Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Piecha: tak, jestem alkoholikiem


O tym, jak trudno przyznać się do nałogu, dlaczego w Polsce nie ma atmosfery do takich wyznań i dlaczego są one potrzebne innym, z Bolesławem Piechą, posłem PiS, byłym wiceministrem zdrowia, rozmawia Joanna Leszczyńska.

Niedawno w tabloidzie przyznał się Pan do tego, że od 25 lat zmaga się z chorobą alkoholową. To była trudna decyzja?

No pewnie, że trudna. Choroba alkoholowa to nadal w polskim społeczeństwie temat tabu. Dalej panuje przekonanie, że alkoholik to człowiek z rynsztoka, bez silnej woli, który świadomie niszczy swoje życie i zdrowie, a także swojej rodziny. To nie jest prawda, ponieważ to jest choroba. Nikt na przykład nie twierdzi, że cukrzykowi potrzebna jest silna wola, by poziom cukru uregulował się jak trzeba. W Polsce nie ma wciąż atmosfery, by mówić o tym otwarcie. Ten opór wewnętrzny, który tkwi w nas, alkoholikach, można nazwać
wstydem i lękiem. Boimy się, jakie to może mieć konsekwencje dla dalszego życia.

Dlaczego przyznał się Pan do tej choroby właśnie teraz?

Ja tego nie planowałem ani nie zamierzałem niczego manifestować. Po prostu dziennikarz ogólnopolskiej gazety zapytał mnie o to w zawoalowany sposób i uznałem, że byłoby źle udawać idiotę i zaprzeczać. Gdyby wcześniej ktoś mnie o to spytał, pewnie też bym powiedział prawdę. Zresztą dawałem to do zrozumienia we wcześniejszych wywiadach.

Było Panu łatwiej, gdyż wcześniej utorowali Panu drogę ojciec Maciej Ziemba i prof. Wiktor Osiatyński oraz inni znani...

To i tak nie jest takie łatwe. Artykuł prof. Osiatyńskiego "Alkoholizm, grzech czy choroba", który ukazał się w "Polityce" 25 lat temu, miał duży wpływ na mnie. Dzięki niemu jako młody mężczyzna przyjrzałem się swojemu postępowaniu. Profesor od dawna wie o mojej chorobie.

A koledzy z Prawa i Sprawiedliwości?

Sam o tym powiedziałem władzom partii. Nie mogłem tego ukrywać, gdyż od czasu do czasu potrzebuję trochę wolnego, by się wyciszyć. Gdyby nie to wyciszenie się, runąłbym. Chwyciłbym za alkohol. Może w domu, może nikt by nie widział, ale czy to zmniejsza wymiar tej tragedii? Konsekwencje nawrotu są straszne. Wszystko wybuchnie z jeszcze większą siłą, nawet jeśli było to tylko jedno zapicie.

Rozmawiał Pan z prof. Religą o problemie, kiedy był ministrem zdrowia i Pana przełożonym?

Nie zgłębialiśmy tego tematu, choć profesor sugerował, że i on miał problemy z alkoholem. On o moim problemie wiedział ode mnie i od innych, bo nie pracujemy w próżni. Aczkolwiek grono to nie było tak powszechne jak teraz.

Pana pierwszy kieliszek?

Miałem 16 czy 17 lat. Były to chyba dwa kieliszki. To było w latach 70. w Rybniku. Po meczu w knajpie dyrektor mojej szkoły postawił mi jarzębiak. Jaki czułem się wtedy doceniony! To plus poczucie mocy sprawiło, że zapamiętałem to. Nie wiem, czy u mnie przeważył pierwszy kieliszek, czy może setny lub tysięczny. Wiem tylko, że mam do tego słabość i że dla mnie alkohol jest śmiertelnym zagrożeniem. Na studiach też piłem. Trzeba było się uczyć, a po pijanemu było to trudne. Byłem bardzo dobrym studentem, toteż szukałem pomocy. Lekarz zaordynował leczenie chemiczne. To była nieudana próba.

Jest Pan z zawodu lekarzem ginekologiem. Czy sięganie po kieliszek to była metoda na złagodzenie napięcia związanego z pracą?

To stereotyp. Alkoholizm jest chorobą demokratyczną. Dotyka wszystkich: zarówno prostych ludzi, jak i wybitnie utalentowanych. I wszystkie grupy zawodowe. Tyle że w pewnych środowiskach, np. artystycznych, jest większe przyzwolenie na picie, a inne są bardziej napiętnowane.

Czyżby nie miało żadnego znaczenia to, że lekarze mają do alkoholu bardzo łatwy dostęp, są nim obdarowywani przez pacjentów?

Gdybym nie miał dostępu do dobrego alkoholu, piłbym denaturat! Alkoholizmu nie wiązałbym ze specyfiką pracy, ale z predyspozycjami do uzależnienia, z deficytami wyniesionymi z dzieciństwa. Tusk zapalił w młodości skręta i się nie uzależnił. Tak samo niektórzy mogą pić całe życie i nigdy się nie uzależnią. A inni dosyć szybko. Na ogół alkoholicy są ludźmi o dużej wrażliwości i znaleźli sposób, całkiem przypadkowo, na łagodzenie napięć. Uważam się za człowieka wrażliwego, w związku z tym chwieję się emocjonalnie.
Każdy dąży do spokoju. Wiele lat temu ten spokój uzyskiwałem po wypiciu kieliszka, który uruchamiał przymus picia.

Miał Pan problemy w pracy z powodu alkoholizmu?

Raz zdarzyło mi się nie przyjechać na dyżur. Ktoś musiał mnie zastąpić. Szarpałem się, żeby nie wypić wieczorem, bo trzeba rano być w pracy. Albo nie dopuścić do tego, by wypić w pracy.

Były rozmowy ostrzegawcze z przełożonymi?

Nie było takich rozmów, Bogu dzięki. Chociaż... szkoda. Kiedy byłem stażystą, zdarzyło mi się przyjść do pracy "wczorajszym". Bez konsekwencji. Nikt z nas nie potrafi wytknąć komuś, że robi źle. Ile osób zwraca innym w tramwaju uwagę, że się źle zachowują? Oczywiście, że tolerowano zarówno moje, jak i moich kolegów picie. To są kulturowe rzeczy, których się nie przeskoczy. Przyzwolenie na picie nadal w Polsce jest duże, choć ta tolerancja trochę osłabła.

Zwalniał Pan jako dyrektor szpitala alkoholików?

Dwóch, którzy przyszli do pracy pijani. Jeden był lekarzem. To było trudne. Czy tym ludziom to pomogło, nie wiem. Uzależnionym dawałem alternatywę: spróbuj podjąć wysiłek leczenia.

Czy skłonność do kieliszka można odziedziczyć?

Nie sądzę. Na początku zadawałem sobie pytanie: dlaczego ja? Dziś nie nurtuje mnie to, bo nie ma odpowiedzi na to pytanie. Moi rodzice nie nadużywali alkoholu. Myślę, że w grę wchodzą deficyty wychowawcze. Widziała pani świętą rodzinę? Ja jedną, ale opisano ją dwa tysiące lat temu. Myślę, że temu nałogowi sprzyjają takie cechy jak wrażliwość, nieśmiałość, może niskie poczucie własnej wartości. Strasznie groźny jest perfekcjonizm. Często miałem poczucie, że mogę lepiej.

źródło: polskatimes.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz