(Przedrukowano za zgodą z American Journal of Psychiatry, styczeń 1944 r. Jest to pierwszy artykuł dr Harry'ego na temat Anonimowych Alkoholików. Trzy świeższe publikacje wymienione są na zakończenie niniejszego.)
Anonimowi Alkoholicy to nazwa stosowana w odniesieniu do grupy eksalkoholików, którzy, dzięki uczestnictwu w programie terapii zawierającym elementy zdecydowanie religijne, skutecznie zwalczyli swój alkoholizm. Grupa ta wywodzi się z wysiłków jednego człowieka, pana „X", który w roku 1934 znalazł rozwiązanie swych kłopotów z alkoholizmem dzięki osobistemu doświadczeniu religijnemu. Doświadczenie to był on w stanie przełożyć na słowa znaczące dla innych. Od tego czasu wielu alkoholików odzyskało trzeźwość stosując to podejście.
Praca Anonimowych Alkoholików ma trojaki aspekt. Po pierwsze, grupa odbywa cotygodniowe spotkania, na których relacjonuje się doświadczenia i dyskutuje o trudnościach. Po drugie, wszystkich skłania się do przeczytania książki, Anonimowi Alkoholicy, zawierającej ich podstawowe zasady, która musi być przeczytana, o ile nowy uczestnik ma uzyskać jakiekolwiek zrozumienie dla ich programu. Po trzecie, członkowie pracują z nowicjuszami świeżo przytaczającymi się do grupy. Pomaganie innym jest sytuacją obustronnie korzystną, gdyż nie tylko pomaga nowicjuszowi w jego pierwszych próbach, lecz także wspiera pomagającego, który ze swej pracy uzyskuje dla siebie coś, co jest zasadnicze dla dalszego zachowania trzeźwości.
Statystyki w nowojorskim biurze wspólnoty mówią, co następuje:
5 osób powróciło do zdrowia do końca pierwszego roku.
15 osób powróciło do zdrowia do końca drugiego roku.
40 osób powróciło do zdrowia do końca trzeciego roku.
100 osób powróciło do zdrowia do końca czwartego roku.
400 osób powróciło do zdrowia do końca piątego roku.
2000 osób powróciło do zdrowia do końca szóstego roku.
8000 osób powróciło do zdrowia do końca siódmego roku.
Anonimowi Alkoholicy szacują efektywność zdrowienia na 75% tych, którzy rzeczywiście stosują ich metody. Ta liczba w połączeniu z żywiołowym wzrostem budzi uznanie i domaga się wyjaśnień. W pełni doceniając korzyści wynikające z faktu istnienia wspólnoty, z pomocy, jaką każdy uczestnik uzyskuje ze swej pracy na rzecz nowo przybyłych oraz z ogólnej atmosfery nadziei i zachęty, która promieniuje z każdej osoby przechodzącej udaną terapię, uważam je wszystkie za dodatkowe wobec głównej siły: religii, co stanowi prawdę, która - mam nadzieję - stanie się oczywista w końcu tego artykułu i z której zdałem sobie sprawę podczas wielu długich rozmów z panem „X".
Mój pierwszy kontakt z grupą nastąpił za pośrednictwem mojej 34-letniej pacjentki, od wielu miesięcy pozostającej wówczas pod moją opieką w Blythewood. Przez wiele lat była ona chroniczną alkoholiczką i mimo wybitnej inteligencji, pozycji. rodzinnej i wcześniejszych sukcesów, praktycznie stoczyła się do rynsztoka po okresie nieustających niepowodzeń, wskutek których została prawie bez grosza. Chociaż żaden inny znany mi pacjent nie usiłował wydobrzeć z większą desperacją ani też z większym przekonaniem przyswoić sobie program zdrowienia niż ona, rezultaty były niezadowalające. Wreszcie stało się oczywiste, że ma ona taką strukturę osobowości, iż mimo największych moich - i jej samej - wysiłków struktura ta nie dawała się odmienić i nie pozwalało to odejść mojej pacjentce od kieliszka. Pewnego dnia wpadł mi w ręce egzemplarz Anonimowych Alkoholików, wciąż jeszcze w wersji powielaczowej. Przeczytałem tę książkę i znalazłem w niej w każdym szczególe dokładny opis problemu charakterologicznego, z którym spotykałem się u mojej pacjentki. Próbując nią wstrząsnąć, dałem jej tę książkę do przeczytania. Ku memu zdziwieniu lektura zrobiła na niej tak wielkie wrażenie, że postarała się, dostać się na mityng Anonimowych Alkoholików i w krótkim czasie stała się aktywnym i osiągającym sukcesy uczestnikiem grupy. Jeszcze dziwniejsze było dla mnie odkrycie, że w miarę przyswajania sobie programu struktura osobowości tej pacjentki, która dotychczas uniemożliwiała jakąkolwiek pomoc, rozmyła się i została zastąpiona przez inną, pozwalającą jej zachowywać abstynencję.
Coś wydarzyło się pod samym moim nosem - co do tego nie mogło być żadnych wątpliwości - i nie dawało się zbyć wykrętem, że to czysty przypadek. Stanąłem przed domagającym się odpowiedzi pytaniem: co właściwie się stało? Odpowiedziałem na nie, że pacjentka przeżyła religijne, czy też duchowe doświadczenie. Ta odpowiedź nie była jednak dla mnie szczególnie przejrzysta i dopiero o wiele później zrozumiałem jej prawdziwy sens.
Zanim spróbuję wyjaśnić, jak rozwinęło się, dalej moje zrozumienie znaczenia czynnika religijnego, muszę wpierw omówić strukturę osobowości, która uległa rozmyciu. Pomimo wielu doniesień stwierdzających coś dokładnie przeciwnego, rośnie przekonanie, że alkoholicy - poza tymi, którzy dodatkowo cierpią na wyraźną chorobę psychiczną - mają pewne cechy dla wszystkich wspólne. Dla tak zwanego typowego alkoholika cechą charakterystyczną jest narcystyczna, egocentryczna struktura osobowości zdominowana przez poczucie wszechmocy oraz chęć utrzymania swej wewnętrznej integralności za każdą cenę. Chociaż te cechy odnajduje się także i w innych nieprzystosowaniach, pojawiają się one w postaci stosunkowo czystej w każdym alkoholiku. Po rozważnym, starannym zbadaniu wielu przypadków Sillman doniósł niedawno, że uważa, iż jest w stanie nakreślić profil wspólnej struktury charakteru u osób mających kłopoty z piciem, a najlepszymi określeniami, jakie mógł on znaleźć dla owej grupy cech były „oporny indywidualizm" oraz „wygórowane mniemanie o sobie". W moim przekonaniu określenia te zostały wybrane właściwie. Alkoholik nie może wewnętrznie ścierpieć podporządkowania innemu człowiekowi lub Bogu. On sam, on alkoholik, jest i musi pozostać panem swego przeznaczenia. Będzie zaciekle, do upadłego, walczyć, aby ten stan zachować.
Zauważając stałą mniej więcej obecność owych cech osobowości łatwo jest spostrzec, czemu osoba je posiadająca odczuwa trudności próbując zaakceptować Boga i religię. Religia, przez swoje wymaganie, aby człowiek przyjął do wiadomości istnienie Boga, stanowi wyzwanie dla samej natury alkoholika. Z drugiej jednak strony - i to jest rzecz w moim artykule kluczowa - jeżeli alkoholik jest w stanie zdobyć się na prawdziwą akceptację Siły Większej niż on, to przez sam ten krok odmienia - przynajmniej czasowo, a być może, trwale - swoją najgłębszą strukturę wewnętrzną i, jeśli dokonuje tego bez urazy i walki, wówczas nie jest już typowym alkoholikiem. Jest rzeczą przedziwną, że jeśli tylko alkoholik jest w stanie utrzymać to wewnętrzne poczucie akceptacji, to może on pozostać - i pozostanie - trzeźwy aż do końca swojego życia. W opinii swych przyjaciół i rodziny odkrył on religię! Według psychiatrów, odkrył środek samohipnozy, czy coś w tym rodzaju. Niezależnie od tego, co faktycznie wydarzyło się wewnątrz alkoholika, może on teraz zachować trzeźwość. Tak uważa Wspólnota Anonimowych Alkoholików i wierzę, że pogląd ten opiera się na faktach.
Wróćmy teraz do mojej pacjentki, którą muszę opisać po jej doświadczeniu ze Wspólnotą Anonimowych Alkoholików. W swoim stanie pierwotnym odpowiadała ona idealnie podanemu wyżej opisowi alkoholowej struktury osobowości. Kiedy program Anonimowych Alkoholików zaczął na nią oddziaływać, zmiany w jej osobowości stały się uderzające? Agresja wydatnie zmniejszyła się, poczucie bycia ze światem na noże zanikło, a wraz z nim zanikła skłonność do podawania w wątpliwość motywów i nastawień innych ludzi. Poczucie pozostawania w pokoju oraz spokój wewnętrzny pojawiły się wraz ze zmniejszaniem się wewnętrznego napięcia; wreszcie - rysy jej twarzy nabrały miękkości, stając się bardziej łagodne i przyjazne. To twarde wnętrze uległo zmianie, zmianie dostatecznej, aby pacjentka była zdolna zachowywać trzeźwość już od pięciu lat.
Jakaż była natura doświadczenia, które poruszyło mą pacjentką, kiedy dołączyła do Anonimowych Alkoholików? Odpowiedź brzmi, że przebudził się w niej jakiś rodzaj siły religijnej lub duchowej. Pan „X" mówi, że uzyskanie przez grupę powodzenia w kontakcie z jakimkolwiek alkoholikiem zależy od stopnia, w jakim ów delikwent dozna nawrócenia czy też przebudzenia duchowego. Jego własne doświadczenie w tym zakresie było z gatunku przemożnych i wstrząsających, przenosząc go z głębi depresji aż na wyżyny ekstatycznej radości i szczęścia, na których przebywał przez kilka godzin. Ten stan przeszedł następnie w poczucie głębokiego wewnętrznego spokoju, pogody ducha i pełnego przekonania, że oto został on uwolniony z jarzma alkoholicznego nałogu. Uważa on, że około 10% nowicjuszy wstępuje do Wspólnoty Anonimowych Alkoholików będąc stymulowanymi przez siłę tkwiącą w takim przeżyciu. Pozostałe 90% tych, którzy zachowują abstynencję, uzyskuje ten sam rezultat rozwijając duchową stronę swej osobowości wolniej, znacznie bardziej stopniowo, przez przedsiębranie różnych kroków, które są w programie AA opisane. Z doświadczeń Anonimowych Alkoholików widać, że szybkość osiągania stanu przebudzenia duchowego nie jest żadnym kryterium ani głębi ani też trwałości procesu powrotu do zdrowia. Jednak ta przemiana religijna, jakkolwiek mała byłaby początkowo, jest tym, co faktycznie rozpoczyna proces; program zaś dopomaga doprowadzić ten proces do szczęśliwego końca.
Czym jest, więc przebudzenie duchowe? Raz jeszcze osobiste doświadczenie pana „X" dostarcza potrzebnej informacji. Będąc trzydziestoparoletnim człowiekiem wielkiej energii, przedsiębiorczości i talentu, znalazł się jednak w sytuacji kompletnie pokonanego przez pijaństwo. Przez ponad pięć lat bez powodzenia opierał się procesowi rozkładu, który toczył się w jego osobowości. Na dwa tygodnie przed swoim ostatnim pobytem w szpitalu odwiedził go dawny kompan alkoholik, który odzyskał trzeźwość przez buchmanizm[1] Pan „X" usiłował daremnie skorzystać z nauk swego przyjaciela i wreszcie zdecydował się, odzyskać trzeźwość w znanym ośrodku odwykowym, gdzie byłby w stanie oczyścić swój mózg z alkoholu i uzyskać w ten sposób szansę wypróbowania pomysłów swego przyjaciela wtedy, gdy jego własny organizm będzie już uwolniony z obciążeń alkoholu. Był wówczas zdesperowany, pogrążony w depresji i całkowicie przegrany. Gotów był spróbować każdego sposobu, gdyż dobrze wiedział, że alternatywą było dla niego tylko zamknięcie na zawsze w szpitalu stanowym i życie w stanie trwałego obłędu. Wieczorem, pierwszego dnia po przyjęciu do szpitala, odwiedził go znów jego przyjaciel, który jeszcze raz powtórzył mu zasady, które jemu samemu przywróciły zdrowie. Po jego wyjściu pan „X" popadł w jeszcze głębszą depresję, którą opisał jako „poczucie głębokiej melancholii i całkowitej beznadziejności". Nagle, w tej męce duchowej, zawołał na głos: Jeśli Bóg istnieje, to niech się teraz pokaże!" Właśnie od tego wezwania rozpoczęło się jego przeżycie duchowe. Zwraca on uwagę - i uważam, że słusznie - na to, że dopiero gdy stał się on absolutnie pokorny, dopiero wówczas otwarła się przed nim możliwość zwrócenia się do Boga o pomoc, co też nastąpiło.
Innymi słowy, w świetle własnego doświadczenia, pana „X", przebudzenie religijne, czy też duchowe, jest aktem rezygnacji z własnej wszechmocy. Ta oporna, buntownicza natura nie buntuje się już dłużej, lecz przyjmuje pomoc, kierunek i sterowanie z zewnątrz. I właśnie wtedy, gdy człowiek ów wyrzeka się swych negatywnych, pełnych agresji uczuć wobec siebie i wobec życia, wówczas zostaje wręcz przepełniony uczuciami całkowicie pozytywnymi, takimi jak miłość, przyjaźń, pokój wewnętrzny i wszechogarniające zadowolenie, a wiec jest stanem będącym dokładnie antytezą poprzedniego wzburzenia i irytacji. Właściwością zaś o kardynalnym znaczeniu jest to, że w tym nowym stanie umysłu ów człowiek łownie nie odczuwa już "pociągu do picia".
Jeszcze bardziej w ten fenomen przemiany duchowej pozwolił mi wniknąć kontakt z innym pacjentem, którego przypadek chciałbym teraz przytoczyć. Jest to mężczyzna niewiele po czterdziestce. Pochodząc z zamożnej rodziny i będąc najmłodszym Z wielu dzieci, był on rozpieszczonym dzieckiem neurotycznej i hipochondrycznej matki. Zaczął się w okresie późnego dojrzewania. Prawie natychmiast nauczył się polegać na wódce po to, aby móc sprostać różnym sytuacjom interakcji społecznej i w miarę upływu lat się to pogłębiało stając się zarazem coraz bardziej widoczne. Wreszcie, po pewnej dłuższej popijawie, został przywieziony do Blythewood.
Okazał się pacjentem nadzwyczaj dobrze reagującym, bez trudności przyznającym się do swej skłonności do alkoholu i szybko zainteresowanym Anonimowymi Alkoholikami. Po spędzeniu w szpitalu około miesiąca opuścił Blythewood przekonany, że jego trudności zostały przezwyciężone. Jednakże w bardzo krótkim czasie znów zaczął pociągać, cztery miesiące zaś później powrócił do szpitala po kilku tygodniach nieprzerwanego pijaństwa. I znowu okazał tę samą responsywność w wywiadach, jednak teraz już stało się całkowicie jasne, że prawdziwa batalia pozostawała jeszcze do stoczenia, a była to ta sama bitwa, którą musiała stoczyć wspomniana poprzednio pacjentka. Cechy, które były już opisane, rozwinęły się w przeszkodę nie do pokonania za pomocą terapii.
Podczas tygodni, w których dyskutowaliśmy te przeszkody, pacjent zaczął znów pociągać na boku i wreszcie ruszył w jawny ciąg pijacki. Został więc znowu przywieziony do Blythewood, aby to przerwać. Jak się to zazwyczaj z alkoholikami zdarza, w miarę jak trzeźwiał, ogarniało go poczucie winy, zawstydzenia i głębokiej pokory. Buntownicza, oporna osobowość została pokonana przez ekscesy kreowane przez nią samą i w tym stanie umysłu mój pacjent był pewien, że nigdy więcej nie wypije ani kropli. Jednakże już w trzecim dniu swej kuracji powiadomił mnie podczas wywiadu, ze trzeba abym „coś z tym zrobił". Kiedy go zapytałem, czym jest owo „to", o którym myśli, odpowiedział: „Moje stare uczucie znów powraca; dosłownie czuję, jak się przed panem zamykam i to wszystko zaczęło się dziać właśnie przed chwilą". Obojętność wobec swej przypadłości, agresywna pewność siebie, kompletny brak jakiejkolwiek prawdziwej pokory i poczucia winy, wszystkie te cechy charakteru, które zaczął identyfikować ze stanem umysłu prowadzącym do butelki, powracały przepełniając jego uczucia i jego myśli. Było to prawie dokładnie tym samym, co czuł kończąc pijacki ciąg. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli te powracające uczucia wezmą znów nad nim górę, to prędzej czy później trafi znów w alkoholowy ciąg. Zrozumiał, że w jakiś sposób musi utrzymać postawę, którą miał, gdy już z poprzedniego ciągu wyszedł.
Następnego dnia zaczął wywiad stwierdzeniem: „doktorze, teraz już wiem, co to jest". Zrelacjonował mi swoje przeżycia z ostatniej nocy. Z braku lepszego terminu nazwę to przeżycie „przebudzeniem psychologicznym". To, co mu się wydarzyło, było nagłym zrozumieniem siebie jako osoby. Zdarzyło się to około jedenastej w nocy i leżał on w łóżku nie zmrużywszy oka aż do czwartej nad ranem, przymierzając nowo uzyskaną wnikliwość i zrozumienie do swojej wiedzy o sobie samym.
Niełatwo j est odtworzyć zdarzenia z owych pięciu godzin, niemniej złożyły się one na przemożne doświadczenie w życiu tego pacjenta, które pozwoliło mu na prawdziwe zrozumienie siebie jako alkoholika. Co więcej, po raz pierwszy w życiu zdołał siebie samego zobaczyć takim, jakim zawsze był, a w dodatku poczuć, jakiego rodzaju osobą musi się stać po to, aby mógł zachować trzeźwość. Bez zdania sobie z tego sprawy, kiedy się to wszystko działo, jego kompletnie egocentryczny, subiektywny punkt widzenia zmienił sic, na obiektywne, dojrzałe zrozumienie siebie samego i swojego stosunku do życia.
Patrząc wstecz jest rzeczą oczywistą, że pacjent zdał sobie sprawę ze swego zasadniczego egocentryzmu. Po raz pierwszy zdolny był przeniknąć poza fasadę swoich racjonalizacji i mechanizmów obronnych i zobaczyć, że dotychczas zawsze stawili siebie samego na pierwszym miejscu. Był praktycznie nieświadomy istnienia innych osób z wyjątkiem tego w nich, co miało wpływ na niego samego. Myś1, ze te osoby mogą mieć również nie związane z nim życie, podobne a jednak oddzielne od jego egzystencji, nigdy na serio nie zagościła w jego umyśle. Teraz zaś nie czul się już dużej tą wszechmogącą istotą, która patrzyła na świat tylko w relacji do siebie. Zamiast tego był w stanie zobaczyć siebie w relacji do świata i mógł zdać sobie sprawę z tego, że jest tylko mata cząstką świata zaludnionego bardzo wieloma takimi jednostkami. Mógł wreszcie zacząć dzielić życie z innymi. Nie miał już tej potrzeby dominacji ani tez potrzeby walki, aby tę dominację utrzymać. Mógł się odprężyć i zacząć brać sprawy takimi, jakimi są.
Jego nowe nastawienie daje się najlepiej opisać własnymi słowami tego pacjenta. Oto jak sam je wyraził: „No cóż, doktorze, czy pan wie, ze przez cale moje życie byłem oszustem i nawet o tym nie wiedziałem? Zwykłem był myśleć, ze interesuję się innymi ludźmi, ale wcale tak nie było. Na przykład, nie łem się moją matką jako osobą chorą. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, ze może ona cierpieć jako indywidualna osoba; myślałem tylko o tym, co się stanie ze mną, gdy jej zabraknie. Ludzie zazwyczaj uważali mnie za obowiązkowego syna i nawet za przykład, a ja w to chętnie wierzyłem. Ale to zupełna nieprawda. Po prostu chciałem ją mieć przy sobie, bo przy niej ja sam czułem się lepiej. Ona mnie nigdy nie krytykowała i zawsze sprawiała, że sądziłem, że jestem w porządku niezależnie od tego, co naprawdę zrobiłem."
Nowe myślenie zmieniło jego dawny stosunek do ludzi. W tej sprawie zauważył: „Czy pan wie, ze zaczynam czuć się bliżej innych ludzi? Czasem bywam w stanie o nich myśleć. I jest mi z tym myśleniem lepiej niż mi było kiedykolwiek. Może to dlatego, że nie uważam już, że oni ze mną walczą, gdyż ja sam straciłem chęć do walki z nimi. Teraz uważam, ze może nawet oni mnie mogą polubić."
Inne rewelacje o nim samym i jego stosunku do świata można łoby przytaczać dalej, wszakże byłyby one tylko dodatkowym dowodem na to, że myślenie tego pacjenta stało się po raz pierwszy w jego życiu prawdziwie obiektywne. Ten zwrot ku obiektywizmowi stanowi jednak tylko połowę tej historii. Związana z tym była równie uderzająca zmiana w dominującym tonie uczuć. Słowami przypominającymi te, które wypowiedział pan „X" relacjonując swoje przeżycie duchowe, mój pacjent przedstawił mi swoje nowe nastawienie: „Czuję się wspaniale, lecz wcale nie tak, jak wtedy kiedy piłem. To jest coś całkiem odmiennego, jestem uspokojony, nie jestem podniecony i nie pragnę nigdzie uciekać. Jestem znacznie bardziej zadowolony z tego, że znajduję się tu, gdzie jestem i nie mam zamiaru tym się zamartwiać. Jestem odprężony, i czuję ze jestem w stanie radzić sobie z życiem lepiej niż kiedykolwiek." I dalej ciągnął: „Mam całkiem odmienny stosunek do Boga. Nie mam już nic przeciw idei Kogoś, tam w górze, kierującego wszystkimi sprawami teraz, kiedy już sam nie czuję w sobie chęci, by nimi kierować. Prawdę mówiąc, jestem nawet zadowolony, że mogę odczuwać istnienie Osoby Najwyższej, która może kierować wszystkim w sposób właściwy. Domyślam się, ze może to jest właśnie czymś w rodzaju tego przeżycia duchowego, o którym oni wszyscy mówią. Cokolwiek to jest, mam nadzieję, ze mnie nigdy nie opuści, gdyż nie odczuwałem takiego spokoju przez całe moje życie.
Przytoczoną wypowiedzią pacjent objawia inne podejście do Boga i pokazuje także, iż jest świadom faktu, ze, kiedy już zaprzestał wysiłków, aby zachować swą indywidualność w stanie nietkniętym, to może się wreszcie odprężyć i cieszyć się życiem w sposób spokojny i w pełni zadowalający. Odczucia te, tak jak zostały przez niego wyrażone, są zdecydowanie duchowe w swej naturze i musiał mieć rację w ocenie samego siebie, skoro był on w stanie zachowywać abstynencję już od blisko roku. Zwrot ku obiektywizmowi i odmienny ton uczuć okazało się być tym, co było dla niego konieczne do zachowania trzeźwości. Pomimo tego stosunkowo krótkiego jeszcze czasu pacjent czuje, że jest na o wiele pewniejszym gruncie. Uprzednio w okresach abstynencji wciąż zwalczał w sobie pociąg do alkoholu. Obecnie zachowuje prawdziwy spokój, bowiem już rozumie, czego mu trzeba, by mógł zachować trzeźwe myślenie.
Powołałem się tutaj na ten przypadek, gdyż dotyczy on człowieka, który przeszedł przez raptowną reorientację psychiczną, czego wynikiem był zupełnie nowy i różny od poprzedniego styl życia oraz światopogląd. Chociaż ktoś może powątpiewać w trwałość owego nowego stylu, nie może być jednak kwestii co do tego, że doświadczenie owo miało miejsce.
O większym nawet znaczeniu dla niniejszego artykułu jest fakt, że mój pacjent w wyniku swego doświadczenia użył tych samych słów, aby opisać swoje uczucia, co pan „X" w wyniku swego przeżycia religijnego oraz moja wcześniejsza pacjentka potem, gdy oddziaływanie na nią Wspólnoty Anonimowych Alkoholików zaczęło się najpierw pojawiać, a potem pogłębiać. Pan „X" informuje mnie, ze z dziesięciu procent tych, którzy przezywają nagłe przebudzenie, niektórzy osiągają je w wyniku prawdziwego doświadczenia religijnego, inni zaś w rezultacie gruntownej przemiany psychologicznej, takiej jak przydarzyła się mojemu pacjentowi. Pozostałe 90% osiąga ten sam wynik drogą stopniową, tak jak to się stało w przypadku opisywanej przeze mnie pacjentki. Niezależnie od drogi, która doprowadza do tego wyniku, wydaje się bezsporne, że wszystko kończy się osiągnięciem pokoju wewnętrznego i poczucia bezpieczeństwa, które osoby te wiążą z duchową stroną życia. Składowa narcystyczna osobowości zostaje pokonana - przynajmniej czasowo - i w miejsce dotychczasowej pojawia się osoba znacznie dojrzalsza i bardziej obiektywna, która może podchodzić do sytuacji zdarzających się w życiu w sposób po, i z akceptacją, bez potrzeby ucieczki w alkohol. Według pana „X", wszyscy uczestnicy Wspólnoty Anonimowych Alkoholików, którzy zdołali zachować abstynencję, prędzej czy później przechodzą taką samą przemianę osobowości. Muszą permanentnie utracić element narcystyczny; w przeciwnym przypadku program Anonimowych Alkoholików będzie działać tylko do czasu.
Pozwolę sobie odnotować dwa dodatkowe spostrzeżenia. Po pierwsze, zachodzi zasadnicza różnica między prawdziwymi, głębokimi uczuciami religijnymi a niewyraźną, niepewną, sceptyczną i przeintelektualizowaną niby-wiarą, która uchodzi za uczucia religijne w przekonaniu wielu ludzi. Niezależnie od tego, jaka będzie jego ostateczna koncepcja tej Siły, o ile alkoholik nie osiągnie z czasem poczucia realności i bliskości Siły Wyższej, to jego egocentryczna natura powróci w niezmniejszonym natężeniu i popijanie znów pojawi się na horyzoncie. Po drugie, większość osób, które wreszcie osiągają konieczny stan ducha, dochodzi do niego po prostu realizując program Wspólnoty Anonimowych Alkoholików i świadomie nie doświadczając jakiegokolwiek nagłego przypływu uczuć duchowych. Zamiast tego, dochodzą stopniowo, lecz także niezawodnie, do stanu umysłu, który - po trwaniu już przez czas jakiś - może zostać przez nich nagle rozpoznany jako diametralnie różny od tego, który pamiętają z przeszłości. Ku swemu zdziwieniu odkrywają oni, że ich postawa i poglądy nabrały rzeczywistego kolorytu duchowego.
Dlatego też głównym wynikiem oddziaływania Wspólnoty Anonimowych Alkoholików jest rozwiniecie w swoim podopiecznym stanu duchowego, który będzie działał jako siła neutralizująca egocentryczne elementy osobowości tego alkoholika. Jeśli tylko i, kiedy tylko ten stan zostanie całkowicie zespolony z nowymi wzorcami zachowań, wówczas pacjent utrzyma abstynencję. Pan „X" twierdzi, że ów proces zespalania zabiera kilka lat i, że o ile tylko nie widać wyraźnej zmiany w strukturze osobowości po upływie sześciu miesięcy, wówczas strona duchowa najprawdopodobniej ulegnie znów wynurzającej się z głębi osobowości alkoholicznej. Inaczej mówiąc, o ile impuls religijny Wspólnoty Anonimowych Alkoholików nie spowoduje zmiany w głębiej ukrytych składowych osobowości, to ływ programu okaże sic, tylko przejściowy. Jest rzeczą charakterystyczną, że ta zmiana, która jest zmianą typową, zachodzi bez udziału pomocy psychiatrycznej; niemniej, jak zwraca uwagę pan „X", ma ona cechy, które my psychiatrzy mamy zawsze nadzieję zobaczyć w naszych zdrowiejących pacjentach. Sumuje on tę swoją obserwację w krótkim zdaniu: „Alkoholik musi osiągnąć obiektywizm. i dojrzałość, w przeciwnym razie nie uda mu się zachować trzeźwości".
Konkludując, jestem przekonany, że wartość podejścia stosowanego przez Anonimowych Alkoholików bierze się z ich zastosowania siły religijnej czy duchowej do zaatakowania fundamentalnego narcyzmu alkoholika. Wykorzeniając ten element, osobnik ów doświadcza zupełnie nowych myśli oraz uczuć, które są z natury pozytywne i, które stymulują go do rozwoju i osiągnięcia dojrzałości. Innymi słowy, grupa ta posługuje się, siłą emocjonalną - religią - aby uzyskać wynik emocjonalny, mianowicie pokonanie uczuć negatywnych i wrogich i zastąpienie ich uczuciami pozytywnymi, pozwalającymi alkoholikowi nie podtrzymywać już dłużej swej buntowniczej, opierającej się, indywidualności, a w zamian pozwalającymi mu żyć w pokoju i harmonii ze swoim światem i w swoim świecie, biorąc czynny ιιdział w życiu i dzieląc się wszystkim bez skrępowania.
Wr eszcie - parę słów komentarza finalnego. Dzisiejsza psychiatria zachowuje stosowną wstrzemięźliwość wobec powrotów do zdrowia mających charakter czysto emocjonalny. Dopóki jakakolwiek zmiana nie zostanie w sposób zdecydowany powiązana z umysłem i intelektem, powroty do zdrowia uważa sic, za podejrzane. Nacisk jest dziś kładziony na analizę polegającą na intelektualnym wytropieniu przyczyn niepowodzeń w uzyskiwaniu stanu syntezy, który jest de facto stanem emocjonalnym pozostawania w wolności od konfliktów oraz napięć. Zakłada się, że w miarę jak blokujące emocje odkrywane są i uwalniane przy pomocy analizy, emocje pozytywne i syntetyzujące pojawią się zamiast tych uprzednich. Jest wszakże postępowaniem równie logicznym zmieniać emocje przez zastosowanie emocji, a następnie - gdy zmiana już nastąpi - wprowadzić do działania umysł i intelekt po to, aby trwale związać ten nowy zbiór emocji ze strukturą osobowości. W pewnym sensie, to właśnie dzieje się we Wspólnocie Anonimowych Alkoholików; religia oddziałuje na narcyzm i neutralizuje go, aby wywołać uczucie syntezy. W odniesieniu do swego własnego przeżycia duchowego, pan „X" używa określenia: „wielkie doświadczenie syntetyzujące, podczas którego po raz pierwszy w życiu wszystko stało sic, dla mnie zupełnie jasne. Było to, jak gdyby usunięta została wielka chmura i wszystko doznało iluminacji nie do opisania." Mój ostatni pacjent wyraził się w tej sprawie następująco: „Czuję, że jestem teraz w całości. Czuję swoją kompletność i nie odczuwam potrzeby pędzenia we wszystkich kierunkach jednocześnie. I właśnie doświadczając tych nowych emocji pacjent był w stanie odpowiadać - i faktycznie odpowiadał - w sposób bardziej zadowalający na próbę omówienia z nim jego poprzednich trudności oraz przedyskutowania, w jaki sposób mógłby on uniknąć dalszych kłopotów. Po swoim doświadczeniu syntetyzującym był on w stanie po raz pierwszy w życiu podjąć rzetelną i uczciwą próbę samopoznania.
W moim przekonaniu daje się stąd wyprowadzić wyraźna lekcja dla psychiatrów. Chociaż przyznajemy, że zajmujemy się problemami emocjonalnymi, my sami - jako grupa mająca tendencję do intelektualizowania - w zbyt wielkim stopniu pozostajemy wobec emocji nieufni. Pozostajemy skrępowani i nieco zawstydzeni, kiedykolwiek jesteśmy zmuszeni do ich użycia i zawsze mamy skłonność przepraszania naszych kolegów, gdy podejrzewamy, że mają oni powód uważać nasze metody za zbyt emocjonalne. Tymczasem zaś inni mniej przez tę tradycję ograniczeni, robią postępy i uzyskują wyniki, których my zostaliśmy pozbawieni. Jest rzeczą wręcz konieczną dla nas jako naukowców z rzekomo szerokimi horyzontami rozpatrzyć w sposób mądry i niespieszny Wyniki uzyskiwane przez innych na naszym polu pracy. Może się bowiem okazać, że klapki, które nosimy na oczach, są większe niż się nam samym wydaje.
Ostatnie publikacje dr Tiebouta:
„Rola psychiatrii na polu alkoholizmu", 1951 r.
„Poddanie się a współuczestnictwo w procesie terapii", 1953 r. „Czynniki ego w poddaniu się w alkoholizmie", 1954 r.
[1] (przyp. tłumacza) Dr Frank Buchman był założycielem ruchu grup oksfordzkichh i to za jego śladem poszedł dr Sam Shoemaker, od którego z kolei Wspólnota AA przejęła idee duchowe dla swojego programu, za dodatkowym pośrednictwem Ebby'ego T., który jest tu wzmiankowany jako „kompan alkoholik" pana „X", czyli Billa. Por. Pass It 0n. The Story of Bill Wilson and How the A.A. Message Reached the World, Alcoholics Anonymous World Services, New York, N.Y., 1984, s.127.