Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Jestem ksiądz, alkoholik


-- Czy przeszedł Ksiądz
piekło w swoim życiu z powodu picia ?





-- Patrząc na to z dystansu 18 lat nie
użyłbym takiego ostrego słowa. Powiedziałbym raczej, że przeszedłem
ogromne, dojmujące cierpienie. Cierpienie polegające na tym, że w
pewnym okresie życia nie potrafiłem kontrolować swojego picia. To
powodowało, że w sferze duchowej i psychicznej bardzo źle się czułem.
Dzisiaj wiem, że trzeba to nazwać uzależnieniem, ale wtedy tego tak
nie nazywałem. To było dojmujące cierpienie w momentach, kiedy
człowiek nie chciał pić, a nagle budził się czy raczej otrząsał po
pięciu czy sześciu dniach ciągu alkoholowego i zdawał sobie sprawę z
tego, co się z nim stało. Albo nie zdawał sobie sprawy, bo mówiąc
popularnie "film mu się urwał". To było straszliwe cierpienie, gdy
widziałem, że kolejny raz nie mogę sobie z tym poradzić. Gdy to
zestawiałem ze swoim życiem człowieka wierzącego, chrześcijanina,
katolika i człowieka Kościoła -- kapłana, to rzeczywiście powodowało,
że najczęściej ponownie miałem ochotę się napić. To był taki zamknięty
krąg.




-- Jak długo Ksiądz pił
?




-- Intensywny rozwój choroby, kiedy
zaczęła ona już przechodzić z etapu krytycznego w przewlekły, trwał u
mnie sześć lat. Gdy patrzę z perspektywy czasu i mojej obecnej wiedzy
na temat alkoholizmu, widzę że predyspozycje do choroby alkoholowej
miałem już w latach szczenięcych. Wielu chłopaków już wtedy próbuje
alkoholu, spija kieliszki po imieninach. Alkohol za mnie coś robił,
lepiej się czułem, lepiej grałem w zespole muzycznym. Jak graliśmy na
"five" czyli zabawie, ciągnęliśmy wino za kulisami, a mnie się
wydawało, że granie i śpiewanie lepiej wychodziło.





-- Czy podobnie było w
okresie kapłańskim? Czy ludzie "pomagali", bo przecież wiadomo, że
nieraz częstują alkoholem księdza chodzącego "po kolędzie" ?





-- Często jest tak, że koniak chowamy
specjalnie na kolędę, żeby uczcić to ważne spotkanie. Francuski koniak
w tamtych czasach, w latach siedemdziesiątych to był rarytas. I do
tego ta subkultura zachowań i przekonanie, że wszyscy w Polsce piją.
Niepijący jest postrzegany jak jakiś kosmita.  Więc nie jest
żadnym zgorszeniem, że ksiądz wypija kieliszek czy dwa. Ale w mieście,
w bloku, na jedną trasę kolędową było 20 albo 30 mieszkań i niemal w
każdym ktoś czekał z kieliszkiem. Można sobie wyobrazić, czym to się
kończyło.





I często zaczynał się ciąg. Bo taki
rasowy alkoholik nie pije codziennie. On pije ciągami: jak zacznie
pić, to pije przez parę dni. Ponieważ jest to samobójczy sposób picia,
więc on musi przerwać to picie na jakiś czas, żeby "odsapnąć" i
umotywować się: "oto teraz nie piję, to znaczy, że nie jestem
alkoholikiem". Funkcjonuje mit, że alkoholik pije codziennie, więc
jeżeli ja piję raz w miesiącu przez 3-4 dni, to wydaje mi się, że nie
jestem alkoholikiem.




Nie piłem więc codziennie i nawet nie
upijałem się bardzo często. Potrafiłem nie pić miesiąc albo półtora,
bo leżałem krzyżem w kościele i błagałem Pana Boga, żeby to odjął ode
mnie. Nie wiedziałem, że istnieje dla mnie coś bardziej
niebezpiecznego niż codzienne picie, co się nazywa "mechanizmem
pierwszego kieliszka". To jest choroba.





Nauka stwierdziła, że to jest choroba,
która się będzie rozwijała w momencie, kiedy nastąpi spotkanie
alkoholu z tym wszystkim, co jest wewnątrz człowieka. Są trzy elementy
zespołu zależności alkoholowej -- psychologiczny, biologiczny i
społeczny. Dodałbym jeszcze bardzo ważny element: duchowy. Każdy
alkoholik ma zaburzoną sferę wartości i relacji, ma chorą duchowość,
nie religijność, bo to są dwie różne rzeczy. Alkohol okazuje się dla
niego lekarstwem na tę chorą duchowość, np. poprzez budowanie
sztucznych relacji z innymi, kumplostwo przy kieliszku. Tak naprawdę
to nie jest to żadna przyjaźń. To jest chore i to działa w dwie
strony. Bo jeżeli ktoś ma te predyspozycje i zaczyna pić, picie
"nakręca" ten mechanizm, następuje rozwój choroby i tworzy się
zamknięty krąg.




-- Jak sobie Ksiądz z
tym problemem poradził?




-- U nas w AA mówimy, że trzeba dosięgnąć
"dna". Dla każdego będzie ono czym innym: dla jednego rynsztok, dla
innego degradacja społeczna, dla jakiegoś ojca mogą to być wystraszone
oczy dziecka, gdy nagle zobaczy, że ono się go panicznie boi, nawet
gdy jest trzeźwy.





Po sześciu latach kapłaństwa doszedłem do
tego, że miałem kilkudniowe ciągi. Nie chcąc gorszyć parafian -- byłem
wikariuszem pod Poznaniem w małym miasteczku - wyjeżdżałem z parafii.
Ale kiedyś jako ksiądz błogosławiący związek małżeński zostałem
poproszony na wesele. I na tym weselu upiłem się, musiano mnie
wyprowadzić, bo podobno awanturowałem się.




Przychodzi taki moment w człowieku --
myślę, że to jest łaską Boga -- że człowiek nie chce tak dalej żyć,
wie, że musi coś z tym zrobić. Wtedy, w kwietniu 1980 roku tak właśnie
czułem: że mam tego dosyć. Wiedziałem, że zrobię wszystko, że nie będę
stawiał warunków typu: "Panie Boże, naucz mnie pić w sposób
kontrolowany". Poszedłem do lekarza w miejscowości, gdzie byłem
wikariuszem. Powiedziałem: "panie doktorze, niech mi pan da takie
tabletki i jak pójdę gdzieś w towarzystwie to sobie te tabletki łyknę
i będzie dobrze". A on -- doświadczony, mądry doktor powiedział: nie
tędy droga. Dał mi adres do Poradni Odwykowej przy ul. Strzeleckiej w
Poznaniu.





Bardzo trudno było mi tam wejść. Kiedy
zobaczyłem tablicę z tym napisem, pomyślałem sobie, że do poradni
odwykowej chodzą tacy z twarzami fioletowymi od denaturatu,
alkoholicy, tacy jak mój dziadek, którego pamiętam jak przez mgłę.
Kilka razy zawracałem, aż w końcu udało mi się tam wskoczyć ukradkiem,
bo wydawało mi się, że nikt mnie nie widzi. Tam, pierwszy raz u pani
psycholog Marii Matuszewskiej usłyszałem po opowiedzeniu co się ze mną
dzieje, że jestem alkoholikiem. Pamiętam, że powiedziałem wtedy:
"Proszę Pani, jeżeli Pani, pracując tu tyle lat z alkoholikami mówi,
że jestem alkoholikiem, to jestem. Tylko co ja mam z tym zrobić?"
Poradziła mi, żeby iść do grupy Anonimowych Alkoholików. I znowu byłem
skonsternowany, bo nie wiedziałem, co to jest: czy oni anonimowo piją,
bo przecież skoro nazywają się alkoholicy, to piją.




Pani psycholog opowiedziała mi o ruchu AA.
No i 30 kwietnia 1980 r. znalazłem się na pierwszym mityngu
Anonimowych Alkoholików w Poznaniu, grupy AA "Eleusis". Ponieważ
przyjechałem wcześniej, poszedłem do generalnej spowiedzi ze swego
"pijanego" życia. To była łaska Boża, to świadczyło o tym, że
poszedłem "na całość" i już nie kombinowałem. Chciałem być czysty i
mieć ze wszystkimi jakby "pozałatwiane". Uważam, że spowiedź pomogła
mi bardzo i ten mityng "złapałem" od razu. Wracając samochodem do domu
po tym pierwszym mityngu w moim życiu wiedziałem, że to było to, czego
potrzebowałem. To jest fantastyczne uczucie: szukać czegoś i znaleźć
to miejsce, to bezpieczne terytorium, gdzie człowiek czuje i wie, że
to jest to, czego szuka.




-- Słyszałem, że ksiądz
przyznał się publicznie swoim parafianom do tego. Co dało księdzu to
oczyszczenie ?





-- To nie było oczyszczenie, to było
podyktowane sytuacją. Wiedziałem, że zyskując trzeźwość, muszę ją
oddać, bo tak jest u nas w AA. Jeżeli jako duszpasterz widzę, że w co
trzecim mieszkaniu w parafii mężczyźni mają wstępne objawy choroby
alkoholowej, wiem, że najlepiej im pomogę, jeżeli zacznę od własnego
świadectwa. Drugi powód był taki, że wiedziałem, że u siebie w parafii
w Myjomicach będę miał księży z chorobą alkoholową.




Co więc miałem ludziom powiedzieć: że ci
księża chorują na kręgosłup, na wątrobę ? Chcąc poinformować parafian,
że będziemy mieli księży, którzy chorują na alkoholizm, musiałem
zacząć od siebie. Dlatego po dwóch latach duszpasterzowania w
Myjomicach stanąłem w kościele i powiedziałem o tym parafianom. Ale
nie dramatyzowałem na temat, jak to piłem, jak leżałem, jak się
wywracałem, bo to nie na tym polega.





 Powiedziałem natomiast, że
alkoholizm to jest choroba, na którą ja też cierpię i daję świadectwo
swojego otrzeźwienia. Potem to trzeba było zweryfikować swoją
trzeźwością. Znam księdza, który cały miesiąc czy półtora wchodził na
ambonę i mówił: "Wiecie, że jestem alkoholikiem, przebaczcie mi". Tak
też można! Jestem przekonany, że trzeba to weryfikować swoją
trzeźwością. Bez tego świadectwa uważam, że byłoby to nieuczciwe.




-- A jak ludzie zareagowali ?





-- Świetnie. Nie było w kościele żadnego
"he, he, he" ani niczego w tym rodzaju. Ludzie przyjęli to normalnie.
W Myjomicach powiedziałem o tym po dwóch latach, a na następnej
parafii w Kowalewie -- po dwóch miesiącach pobytu. Ludzie widzieli
kilka programów telewizyjnych z moim udziałem i byli już przygotowani
na tę informację.  Ja o tym mówiłem po latach trzeźwości: do
Kowalewa przyszedłem mając 13 lat trzeźwości.




 -- Ksiądz od 18
lat nie pije, a mówi, że jest alkoholikiem. Dlaczego ?




-- Dlatego, że ta choroba -- jak każda
choroba -- ma swoje reguły. Jedną z reguł zdrowego przeżywania tej
choroby jest uznanie swojej bezsilności wobec alkoholu. Kto jest
bezsilny wobec alkoholu ? Alkoholik. To jest ktoś, kto choruje na
chorobę alkoholową, dlatego nazywa się "alkoholik" a jego dieta polega
na tym, że nie pije alkoholu. To jest bogactwo ruchu AA : że my na
każdym mityngu zabierając głos mówimy: "Wiesław alkoholik". I ludzie
na otwartych mityngach są zaszokowani. Pytają: czemu wy tak
nieustannie to powtarzacie?





 -- Właśnie, czemu, przecież
jesteście ludźmi, którzy odnieśli wspaniałe zwycięstwo nad sobą ?




-- To zwycięstwo jest uwarunkowane tym,
czy ja nieustannie będę przypominał sobie, że jestem alkoholikiem.
Dlatego mówię: jestem alkoholik-ksiądz, a nie ksiądz-alkoholik.






Ilu miałem pacjentów księży, którzy
mówili: ksiądz-alkoholik. Na pozór co to za różnica, że ktoś powie
ksiądz-alkoholik czy alkoholik-ksiądz? Kolosalna różnica. Bo jeżeli
ktoś mówi ksiądz-alkoholik, to on ciągle będzie księdzem.




Alkoholizm u niego jest na drugim miejscu
jako coś wstydliwego, do czego trudno się przyznać, bo ktoś taki czuje
się moralnie wykolejony, bo dostaje nieustannie informacje od biskupa,
od innych kapłanów, że on jest taki "gorszy" ksiądz, "wykolejeniec",
że musi się nawrócić. Dlatego swój alkoholizm postrzega jako plamę na
życiorysie kapłańskim i na życiu Kościoła. To jest plama -- ty
skalałeś Kościół, ty jesteś sługą Kościoła i coś takiego robisz? I
przejść księdzu z tego ksiądz-alkoholik na alkoholik-ksiądz i uznać
swój stan jest bardzo trudno, bo wciąż postrzega go w kategoriach
moralnych.





A tu trzeba po prostu powiedzieć sobie:
"Jesteś chorym facetem. Wiechu-alkoholik jest chory, Zdzichu, Zbychu,
Bogdan. Dopiero potem gdzieś idzie twoje kapłaństwo, bo nie choruje
twoje kapłaństwo. Chorujesz ty, twoja osobowość, twoja psychika, twoje
ciało. Natomiast jeżeli ja będę mówił: ksiądz-alkoholik, to jakby było
chore kapłaństwo. To prawda, że na skutek alkoholizmu moje kapłaństwo
mogło być w niedorozwoju, było stłamszone.




Dzisiaj będąc trzeźwym człowiekiem wiem,
że swoje kapłaństwo i swoją służbę rozwijam. To jest prawda. Ale --
mówię to moim księżom podczas terapii -- nigdy nie jest tak, że ich
kapłaństwo jest chore.





Jeśli kolega ksiądz mi mówi: ty jesteś
wykolejeniec, szmata, to wali w moje kapłaństwo, a nie w moje
człowieczeństwo. A chore jest moje człowieczeństwo, z moją biologią, z
psychiką, ze wszystkim.

 




-- Jaki zasięg ma zjawisko alkoholizmu
wśród księży ?




-- Według najnowszych badań naukowych 20%
ludzi niezależnie od koloru skóry, narodowości, religii, wykonywanego
zawodu, wykształcenia nie ma umiejętności kontrolowania swojego picia,
nawet rodzi się z tą nieumiejętnością. A więc predyspozycje do choroby
alkoholowej ma 20% ludzi na świecie. Ten wskaźnik występują u
wszystkich: księży, lekarzy, dziennikarzy, prawników, robotników.





Te predyspozycje są w psychice, w ciele,
są uwarunkowania genetyczne. Z tych 20% w danym zawodzie nie wszyscy
muszą zapadać na tą chorobę. W Polsce jest 24 tys. księży, to znaczy
że ok. 4 tys. ma predyspozycje do choroby alkoholowej, a 2 tys. ma
problemy z alkoholem. Jeśli pozostałe 2 tys. zagrożonych dostanie
dobrą informację i profilaktykę, to nie wpadną w chorobę. Może ktoś
powiedzieć, że 2 tys. księży na 24 tys. to jest niewiele, a ja mówię
że to bardzo dużo. Zebrać ich razem to wyjdzie stan personalny dwóch
dużych diecezji. Nie można więc powiedzieć: to ksiądz-alkoholik,
wykolejeniec, trzeba go gdzieś schować, żeby nam tu nie robił kłopotu.
Trzeba się tym problemem zająć kompleksowo. Mówiliśmy o tym na forum
Komisji Trzeźwościowej Episkopatu. Często powtarzany jest mit, że
przyczyną alkoholizmu takiego czy innego księdza jest jego samotność
albo celibat.




Jest to totalna bzdura. Znam dziesiątki
księży, którzy mówią, iż celibat jest darem od Boga, ale też jest
darem, który ja daję Kościołowi, żeby być bardziej dyspozycyjnym, żeby
lepiej wykonywać swoją służbę. Myślę, że celibat dla zdrowego
mężczyzny jest cierpieniem, ofiarą. Nie znam księdza, który by skakał
z radości, że żyje w celibacie. Jeżeli ktoś się przesadnie dobrze
czuje w celibacie, niech idzie do lekarza i się przebada. Zdrowy
dojrzały mężczyzna, który rezygnuje z życia rodzinnego, małżeńskiego,
ma świadomość, że to go boli, łącznie z tym, że chciałby mieć syna,
zbudować dom, posadzić drzewo i zrobić parę innych rzeczy. Jeżeli ktoś
mi mówi, że to jest przyczyną alkoholizmu to jest to bzdura. Mam
księży na terapii i sam też wiem po sobie, że nie zacząłem pić z
powodu samotności. Zacząłem pić w sposób normalny jak wszyscy inni:
towarzysko, na odpuście, koniaczek z księżmi, na kolędzie. Nagle
zacząłem zauważać, że tego picia coraz bardziej potrzebuję, chciałem,


żeby dzień zaczynał się od końca, lecz jeszcze nie rozpoznawałem tych
sygnałów. Pracowałem solidnie w ciągu dnia jako prefekt, wikary, lecz
nie mogłem doczekać się wieczora. To był początek lat
siedemdziesiątych, gdy -- podobnie jak teraz -- alkohol był
wszechobecny. Gdy moja choroba zaczęła się rozwijać, przestałem ją
kontrolować. Wracając do domu śpiewałem sobie na ulicy, co się na
drugi dzień wydało, bo jakaś parafianka była w oknie i widziała jak
ksiądz wikary wracał i sobie podśpiewywał. I było wiadomo, że wikary
wraca pijany. Nie było nikogo, kto by mnie powstrzymał, powiedział, że
to są już objawy choroby.





-- Do niedawna to był
temat tabu, teraz dopiero się mówi,  że alkoholizm wśród księży
jest też problemem.




-- Dopóki będziemy chowali głowę w piasek
albo udawali, że nie ma tego problemu albo że jest on marginalny, nie
będzie to sprzyjać rzetelnemu jego rozwiązaniu. Musimy jako kapłani,
biskupi, teologowie uznać, że alkoholizm jest chorobą. Niektórzy
mówią, że ksiądz ulega alkoholizmowi z własnej winy, bo przecież ma
słowo Boże, sakramenty, swoje kapłaństwo, więc nie powinien sięgać po
kieliszek. Ale ja bez przerwy powtarzam że to sięganie po kieliszek
nie jest przecież złośliwe. Oni nie mówią: "ja się teraz upiję, bo
jestem alkoholikiem". Gdyby tak było, wtedy możemy dyskutować o winie
moralnej. Natomiast jeżeli człowiek nagle budzi się, trzęsie, wie, że
nie kontroluje swojego picia, to on jest po prostu chory.





Jest to zespół zależności alkoholowej i
może na niego zapaść każdy człowiek, który nie wiedząc o tym, ma do
tego predyspozycje. Jeżeli ktoś nie ma predyspozycji do alkoholizmu,
może pić i nigdy nie zostanie alkoholikiem. Wiem z doświadczeń
anonimowych alkoholików i swoich własnych, "że alkoholizmu nie idzie
trenować". Znam ludzi, którzy od samego początku piją w sposób
uzależniony i znam takich, którzy piją strasznie dużo i często, a mimo
to nie są alkoholikami.




-- Co się robi, aby
uratować 2 tysiące księży, którzy już piją ?





-- Mam u siebie w Kowalewie dla księży
Diecezjalny Ośrodek Duszpasterstwa Trzeźwości. Od 1994 roku przeszło
przez Kowalewo 20 księży, następnych 3 przyszło niedawno. Z tych 20
wszyscy wrócili do pracy w duszpasterstwie. Poszli na probostwa, mają
2-3 lata abstynencji są odzyskani.




Z mojej diecezji wiem o ks. Alojzym
Mendlikowskim, który współpracuje ze mną i który był w Kowalewie na
terapii. Jest też ks. Paweł Pawlicki z archidiecezji poznańskiej. 
Ci dwaj księża to ludzie z charyzmatem. Kiedy Pan Bóg coś daje, chce
aby to przekazać dla dobra innych. Ks. Paweł, ks. Ali i ja spotykamy
się z takimi zdaniami: " jak ksiądz tak śmiało może o tym mówić i tak
się publicznie spowiadać?" A co ja mam ukrywać, że dostałem łaskę od
Boga, że żyję?




-- Dlaczego jest to tak
wstydliwy problem ?





-- To wywodzi się z choroby alkoholowej.




W terapii są dwa bardzo ważne uczucia:
wstyd i poczucie winy. Wstyd to jest akceptacja swego defektu --
wszyscy patrzą, trzeba przełknąć ślinę, przełamać się i iść dalej,
żeby żyć. Wstyd trzeba zaakceptować. Alkoholik musi powiedzieć: tak,
jestem alkoholikiem, mam prawo się tego wstydzić, ale jest to choroba
i ja to przyjmuję, utożsamiam się z moja chorobą, idę do wspólnoty i
wiem, że wyzdrowieję. Poczucie winy, to jest coś najgorszego dla
alkoholika. Ktokolwiek chce pomóc alkoholikowi i zaczyna od wzbudzenia
w nim poczucia winy które jest u niego rozbudowane i rozdmuchiwane, to
przegrywa, nie pomoże mu. Więc jak biskup mówi do księdza, że jest on
gorszycielem, wykolejeńcem i za karę pójdzie do mamy, a jak się
wyleczy to damy mu pracę, jest to podejście najgorsze z możliwych.
Ksiądz taki doskonale wie, co się z nim dzieje, wie, że sobie z tym
nie radzi. Gdy wyjdzie od biskupa, to pójdzie się nachlać, nie ma
innego wyjścia, bo taki jest mechanizm choroby.





-- Co zalecałby ksiądz
spowiednikom? Często bywa, że nie traktują oni alkoholika jako
człowieka chorego.




-- Gdy do mnie przychodzi rasowy
alkoholik i zaczyna się spowiadać, zazwyczaj mówi, że nadużywa
alkoholu, bo to się tak enigmatyczne nazywa. Pytam: co to znaczy
nadużywałeś, upiłeś się, film ci się urwał ?  Po paru pytaniach
już wiem, czy mam do czynienia z alkoholikiem. Wtedy mówię mu: dobrze
się składa, albo miałeś pecha, bo trafiłeś na spowiednika, który też
jest alkoholikiem, tylko różnica między nami jest taka,  że dwa
tygodnie temu piłeś z czego się spowiadasz, a ja już 18 lat nie piję.
Mówię mu, że jest taka wspólnota AA, która mu pomoże. I tak naprawdę
nic więcej nie mogę zrobić.

Nie mogę się bawić w terapeutę w konfesjonale.





-- Jak Kościół mógłby
bardziej pomóc alkoholikom i rodzinom?




-- Jeśli chodzi o alkoholików i ich
rodziny każdy proboszcz, aby rozpocząć z nimi duszpasterstwo, musi
zacząć od dobrego przygotowania siebie.  Diecezja powinna zadbać,
żeby na konferencje rejonowe zapraszać fachowców, którzy przeszkolą
księży, powiedzą jakie są objawy choroby alkoholowej, jak należy
reagować w konkretnych przypadkach, jakich słów używać.





Nie wystarczy -- mówiąc trywialnie --
stuła i kropidło. To jest tak specyficzna choroba, że tu nie można
mieć własnych pomysłów. Ksiądz przeszkolony będzie wiedział, że gdy
przyjdą anonimowi alkoholicy z prośbą o salę na spotkania, ma ją im
udostępnić z pocałowaniem w rękę, a nie mówić: co, wy macie tu zamiar
pić?  Won mi stąd!




Dzisiaj w Polsce, przy tak dużym zasięgu
alkoholizmu, każda parafia powinna dać miejsce dobrej grupie AA, jeśli
tylko ma możliwość. AA nie łączy się z żadną konkretną religią i
chwała Bogu. Bo alkoholikami są ludzie różnych religii i niewierzący
również. Byłem przy zakładaniu 10 grup i wiem, jak to bardzo fajnie
idzie, jeśli jest zrozumienie ze strony księdza.





-- Dopiero niedawno w
apelu Episkopatu o trzeźwość pojawiło się sformułowanie, że alkoholizm
to choroba.




-- Kiedyś wydaliśmy książkę "Przesłanie
nadziei -- poradnik dla duszpasterzy", rozprowadzoną po wszystkich
diecezjach i parafiach. Jednak niektóre diecezje zlekceważyły tę
pozycję. Tymczasem na półce każdego księdza w Polsce, który chce
rzetelnie prowadzić duszpasterstwo, musi być fachowa literatura
trzeźwościowa. Musi on wiedzieć, co to jest choroba alkoholowa. Trzeba
się przestać kłócić o etykiety, trzeba złączyć siły, bo sytuacja jest
naprawdę fatalna. Jak tak dalej pójdzie i będziemy udawali że nic się
nie dzieje, to będzie koniec. Trzeba reagować na to, co się dzieje z
młodzieżą. Młodym wcisnęło się kit, że jak chcą posłuchać muzyki, to
muszą mieć piwo -- tylko EB lub jakieś inne, że jeżeli chcą się
pobawić na dyskotece, to nie mogą na trzeźwo. Cały ten atak reklamowy
poszedł w 15-16 latków. Nie będą atakować naszego pokolenia, której
jest dla nich nieperspektywiczne, bo jak nauczą pić piwo 14-latka, to
mają klienta na 40 lat. Liczy się biznes. Wszyscy udają, że nie
wiedzą, o co chodzi. Mówią, że młodzież jest agresywna, rozbujała.
Agresja jest w każdym człowieku, lecz nie uzewnętrznia się dopóki są
hamulce, a hamulce zwalniają te wlane w siebie trzy piwa. Gdyby
młodzież w Słupsku była trzeźwa, prawdopodobnie nie doszłoby do
tragedii. 90% ludzi siedzących w więzieniach było pod wpływem alkoholu
w momencie popełnienia przestępstwa. Kościół ma tutaj tak wiele do
zrobienia! Musimy opracować dobry profilaktyczny program kościelny.
Komisja Duszpasterska wydaje 2 tomy programów duszpasterskich na dany
rok, a ja od lat szukam tam chociaż jednego artykułu na temat
trzeźwości. Duszpasterstwa trzeźwości nie ma, jednak kiedy porównuję
sytuację sprzed 15 lat, widzę, że zaszły kolosalne zmiany. Dużą
nadzieję pokładam w księżach, trzeźwych alkoholikach, którzy przeszli
terapię, wrócili do normalności i pracują z charyzmatem w tej
dziedzinie właśnie. Zresztą nie tylko oni. Znam wielu duszpasterzy w
całej Polsce, którzy wykonują fantastyczną robotę w poradniach
odwykowych, w świetlicach.




 -- Z okazji Wielkiego Postu czy
sierpnia z ambon kierowane są apele o abstynencję. Czy Ksiądz mógłby
tutaj coś dorzucić ze swej strony ?





-- Wezwanie do rezygnacji z kieliszka
jest dobre dla ludzi, którzy nie mają problemów alkoholowych.
Natomiast ktoś, kto ma problemy z alkoholizmem, może tylko utwierdzić
się w tym, co robi. Może usłuchać takiego wezwania i potem powiedzieć
do żony: "Zobacz, przez cały Wielki Post nie ruszyłem alkoholu". A
potem od pierwszego dnia Świąt przez cały tydzień "idzie w tango". Ale
spełnił swój chrześcijański obowiązek, bo ksiądz wzywał... I ma
argument przed sobą samym, że nie jest alkoholikiem. Tak więc takie
wezwania muszą być umiejętnie formułowane.


 



Rozmawiał Grzegorz
Polak (KAI)

(c) 1996-1998 Mateusz


źródło: AA Patryk Warszawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz