Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

W trójkącie z alkoholem


W trójkącie z alkoholem (a dla mnie w czworokącie z AF-N w promocji) Rach Halliwell / News of the World

Jest wzorowym pracownikiem, majętnym człowiekiem. Mąż Miriam, Matthew dużą wagę przywiązuje do terminowości i rutyny. Każdego ranka stawia się w biurze. Każdego wieczora sięga po kieliszek…

Kiedy wyobrażasz sobie alkoholika, zapewne na myśl przychodzi ci nieszczęśnik na ławce w parku, w pomiętym ubraniu, ze zmierzwionym włosem i brudem pod paznokciami. Mój mąż Matthew (imiona bohaterów zostały zmienione – przyp. NOTW) w żadnym razie tak nie wygląda, a jednak jest alkoholikiem. Na razie określiłabym go mianem dobrze prosperującego człowieka interesu, menadżera w dziale marketingu, kierownika sporego zespołu. Jesteśmy właścicielami wartego 400 tys. funtów mieszkania, audi, kupiliśmy też działkę za granicą.

Ale proszę, nie zrozumcie mnie źle. Problem Matthew z alkoholem jest naprawdę poważny. Mój mąż od 14 lat i ojciec dwójki moich dzieci to w medycznym żargonie „wysokofunkcjonujący alkoholik”. Na pozór prowadzi udane życie, lecz w rzeczywistości uzależnił się od substancji, która co noc odbiera mu świadomość.

– Po prostu chcę odreagować – mówi, gdy wytykam mu kolejny kieliszek. – Alkoholicy nie odnoszą takich sukcesów zawodowych jak ja. Nie posyłają dzieci do prywatnych szkół. Nie prowadzą wystawnego życia, jak my.

Jak bardzo się myli… Alkoholicy to w rzeczywistości bardzo zróżnicowana grupa, także pod względem zarobków. Bardzo chciałabym móc ujawnić swoje dane – i dane męża – by go zawstydzić. A także po to, by zwrócić uwagę na dramat ludzi takich jak my. Jednak za bardzo się wstydzę. Boję się pokazać, jak nędzne jest nasze życie kryjące się za fasadą pozornego sukcesu i uznania. O naszym piekle nie mówię nawet przyjaciołom i rodzinie. Nie chcę, żeby znali prawdę – nasze dzieci spaliłyby się ze wstydu. Chociaż są chwile, gdy myślę, że tak naprawdę oszukuję tylko samą siebie.

Zakochaliśmy się w sobie 18 lat temu. Miałam 24 lata, Matthew – 26, poznaliśmy się na weselu naszego wspólnego znajomego. Cztery lata później sami zostaliśmy małżeństwem. Alkohol zawsze był obecny w naszym związku. Najpierw popijaliśmy tak jak inni młodzi ludzie, którzy mimo obrączki na palcu wciąż prowadzą beztroskie życie. Gdy na świat przyszły nasze bliźnięta – Oliver i James, dziś 11-latkowie – powiedziałam kacowi „ nie”. Musiałam mieć dużo energii, by sprostać opiece nad dwoma urwisami. Jednak Matthew nie widział powodu, dla którego miałby odmawiać sobie kolejnego drinka.

Początkowo sądziłam, że jest egoistą, czasem kłóciliśmy się o to. Nie wyobrażałam sobie, że mąż kroczy prosto w ramiona nałogu.

W 2008 roku zmarł najlepszy przyjaciel Matthew, Bill, zaledwie trzy miesiące po tym, jak usłyszał diagnozę o raku płuc. Byli dla siebie jak bracia przez 25 lat. Gdy odszedł, mąż zaczął pić w samotności. Co noc serwował sobie dużą dawkę alkoholu. Mawiał, że to dla niego antidotum na stres w pracy. Myślę, że w większym stopniu picie stanowiło remedium na bolesne wspomnienia związane ze śmiercią Billa. Matthew trwał przy nim podczas agonii. Aż trudno mi sobie wyobrazić, co czuł siedząc bezsilnie u jego boku i patrząc jak rak odbiera przyjacielowi siły, a ostatecznie – życie. Miałam dla męża dużo współczucia i mówiłam sobie, że bez drinka przed snem miotałby się bezsennie w łóżku godzinami. Sądziłam, że gdy minie okres żałoby, zrezygnuje z używek.

Mijały miesiące, tymczasem zwyczajowe dwie-trzy szklaneczki whisky przed snem zamieniły się w dziewięć-dziesięć. Gdy mówiłam o swoich obawach, Matthew bagatelizował problem. Zapewniał, że pije tylko dla relaksu, że nie ma o czym mówić, że to picie dla towarzystwa… Usłyszałam dziesiątki wymówek. (…) Bardzo chciałam mu wierzyć. Niestety jego pijaństwo wkrótce zaczęło kłaść się cieniem na całym naszym życiu.

Nie mogliśmy nic zrobić wspólnie w weekendy, bo Matthew cierpiał z powodu kaca. Nie pojawiał się na piłkarskich meczach naszych synów, coraz częściej na nich warczał, bo po nocnym pijaństwie bywał zmęczony i poirytowany. Urósł mu duży brzuch, miał opuchniętą twarz. Zrezygnowaliśmy z seksu, bo do łóżka trafiał w opłakanym stanie. Przestaliśmy razem wychodzić i nasze relacje bardzo się popsuły – przebywanie z osobą, która wciąż się chwieje, mamrocze i zapomina, o czym się z nią rozmawia może doprowadzić do szału.

Jeśli dziś chcemy pójść razem do restauracji, wybieram lokal z dala od domu. Nie chcę ryzykować, że natkniemy się na kogoś znajomego. (…) Nie chcę, żeby ktoś zobaczył, jak Matthew nie może utrzymać w ręce widelca, przewraca szklanki i wysypuje jedzenie na podłogę.

Sama zupełnie przestałam pić. Dziś alkohol nie jest w stanie sprawić mi najmniejszej przyjemności. Z tego zresztą powodu Matthew nazywa mnie nudziarą i wynajduje sobie kolejny powód do picia. Czy możecie wyobrazić sobie moją frustrację? Jak bardzo złości mnie i boli jego niechęć do mojej abstynencji?

Kiedy jeszcze mieliśmy wspólnym znajomych, Matthew bardzo odstawał na tle grupy. Nie potrafił, tak jak inni ojcowie, bawić się dziećmi i gawędzić z matkami nad szklanką herbaty. Wolał pochłaniać wino, kieliszek po kieliszku. Zdarzało się nawet, że tracił przytomność i musiałam podnosić go z fotela, żeby zechciał wrócić ze mną do domu. Gdy znajduje się w stanie nieważkości, nawet nie wie, jakie pełne politowania spojrzenia wywołuje. Ale ja je widzę. I bardzo mnie zawstydzają.

Moi przyjaciele pamiętają jeszcze, jaki Matthew był przed laty. Potrafią przypomnieć sobie tego uroczego gościa, lubianego przez otoczenie, którego stopniowo tracimy z każdą kolejną szklaneczką alkoholu. W miarę jak postępował nałóg męża, liczba zaproszeń dla naszej rodziny zaczęła topnieć. A teraz, nawet jeśli ktoś poprosi nas o obecność, odmawiam. Wolę szukać wymówek, niż potem siedzieć jak sparaliżowana i patrzeć, jak mąż z każdym łykiem alkoholu staje mi się bardziej obcy.

Rodzinne zjazdy stały się dla mnie istnym koszmarem. Niedawno, w trakcie przyjęcia urodzinowego mojego teścia, błagałam Matthew, żeby zachował umiar z winem. Zauważyłam, że jego rodzice popatrzyli na siebie z irytacją. Prawdopodobnie pomyśleli, że jestem domową jędzą, a ja byłam zbyt zawstydzona, by powiedzieć im o naszych kłopotach. Jak mogłam się przyznać, że dla Matthew picie to rutyna? Czy miałam opowiedzieć o tym, jak nasi synowie zmykają do łóżek, byle tylko nie słuchać pijackich mamrotów ojca? A może miałam wspomnieć, że przestaliśmy uprawiać seks? Że wyrzucam zapasy alkoholu z lodówki, ale mąż zawsze zdąży kupić jeszcze więcej?

W dodatku teściowie są już starszymi ludźmi. Obalanie ich przekonania o „idealnym synu” wydaje mi się okrucieństwem. Zraniłabym ich, a przy tym nie mam pewności, czy w czymkolwiek by to pomogło. A może wcale by mi nie uwierzyli – przecież Matthew wciąż odnosi sukcesy, wszystko zbyt dobrze nam się układa, by zaakceptować moją wersję zdarzeń.

Najbardziej obawiam się, jaki wpływ sytuacja w domu może mieć na nasze dzieci. Matthew po pijaku nigdy nie jest w stosunku do nich agresywny, lecz synowie przestali szanować ojca. Gdy słyszą nasze kłótnie, automatycznie biorą moją stronę. – Nienawidzę ojca, gdy jest pijany – słyszałam wielokrotnie z ich ust. – Wygląda idiotycznie, gdy tak mamrocze i się chwieje.

Co mam im odpowiedzieć? Przecież tak dobrze ich rozumiem. Ale co będzie, jeśli kiedyś pójdą w ślady ojca? Czy jako dzieci alkoholika nie są narażeni na większe niż przeciętne ryzyko nałogu? Sama myśl o tym wyprowadza mnie z równowagi.

Niepokoi mnie też inna myśl. Co będzie, jeśli mąż zacznie pić także w pracy i dostanie wymówienie? Co jeśli przestanie pracować, kiedy alkohol przejmie nad nim całkowitą kontrolę? Może dostać ataku wątroby i spowodować wypadek samochodowy. Albo zadławić się wymiocinami. W akcie desperacji drukuję broszury informacyjne ze stron organizacji niosących pomoc alkoholikom. Umieszczam je na widoku, ale Matthew nie zwraca na nie uwagi.

Błagałam go, by szukał pomocy w grupach anonimowych alkoholików, prosiłam, żeby zgłosił się na terapię. Stanowczo odmawia. Wciąż nie wierzy, że ma problem. Zwróciłam się o pomoc do naszego lekarza rodzinnego, lecz usłyszałam, że najpierw mąż musi przyjąć swój nałóg do wiadomości.

Pewnego wieczora omal nie spalił naszego domu. Zaczął gotować zupę, lecz będąc pod wpływem alkoholu osunął się na sofę i stracił przytomność. W międzyczasie od kuchenki zajęła się ścierka. Całe szczęście, że zachciało mi się pić i w porę zeszłam do kuchni zaniepokojona wonią spalenizny. Zdołałam ugasić pożar, podczas gdy Matthew chrapał w najlepsze, w błogiej nieświadomości.

Nawet po tym incydencie nie chciał przyznać, że potrzebuje pomocy. Zgodził się tylko, że odtąd nie będzie równocześnie pić i gotować, ale czy mogę wierzyć jego obietnicom? Obawiając się o nasze życie co wieczór wyłączam kuchenkę z prądu i blokuję kontakt.

Trudno tak żyć. Codziennie rozmyślam o tym, jak uświadomić Matthew krzywdy, które wyrządza mnie i dzieciom. Ale nic nie przychodzi mi do głowy. Nie mogę mu pomóc, póki sam nie zrozumie, że potrzebuje pomocy. W dodatku nie mam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć.

Wciąż trwam u boku męża – choć alkohol zamienił nasze małżeństwo w swoisty trójkąt – bo wciąż nie mogę uwierzyć, że tak już będzie zawsze. Grożenie rozwodem wydaje mi się bezsensowne: Matthew zbyt dobrze mnie zna i puściłby moje słowa mimo uszu. Nie chcę pozbawiać synów ojca i pełnej rodziny. I jeszcze jedno: wciąż kocham mojego męża. Nie chcę go opuszczać. Wiem, że alkoholizm jest chorobą, z której można się wyleczyć.

Wspomnienia z naszego życia, gdy alkohol nie był jeszcze problemem, są dla mnie nadal żywe. Pamiętam wspólne dni na plaży, gdy Matthew surfował na desce z bliźniakami pod pachą. Albo te urocze wieczory, gdy zostawialiśmy dzieci u dziadków i szliśmy na romantyczną kolację. Te chwile nie wydają się aż tak odległe. Wspomnienia są dla mnie wsparciem, gdy tracę nad sobą kontrolę i chcę wyrzucić męża z domu, gdy mam dość samotnego wychowywania naszych synów. Powtarzam sobie, że przeszłość mimo wszystko może wrócić. Bo jaka jest alternatywa? Że Matthew stopniowo zapije się na śmierć. Czy tak właśnie będzie?

Jak sprawdzić, czy nasz bliski nie jest „wysokofunkcjonującym alkoholikiem”?

Lou Lebentz, specjalista w dziedzinie terapii uzależnień, daje nam kilka wskazówek. Nasz niepokój powinny wzbudzić następujące symptomy:

– Nasz bliski nie może obyć się bez codziennej dawki alkoholu i picie należy do jego rutyny;

– Miewa huśtawki nastrojów, bywa drażliwy bądź przygnębiony;

– Cierpi z powodu fizycznych zaburzeń: nadmiernie się poci, trzęsie, miewa halucynacje po piciu;

– Alkohol ma negatywny wpływ na jego życie rodzinne.

Jak pomóc?

– Trudno pomóc komuś, kto nie przyznaje się, że ma problem – mówi Lou. – Na rozmowę najlepiej wybierz chwilę, gdy jest trzeźwy, ale nie na kacu. Bądź grzeczny, szczery, ale nie osądzaj. Powiedz bliskiemu o swoich uczuciach oraz o tym, jak jego picie wpływa na ciebie i na twoją rodzinę.

Jeśli bliski nie zamierza zwrócić się o pomoc, zwróć się o nią ty. Także możesz zgłosić się na terapię. Pamiętaj, że nie jesteś winien alkoholizmu drugiej osoby. Możesz też zdecydować się na konfrontację z udziałem rodziny: zbierzcie się wszyscy, wraz z osobą uzależnioną od alkoholu, powiedzcie jej o waszych obawach. Wspólna akcja może przynieść dobroczynny wskutek i chory zgłosi się do specjalisty.

źródło: Wierzę Ufam miłuję

dodajdo.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz