Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Dlaczego księża sięgają po alkohol?
Wyzwalacze uzależnień


Ks. Piotr Brząkalik



Do księży, nauczycieli, lekarzy i prawników zwykle bardzo trudno dociera prawda o tym,
że są uzależnieni. Są przecież od tego, żeby nauczać i prowadzić. Jak ktoś powołany
do nauczania ma się przyznać, że sam nie daje sobie z czymś rady?







W "Tygodniku Powszechnym" (nr 15/2003) ukazała się rozmowa Michała Okońskiego
z ks. Wacławem Oszajcą, poświęcona alkoholizmowi wśród księży. Bardzo się ucieszyłem,
że poważne pismo podjęło tę trudną, ale i delikatną sprawę. Ucieszyłem się podwójnie:
po pierwsze, sam jestem księdzem doświadczonym chorobą alkoholową, od siedmiu lat
niepijącym po leczeniu odwykowym; po drugie - być może rozpoczniemy w ten sposób poważną
rozmowę, bez podszewki sensacyjności towarzyszącej większości medialnych spojrzeń na
ten problem.



Jedyny kamyczek, jaki powinniśmy wrzucić do własnego ogródka, to spóźnienie, z jakim
się odzywamy - sprowokowani książką "Adieu" Jana Grzegorczyka albo wypadkiem
samochodowym spowodowanym przez nietrzeźwego biskupa. A przecież problem alkoholowy
nabrzmiewa latami i najczęściej jest tajemnicą poliszynela. Jednak lepiej późno niż
wcale - tym bardziej, że tu nigdy nie jest za późno.




Choroba czy grzech



Dlaczego księża sięgają po alkohol? Myślę, że odpowiedzi na tak postawione pytanie
jest tyle, ilu sięgających po alkohol duchownych. Można by też przewrotnie zapytać: a
dlaczego mają nie sięgać, skoro są dziećmi swojego środowiska, obyczaju, tradycji?
Nie są przecież ulepieni z innej, lepszej gliny.



Dlaczego używanie alkoholu u jednych przeradza się w uzależnienie, a u innych nie? To
zagadka, która nie ma jeszcze jednoznacznego rozwiązania. Możemy jednak mówić o
swoistej alergii na alkohol - podobnej do uczulenia na cokolwiek innego. Wszyscy używamy
cukru, ale tylko niektórzy z nas zostaną cukrzykami - podobnie rzecz się ma z
alkoholem.



Jest grupa ludzi, którzy taką alergię w sobie noszą, niezależnie od tego, kim by nie
byli, jakich powołań i funkcji by w życiu nie spełniali. Księża, biskupi, zakonnicy
i zakonnice nie są - i nie mogą być - poza tym niebezpieczeństwem. Jeśli oczekujemy,
że niebezpieczeństwo uzależnienia od alkoholu powinno ich ominąć, to znaczy, że
alkoholizmu nie traktujemy jeszcze jako choroby, a tylko jako grzech i niemoralność.
Dopiero jeśli uzależnienie od alkoholu potraktujemy jak chorobę, którą można i da się
leczyć, to na jej obecność wśród duchowieństwa spojrzymy zupełnie inaczej.




Nikt z tych, których przygoda z alkoholem skończyła się uzależnieniem, nie rozpoczynał
jej przecież po to, żeby taki miała finał. Każdy, nawet jeśli ma przykre doświadczenia
z alkoholem we własnym środowisku, wierzy w to, że da sobie radę, że będzie wiedział,
kiedy skończyć. Tyle tylko, że to złudzenie.




Przyczyna tkwi we mnie



Możemy jednak - i powinniśmy - nazywać po imieniu okoliczności i sytuacje, które mogą
wyzwolić tę uśpioną alergię. Wyzwalaczy uzależnienia należy szukać przede
wszystkim w sobie. Jestem przekonany, że nawet wtedy, gdybyśmy poprawili język naszego
ciała, zrezygnowali z celibatu, zreformowali organizacyjną, personalną i finansową
stronę parafii, wyrównali ekonomiczne różnice między diecezjami (co ks. Oszajca
wymienia jako główne przyczyny sięgania przez księży po alkohol), zjawisko nadużywania
czy uzależnienia od alkoholu wśród duchownych wcale by nie zanikło. Gdyby rzeczywiście
zewnętrzne powody odgrywały pierwszorzędną rolę w popadaniu w uzależnienie,
wystarczyłaby zmiana parafii, diecezji, biskupa, towarzystwa, kolegów, żony, teściowej,
sąsiadów. Ale przecież to nie pomaga - i nie pomoże.



Przyczyna mojego uzależnienia tkwi we mnie. Jak długo będę czekał, aż zmieni się
otaczający mnie świat (albo nawet jeśli samemu będę próbował go zmieniać), tak długo
nie uporam się z uzależnieniem. Ja nie mam zmieniać świata, żeby opanować moje uzależnienie,
ja mam zmienić siebie, żeby w tym świecie umieć żyć bez alkoholu. Bo dla żadnego
alkoholika nie ma powrotu do tak zwanego kontrolowanego, towarzyskiego picia.

Omnibusy ze spiżu



Odpowiedzi na pytanie o przyczyny alkoholizmu wśród księży szukałbym też w czymś,
co nazwałbym "omnibusowatością duchownych", do której zresztą jesteśmy
trochę wychowywani w seminariach. Ksiądz musi umieć wszystko: być dobrym kaznodzieją,
dobrze śpiewać, być dobrym katechetą tak dla dzieci, jak i dla młodzieży, dobrze
gospodarować, spełniać oczekiwania biskupa, proboszcza i parafian, które nie zawsze idą
w parze. Wszyscy winni być z niego zadowoleni. Tyle tylko, że tak się po prostu nie da.
A jeśli nałożymy na to delikatne sumienia ukształtowane w seminarium, mamy gotową pożywkę
dla rozwoju poczucia winy i budowania postaw pod presją opinii innych.




Nie możemy spełnić oczekiwań wszystkich i nie mamy wpływu na to, co ludzie sobie o
nas pomyślą. Prędzej czy później coś musi zaboleć, zburzyć wizerunek
dyspozycyjnego zawsze księdza. Wtedy potrzeba najzwyklejszego znieczulenia, a alkohol do
takiej roli świetnie się nadaje.



Spiżowatowość kapłaństwa, bez dania sobie prawa do błędu czy pomyłki, to jeszcze
jeden z kapłańskich wyzwalaczy. Przyznam, że jednym z przełomów w leczeniu odwykowym
było dla mnie odkrycie, że mam prawo do błędu, że nie muszę wszystkiego umieć
najlepiej, że mogę być zmęczony, a co najważniejsze - mam prawo odmówić.



To zresztą nie tylko kapłańska nieumiejętność. Wszyscy mamy lęk przed odmawianiem,
obawiając się, że ktoś się obrazi, źle sobie o nas pomyśli. Bywa, że robimy coś
wbrew sobie tylko dlatego, że nie potrafimy odmówić. U księży ten lęk przed
odmawianiem jest spotęgowany przeświadczeniem, że duchownemu nie uchodzi powiedzieć
"nie". A jeśli tak trudno przychodzi nam odmawiać w ogóle, to dlaczego
mielibyśmy umieć odmawiać alkoholu?



Wyróżniłbym jeszcze jeden kapłański wyzwalacz uzależnienia: napięcie, jakie
rozgrywa się w każdym z księży. Z jednej strony mamy być przedstawicielami samego
Pana Boga wobec ludzi, mamy w Jego Osobie sprawować święte obrzędy, rozgrzeszać i
przewodniczyć Eucharystii. Z drugiej - mamy być równocześnie reprezentantami ludzi, z
całą ich ułomnością i grzesznością, wobec Pana Boga. To zderzenie w kapłańskim człowieczeństwie
dwóch przeciwstawnych natur, rzeczywistości i światów - Bożego i ludzkiego, świętego
i grzesznego - nie może nie zostawiać pęknięć, nie może nie burzyć wewnętrznego ładu
i spokoju. Stąd już tylko krok, by próbować złagodzić w sobie to napięcie, sięgając
po alkohol.



Ból i pomoc



Alkoholizm jest chorobą, której zaczynamy się przyglądać dopiero wtedy, kiedy boli,
kiedy zaczynamy ponosić jej konsekwencje. Bywa, że czasem trzeba pomóc, żeby zabolało.
Każdy mężczyzna zaczyna poważniej przyglądać się swemu piciu nie wtedy, kiedy go
straszą niebezpieczeństwem straty, ale wtedy, gdy zaczyna naprawdę tracić: pracę,
dom, rodzinę, kontakt z dziećmi. Księdzu też czasem trzeba pomóc, żeby go zabolało,
żeby stracił - nawet pozbawiając go prawa wykonywania funkcji kapłańskich.




Prawda, że ten ból musi być czasem bardzo dotkliwy, bo burzenie misternie zbudowanego
muru zewnętrznych przyczyn sięgania po alkohol jest trudne i czasochłonne. Do księży,
nauczycieli, lekarzy i prawników bardzo trudno dociera prawda o tym, że nadużywają
alkoholu, że są uzależnieni. Bardzo opornie podejmują leczenie. Są przecież od tego,
żeby nauczać i prowadzić. To oni są specjalistami od uczenia, jak żyć, żeby dostać
się do nieba; jak się uczyć, żeby otrzymać promocję do następnej klasy; jakie zażywać
lekarstwa, żeby być zdrowym; jak stosować prawo. Jak się przyznać, że ja - powołany
do nauczania - sam nie daję sobie z czymś rady?



Przyznanie się do tego, że coś mnie przerasta, pociąga za sobą jeszcze jedną trudność,
kto wie czy nie większą: trzeba poprosić o pomoc. To strasznie ciężko przechodzi
przez gardło. Wstydzimy się. A jeśli o pomoc poprosić ma ten, kto sam powołany jest
do pomagania, to siła wstydu wydaje się nie do uniesienia.



Chciałoby się teraz zakrzyknąć do wszystkich, którym alkohol ciąży, także do
biskupów, kapłanów, zakonników, by nie wstydzili się prosić o pomoc. Ale chciałoby
się też zawołać do wszystkich innych, by nie wstydzili się swoich kapłanów proszących
o pomoc.



*



I jeszcze jedna myśl. Oprócz bardzo potrzebnego zastanawiania się nad powodami sięgania
po alkohol - przez księży czy kogokolwiek innego - sprawą nieocenioną jest świadectwo,
przykład tych, którzy uporali się ze swoim uzależnieniem. To niezbędne, zwłaszcza na
początku powracania. Wiem o tym z własnego doświadczenia. Kiedy znalazłszy się na
leczeniu odwykowym usłyszałem: "Mam na imię Marian, jestem księdzem i jestem
alkoholikiem", przemknęło mi przez myśl, że jeśli jemu się udało, to może i
mnie... Choć przede mną była jeszcze długa droga.



To, czego nam chyba najbardziej potrzeba, to świadectwo uporania się z uzależnieniem,
zwłaszcza tych z pierwszych stron gazet, powołanych do przewodzenia i nauczania. Bardzo
bym się ucieszył, gdybym mógł usłyszeć: "Mam na imię Andrzej, jestem biskupem
i jestem alkoholikiem". Albo gdyby któryś z księży, trzeźwiejących alkoholików,
biskupem został. I jest to możliwe, bo w Kościele nie takie cuda się zdarzały.







Ks. Piotr Brząkalik jest niepijącym alkoholikiem, Duszpasterzem Trzeźwości
Archidiecezji Katowickiej i proboszczem parafii Matki Bożej Nieustająącej Pomocy w
Katowicach-Szopienicach.

źródło: Tygodnik Powszechny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz