Kiedyś ludzie okłamywali się, że piją przez Ruskich. Dziś okłamują siebie, że przez kapitalizm. Ilość wypijanego alkoholu jest podobna jak 20 lat temu. Zmieniła się za to struktura klasowa.
Rozmowa z Wiktorem Osiatyńskim
Po publikacji rozmowy z Januszem Głowackim "Bida musi pofolgować" (22 maja) zadzwonił do mnie Wiktor Osiatyński. Zapytał, czy jest szansa, by odkręcić to, co - jego zdaniem - narozrabialiśmy. Zdało mi się, że po takim komunikacie wybałuszyłem oczy.
- Sądzę, że to ciekawa rozmowa - powiedziałem nieśmiało.
- Ciekawa? - usłyszałem. - Co pan, znakomita... No i dlatego nawywijaliście.
Jeszcze nie rozumiałem.
- Heroizujecie pijaństwo.
- Ani, ani, panie profesorze. A opowieść o dokumencie Marka Piwowskiego "Korkociąg" filmującym nawet ostatnie stadia delirium i agonię poalkoholową? A przypomnienie "Pętli" Marka Hłaski, gdzie końcem jest samobójstwo? I ta opowieść spod stoczni Lenina z tamtego Sierpnia, gdy alkoholik wylewa wódkę, bo dzieją się rzeczy naprawdę wielkie? To był prawdziwy heroizm.
- Niby tak - odrzekł. - Lecz gdy dwóch takich facetów jak "Głowa" i pan rozprawia, jakie to PRL-owskie picie było zabawne, robi się ludziom wodę z mózgu. Niech pan pomyśli o młodych, kochających Zdzicha Maklakiewicza za rolę w "Rejsie", uwielbiających anegdoty o Janku Himilsbachu. Co oni z tego wyciągną? Że gorzała jest OK! Maklakiewicz i Himilsbach umarli na alkoholizm. Tego u was nie ma.
Nie zgodziłem się, bo nie sądzę, by Janusz Głowacki przedstawił PRL-owskie pijaństwo i w ogóle pijaństwo wszelakie w wesołych barwach. Ale uznałem, że taka interpretacja rozmowy też jest do sensu. Chciałem pogadać o pijaństwie z Wiktorem Osiatyńskim. Bo jest mądrym człowiekiem, lubię go i szanuję. Akurat on wie na ten temat tyle co mało kto. Patrzy zaś na gorzałę z tej drugiej, ciemnej strony. Tej strony, daj Bóg, nigdy nie poznam.
***
Wiktor Osiatyński: Żeby była pełna jasność: nie piję wiele lat, ale nie jestem żadnym przeciwnikiem alkoholu.
Mogę pomóc, jeśli ktoś zechce, bo ma problem taki jak ja i chciałby się z nim uporać. Ale kupuję alkohol w prezencie dla znajomych czy żony, rozwożę ludzi po przyjęciach, nie mam z tym najmniejszego problemu. Ale trochę cierpnie mi skóra, gdy heroizuje się alkoholowy sposób bycia i życia, gdy pijaństwo, nawet PRL-owskie, wspomina się jak coś radosnego, zabawnego, mówi się o ludziach znanych, o bohaterach zbiorowej wyobraźni i o ich alkoholowych przygodach jak o czymś fajnym. A przecież te historie trzeba opowiadać do końca. Na końcu jest zawsze dno. Dzisiaj statystyki pokazują, że po alkohol sięgają coraz młodsi, nawet dzieci. Młody człowiek nie ma ani odporności fizjologicznej, ani psychicznej, by ustrzec się przed alkoholizmem. Dlatego groźne jest, gdy kultura heroizuje picie. Bo każdy chciałby być jak elita - to jest fajne, ciekawe, imponujące.
Paweł Smoleński: To jak wspominać PRL-owskie pijaństwo?
- Życie z alkoholem nie było wcale takim zabawnym, imponującym obrazkiem. Brałem w tym udział, kilkanaście lat spędziłem w SPATiF-ie i w Ścieku i mogę powiedzieć parę rzeczy na drugą nóżkę.
Po pierwsze - koszta. Te czysto fizyczne wyglądają tak, że połowa z nas już nie żyje. Mieszkałem kilka lat w osiedlu Groty, które w Ścieku nazywano trójkątem bermudzkim. Na jednym rogu mieszkał Jonasz Kofta, na drugim - Irek Iredyński, na trzecim - ja. Jak ktoś się tam zawieruszył, mógł tygodniami koczować, bo zawsze u kogoś można było się napić. Dwa stożki tego trójkąta już nie żyją. Mnie się udało, bo wyjechałem do Ameryki. Tam się parę razy upiłem, lecz nikt się mną nie zachwycał, bo mnie wolno, bo jestem dziennikarzem i naukowcem, tylko postawiono do pionu i doradzono leczenie. Nazwiska tych, którzy nie żyją, mógłbym sypać garściami: Wojaczek, Mętrak, Grochowiak, wielu, wielu innych. Umierali na alkoholizm, często niezdiagnozowany.
Może życie barwne, twórcze jest warte takiego poświęcenia? Mówi się, że Winston Churchill po pijanemu wygrał wojnę.
- Pewnie Stalin też był często pijany. Być może w prowadzeniu wojen alkohol nie przeszkadza. Tak samo jak w bójkach.
Churchill miał jeszcze dwie Nagrody Nobla.
- To bardzo ładnie brzmi. Jeśli ktoś szuka usprawiedliwienia dla swojego picia, zawsze znajdzie postać jakiegoś alkoholika, któremu się udało. Ale większość z nich długo nie pożyła. Jeśli ktoś zakłada sobie, że wystarczy mu 20 lat życia, to bardzo proszę. I na początku to może być jakoś fajne. Ale na końcu jest zawsze prostackie pijaństwo, rzygowiny, brudna posadzka. Albo historia jak z "Pętli" Marka Hłaski sfilmowanej przez Wojciecha Hassa. Zresztą samemu Hłasce alkohol też nie pomógł. Wie pan, bogiem alkoholika jest kelner. Będzie uśmiechał się, nalewał, lecz na końcu zawsze wystawi słony rachunek.
Pan przecież pił i pisał.
- Pisałem na poczuciu winy, kompletnie izolując się od świata. Wpadałem w ciągi, piłem przez wiele dni, ale potem czułem się paskudnie, jak ostatnia szmata, więc chciałem sobie, całemu światu udowodnić, że szmatą nie jestem. Nic fajnego.
To nie było ani barwne, ani wesołe życie. Spędziłem w SPATiF-ie, w Ścieku 15 lat, może nie codziennie, bo czasem coś jeszcze pisałem. Bardzo mało ludzi potrafiło pić codziennie i tworzyć. Są takie wyjątki, ale większość tego nie umie.
Te ściekowe spotkania były potwornie depresyjne, smutne i samotne. Szukaliśmy przezwyciężenia samotności i depresji, którą zapewne każdy z nas nosił w sobie, lecz tam ona pogłębiała się w dosyć pustych rozmowach. Prawie nie pamiętam twórczych dyskusji, a głównie anegdoty, jak się upiliśmy albo jak ktoś się upił, te same historie powtarzane bez końca. Wesoła może być jakaś jedna anegdota opowiedziana w innym towarzystwie. Lecz lata spędzone przy tych samych stolikach były - zapewniam - przerażające. Zresztą po to piliśmy, bo w inny sposób nie umieliśmy z tego przerażenia wyjść.
Byli ludzie, którzy wpadali do Ścieku raz w tygodniu, zjadali obiad, wypijali dwie wódki. Ale nie należeli do bywalców, a wśród bywalców więcej było rozpaczy niż radości życia.
Zrazu nie zdawałem sobie z tego sprawy. Przestałem tam chodzić, a gdy po 15 latach wszedłem do Ścieku, zobaczyłem tych samych bywalców przy tym samym stoliku, tak samo pijących, prowadzących tę samą rozmowę. Wtedy uświadomiłem sobie, że lata, które tam spędziłem, były w jakimś sensie stracone, bo stałem w miejscu, każdy dzień był taki sam, przewidywalny, może raz na jakiś czas ktoś nowy się dosiadał. Zrobiło mi się żal, bo dziś każdy rok jest inny, coś do mojego życia dodaje. Z bezradnej rozpaczy ściekowego pijaństwa zdawałem sobie sprawę już wtedy.
I jeszcze poczucie niesmaku, obrzydzenia do samego siebie, bo nie inaczej człowiek czuje się na ciężkim kacu, po piciu parę dni pod rząd. Więc następnego dnia zapijaliśmy to poczucie, a ono stawało się coraz głębsze i głębsze. Znałem bardzo niewielu bywalców, którzy rano budzili się z radością, promiennie, z zadowoleniem z siebie. Większość wstawała z depresją, z myślą: "Co ja wczoraj nawywijałem?". To bardzo ciężkie uczucie, a w połączeniu z uzależnieniem sprawia, że ukojenie od tych myśli daje seta albo flaszka, albo piwo.
Czas pierwszej "Solidarności" zatrzymał pijaństwo.
- Zgoda. Ale była grupa, która pić nie przestała: alkoholicy, bywalcy. Piliśmy dalej, bo nie umieliśmy inaczej. Wokół nas przestano gorzałkować i zrobiła się jakaś pustka, bo każdy biegał na jakieś spotkania, zebrania. Zresztą trudno wymienić z imienia i nazwiska bywalców, którzy byli aktywni w Sierpniu i działali w "Solidarności". Łatwo było na nas znaleźć haka, bo każdy po wódeczce coś nawywijał. Wielu miało trudność, by bezpiece powiedzieć nie. Alkoholowy tryb życia bardzo osłabia wolę, siłę, zdolność samodzielnego kierowania swoimi czynami. Człowiek pijany jest słabszy. Ten, który musi się napić, jest słaby podwójnie.
I jeszcze koszta, które płaci rodzina, lekarze, społeczeństwo. Warto zapytać żonę, kochankę, kobietę każdego z bywalców, czy dla niej to też było zabawne. To bywa czasem anegdotyczne, ale zabawne - nigdy.
Czym różni się dzisiejsze picie od tego w PRL?
- Kiedyś ludzie okłamywali się, że piją przez Ruskich. Dziś okłamują siebie, że przez kapitalizm. Ilość wypijanego alkoholu jest podobna jak 20 lat temu. Zmieniła się za to struktura klasowa. Kiedyś wszyscy pili równo. Dziś niekoniecznie.
Bardzo dobrym wskaźnikiem są statystyki dotyczące marskości wątroby, które szybko reagują na zmianę struktury picia. Pod koniec lat 80. zapadalność na marskość wątroby była mniej więcej taka sama we wszystkich grupach społecznych. Teraz, jeśli u ludzi z wyższym wykształceniem wskaźnik marskości wynosi 1, to u mężczyzn z podstawowym wykształceniem wynosi 8, a u kobiet - 8,5.
Dlaczego?
- Alkohol jest w ścisłej korelacji z biedą i brakiem szans. Jest tani, dostępny nawet dla bezrobotnych. Bezrobocie to nie tylko nuda, brak zajęcia, niska samoocena. To też podatność na sięganie po butelkę.
Z drugiej strony - rynek nie przepada za alkoholem. Zlikwidował zasadę, że można pić długo i nie ponosić za to żadnych konsekwencji. Dawniej w brygadzie, gdy jeden był pijany we wtorek, to brygada go kryła, a w środę odrabiał. I tak dalej. Dziś ludzie nie chcą za kogoś pracować, a i przedsiębiorcy wyrzucają za pijaństwo, bo spada wydajność. Nie da się być efektywnym, przychodząc do pracy na permanentnym kacu. Gospodarka rynkowa zniszczyła status pijanej świętej krowy, dobrze zadomowiony w PRL.
To chyba dobrze?
- Ale złe jest to, że po alkohol sięgają coraz młodsi. W USA nigdy nie było tak liberalnych lat jak połowa 70. Na wszystko pozwalano, wszystko rozluźniano i tylko w jednym wypadku postąpiono na odwrót: podniesiono wiek pozwalający na kupowanie alkoholu z 18 do 21 lat. Istniała już wystarczająca ilość dobrze udowodnionych badań pokazujących, że wśród ludzi, którzy zaczynali pić po 21. roku życia, prawie w ogóle nie ma uzależnień. Zaś ponad 90 proc. mężczyzn leczących się z alkoholizmu zaczynało pić w wieku 16-17 lat. Z takimi faktami nie da się dyskutować.
źródło: gazeta.pl
Rozmawiał Paweł Smoleński
Szanowny Panie Profesorze.... bardzo dziękuję, za szczerą wypowiedź, która i mnie (na własne nieszczęście psychologa, psychoterapeutę) bardzo, bardzo pokrzepia. Sam chyba nie mam problemów z alkoholem, czasem piję, ale kiedy zaczęło to przeszkadzać moim bliskim przestałem i tego się trzymam. Nie rozumiem jednak (a może rozumiem, tylko boję się o tym mówić głośno) hałasu przeciwko powrotowi do "kontrolowanego picia". Co to właściwie jest to "kontrolowane picie" ? Ja myślę (to niestety nie jest chyba moja mocna strona), że takie zwierzę jednak istnieje. Gdy z dwójką przyjaciół w trzy wieczory wypijamy wspólnie ok. 70-100 g ml alkoholu to myślę, że picie alkoholu nie koliduje nawet z prowadzeniem pojazdów mechanicznych (łatwo wyliczyć, że jednego wieczoru wypijałem maksymalnie 10 - 30 g wódki - delektowaliśmy się aż trzema ich różnymi rodzajami - wspominajając niedawno zmarłego kolegę, który był rok temu fundatorem jednej z butelek). Pana wypowiedź powzwoliła mi spostrzec, że są jeszcze na świecie ludzie (i to osobiście w problem alkoholowy uwikłani) którzy wierzą, że alkohol może być w życiu "na właściwym miejscu" - nie przeszkadzać i w żadnej mierze nie mieć "boskich właściwości" zarówno tych dobrych jak i złych. Oczwiście widzę różnicę w spędzaniu życia nad kieliszkiem i nad broszurą antyalkoholową, ale zdaje mi się że są jeszcze wycieczki rowerowe, czas spędzony z dziećmi, czy inne formy aktywności. Po przeczytaniu Pana postu odniosłem wrażenie (być może mylne) że i Pan w to wierzy. Poczułem się lżej, bo rzadko, ale zdarza się, że człowiekowi, który nie pił alkoholu od wielu lat (przez większość czasu uczestniczył w grupach AA i innych aktywnościach abstynenckich), że jeżeli wypije lampkę szampana na weselu córki lub imprezie sylwestrowej nic się złego nie zdarzy, że można przecież tylko "zamoczyć usta" nie stając się obiektem komentarzy innych uczestników imprezy.
OdpowiedzUsuńCzęsto za swoją "patologicznie liberalną" postawę bywam oskarżany i trochę z tym ciężko, więc Pańska wypowiedź o kupowaniu alkoholu i w ogóle "o zdrowym rozsądku" (tego zwierzęcia chyba jednak nie ma) bardzo mnie pokrzepiła - za co dziękuję.
Urodziłem się w latach 50tych i podobnie daleki jestem od apologetyki pijaństwa w socjaliźmie. Byliśmy wówczas (moim zdaniem) krajem alkoholików i wstyd chyba o tym mówić głośno,a już na pewno nie gloryfikując.Myślę,że w owe lata byliśmy w Polsce alkoholikami prawie wszyscy i cieszę się, że ten czas już minął...