rękę (śmieje się) czy Kirk Douglas, z którym się zaprzyjaźniłem. Ale najpierw był dla mnie idolem.

Grał pan w filmach francuskich. Nie myślał pan tak jak Andrzej Seweryn, żeby zostać we Francji?

– Mój Boże, gdybym się przy tym upierał, to cóż stało na przeszkodzie? Tylko, że ja nie miałem ochoty grać klasyki francuskiej. I nie miałem ochoty być na etacie we Francji.

A zostać tam?

– Gdybym był przymuszony... Gdyby nie zmienił się ustrój w Polsce, to przypuszczam, że tak. Ale z wielkim bólem. Bo nie czułbym się we Francji jak u siebie w domu. Miałem za dużo lat, żeby się całkowicie przystosować i powiedzieć sobie - to jest moja ojczyzna i mój język na co dzień. Andrzej założył tam rodzinę. Miał swoje miejsce pracy. On nawet z nami przez telefon próbował rozmawiać po francusku. Potem mu na szczęście przeszło. Ale rozumiem go. Był tak zdeterminowany, żeby dać sobie radę. Jako dorosły już mężczyzna zaczął się uczyć tego języka. I stał się gwiazdą wzorcowego teatru francuskiego. Na spektakle Comédie Francaise przyjeżdżają wycieczki. Nie tylko, żeby obejrzeć świetnie zagraną sztukę. Ale też, żeby posłuchać, jak należy mówić po francusku. To imponujący wyczyn Andrzeja. Zresztą po 1989 roku zrozumiałem, że moje miejsce jest jednak we własnym kraju. Nie zdążyłem wziąć nawet paszportu francuskiego. A należał mi się. Bez zbędnych formalności próbował mi go ofiarować francuski minister kultury, dekorując mnie najwyższym odznaczeniem Francji. A ja mu powiedziałem żartobliwie, dlaczego nie mogę mieć podwójnego obywatelstwa: Powiedzmy, że za mojego życia wybucha wojna polsko-francuska. To jaki mundur miałbym wtedy przywdziać? A on się zaśmiał, odpowiadając: Rozumiem cię. Jesteś skazany na Polskę. I bardzo cię za to kochamy.

Ryszarda Wojciechowska





PT

źródło: Wiadomisci24.pl

6 komentarzy:

  1. Panie Danielu,
    chciałbym Panu podziękować za słowa które Pan powiedział na jubileusz swojej twórczości.
    Marszałek Piłsudski powinien kopnąć Kaczyńskiego w d..ę , może świat stanie się normalniejszy.
    Dzięki

    OdpowiedzUsuń
  2. Olbrychski ostatnio trochę zmądrzał.Kiedy słuchałem go 12 lat temu,po powrocie z innego kraju nie mogłem znaleść nic logicznego w jego bełkocie.Był i jest kabotynem to prawda.Nieco spokorniałym przez upływ czasu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Marszałek Józef Piłsudski powinien kopnąć w dupska tych wszystkich zdrajców co pod egidą Platformy Oszustów niszczą Polskę, opluwają prawdziwych Polaków-patriotów ,sługusów Rosji i Niemiec,konformistów,karierowiczów , złodziei,szubrawców wszelkiej maści itd.itp.
    Olbrychskiego też !

    OdpowiedzUsuń
  4. Panie Danielu, widzialem Pana wywiad z Monika Olejnik w Wielki Czwartek. Mialem podobne doswiadczenie spiritualne jak Pan, tyle ze nie z plucami ale z sercem co chcialbym Panu przekazac jakby mi Pan podal swojego maila bo to troche za duzo na bloga. moj mail cnadolski@cnalaw.com - pisze z Sydney i niejestem jakims pomylonym fanatykiem ale rozsadnym, mama nadzieje, wieloletnim adwokatem w Australii. Wiec jak Pana to ciekawi to prosze o maila.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak o P. Olbrychskim piszą! Chyba maja rację! "
    Panie Olbrychski,
    panie komediancie, współpracowniku SB, gorzałkowiczu, pupilu komuny, wielbicielu bolszewików i histeryczny prostaku.
    Ponieważ każda pańska wypowiedź dotycząca naszej Ojczyzny, dziejącej się na codzień historii oraz najistotniejszych ważnych politycznych spraw, trąci zgrozo peerelowskim, gomułkowskim tonem, kreślę kila tych zdań.
    Panie rusofilu i polonofobie, zrozumiałe, że ktoś, kto wychował się, żył jak król oraz kręcił wielką kasę w PRLu, nie może złego słowa o nim powiedzieć. Musi zachować lojalnosć wobec pamięci zmarłych dobroczyńców-towarzyszy oraz ostrożność wobec żyjących, bo ci drudzy nie wybaczają nielojalności.
    Panie tajny współpracowniku SB o numerze akt IPN BU 00945/2185 oraz IPN BU 00170/60 , jakie moralne prawo ma pan powiedzieć o obsadzie aktorskiej filmu Smoleńsk: (...) Każdy uczciwy aktor, odrobinę myślący, powinien odmówić. Ja bym oczywiście odmówił, gdyby mnie zaproszono do zagrania w tym filmie (...)?
    Panie donosicielu UBecki, pewnie na skutek szampańskiego życia, jakie zafundowali panu towarzysze od Gomułki i Gierka, utopione w wódce komórki mózgowe nie są w stanie pojąć, że jako konfident czerwonych, nie jest pan „uczciwym aktorem“ a tym bardziej „uczciwym człowiekiem“.
    Panie pomagierze SBeków, pana nikt nie zaprosi do zagrania roli poważnej i historycznej, bo pan na milę śmierdzi PRLowskim złogiem komunistycznym. Pan nie powinien zagrać żadnej roli, bo pana miejsce jest na filmowym śmietniku.
    Panie wielbicielu bolszewików, pańskie zachowanie po smoleńskiej tragedii, wasalizm, putinowski dupowcisk i niemal agenturalna propaganda proruska wyraźnie wskazuje, kto jest dla pana ważniejszy i czyją politykę pan wspiera.
    Panie przepity komediancie, każde pańskie wystapienie, to żenujący przykład na potwierdzenie popularnego powiedzenia „patrzcie, co wódka z ludzi robi“. Każdy pański polityczny wywód, do słowotok na poziomie klienta budki z piwem.

    Panie Olbrychski... zamilknij pan!
    AUTOR: YARROK zwiń

    OdpowiedzUsuń