Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Piciorys - życiorys pijaka


Na początku był chaos, chaos był dobry. Potem rozdzieliłem światłość od ciemności - i to mnie zgubiło...

Mam na imię Jarek, jestem alkoholikiem.

Piłem alkohol od kiedy pamiętam. Jak byłem małym chłopcem, rodzice podczas radosnych imprez podawali mi alkohol, by dodać gadżetu do uciechy. Gościom to imponowało, ...takie dziecko! ...a już potrafi... A i mi to pasowało. Byłem fajnie zakręcony i w centrum uwagi ;-) I tak mi zostało...

Ujrzałem sposób na życie. Moi rodzice żyli w takich, a nie innych warunkach. Wokół duża rotacja ludzi. Wciąż nowe twarze. Życie w strachu i przełamywanie się nawzajem. Alkohol służył do tego niczym czarodziejska różdżka. Wszyscy radośni i otwarci, a ja w centrum ;-)

Potem zauważyłem, że to rzeczywiście działa. Zacząłem trzymać się starszych ode mnie. Wkupowałem się załatwianym, dzięki kłamstwu, alkoholem, a wśród rówieśników i młodszych ode mnie byłem kimś ważnym ;-)

Potem sam wyruszyłem pomiędzy ludzi. Rozpoczęła się rotacja wokół mnie. Najpierw szkoła zawodowa. Chłopak, który zapowiadał się na kogoś porządnego, poszedł do budowlanki. Pierwsza własna decyzja. Przeciw rodzicom, nauczycielom, systemowi, a może, tak naprawdę, chodziło mi o piwo na budowie...

Zawodówkę omal nie przepiłem. Na pewno przepiłem zaufanie kilku ważnych i bliskich osób, kilku mniej ważnych i swoje...

Po raz pierwszy zaczynałem się bać siebie. Nie rodziców, szkoły i systemu ale zadziwiającej łatwości dokonywania poważnych błędów. Co ciekawe... pod wpływem alkoholu, który kojarzył mi się z ciepłotą ludzką, zaufaniem, wspólnotą...

Zaczynałem wyraźnie rozumieć, że czegoś w tym wszystkim nie rozumiem...

Być może dlatego tak łatwo było mi odejść z technikum i nie zdać do drugiej klasy. Zaczynała mi towarzyszyć porażka...

Kolejna przeprowadzka. Tym razem do naprawdę dużego miasta. Okna na świat. Kolejni nowi ludzie, zatrudnienie, dorosłość, traktowanie mnie równorzędnie, mimo, że się nie wkupiałem... Byłem, pod tym względem, równiacha ;-) Nie trzeba mnie było namawiać...

Pierwszy raz zobaczyłem, że ludzie mają mnie na uwadze, bo jestem...

Jednak nadal trenowałem swój, poznany za dzieciaka, sposób na życie. Już nie potrafiłem się ocknąć. Wróciłem do szkoły. Tym razem wieczorowej. Pracowałem, dziewczyna, kumple, wielki świat wokół, idea Rastafarianizmu, życia w zgodzie z Bogiem i naturą, odpowiedzialność za babcię i niepełnosprawną ciotkę... Wtedy poznałem zbawienny wpływ klina na życie...

Życie moje zostało uratowane... Przecież tylko dzięki alkoholowi potrafiłem to wszystko ogarnąć, a teraz jeszcze bardziej ;-)

Po roku dojechali rodzice... No i dopiero się zaczęło... Znienawidziłem ich za to, że ukazali mi tę prawdę, którą ukrywałem przed innymi. A inni pomagali mi ją ukryć przede mną samym... Staczałem się szybciutko... W pracy kręcili nade mną głową. Szkoła przepadła. Dziewczyna odeszła. W domu wojna. Koszmar. A na koniec, walka z trzmielami zagnieżdżonymi pod kołdrą...

Porażka. Prawdziwa porażka... A tak pięknie miało być...

Trafiłem do armii. Mówiono tam na mnie uśmiechnięty. Może dlatego, że już znałem cierpienie. Może dlatego że już wiedziałem czego się bać...

W armii przestałem się upijać. Żadnych wielodniówek. Jadłem i spałem spokojnie. Odzyskałem wiarę w siebie i w przyszłość. Przecież nie mogło jeszcze ze mną być tak źle...

Do cywila wychodziłem mając marzenia, plany, chęć do życia. Niedługo zmieniłem pracę. Miałem lepszą i większe pieniądze. Wszystko się układało pięknie - do pierwszej wypłaty...

Wtedy poznałem przyjacielską dłoń drugiego człowieka, bo sam nie byłem w stanie wlać w siebie alkohol... Kolejna porażka. Przepadły marzenia... Plany... Wolność... Potężny cios...

Postanowiłem więc zawalczyć o siebie. Coś przecież było w tym świecie... Dopiero co miałem się ok... Zacząłem polepszać sobie życie. Wywalili mnie z tej pracy, ale wygrałem na tym. Ówczesna kuroniówka i nieźle płatna praca, do tego lewizna... Wszystko było w zasięgu... I przepadło... Ktoś za mnie spłacił długi. Ktoś się zaopiekował, pomógł... Też przepadło...

Ja już przepadłem... Chodziłem po tym świecie i śmierdziałem...

Nic i nikt nie było w stanie wyrwać mnie z tego...

Tylko dlaczego nie umieram?... Starałem się, przynajmniej, nie być zbyt wielkim obciążeniem. Starałem się przynajmniej zarobić na to swoje pijaństwo. Starałem się by ludzie się do mnie nie przywiązywali, żebym nie ściągał ich za sobą w dół...

Po latach tułaczki trafiłem do takiej firmy, skansenu, w której tolerowano pijaństwo. Mogłem jeszcze trochę przeboleć to życie. Wróciłem do technikum... żeby mieć pretekst do wyjścia z domu, wciąż mieszkałem z rodzicami, a trochę po to by mieć coś w co się zaangażuje, co jeszcze mnie odciągnie od tego cholernego pijaństwa. Trułem się piwem, bo liczyłem, że to na tyle długo potrwa, że nie zdążę się upić. Nie potrafiłem jednak odmówić sobie gorzały. Chociaż wiedziałem, że za nią czeka na mnie, znowu, to samo szaleństwo. Piłem już coraz mniej, a upijałem się...

Nie miałem w sobie zgody na to... Przecież ja muszę wypić sześć piw, żeby czuć się dobrze ;-) Życie przerodziło mi się w ciągły kac i walkę z samopoczuciem.

Porażka, po prostu... totalna porażka... Czyżby Bóg coś spierdolił?

Po co wciąż żyje? Za co ciepię? Co jest grane?

Jeszcze mnie z tego skansenu wyrzucą... Co za hańba... Potem już tylko bezdomny pijanica będę... Dykta i kanały zajrzały mi głęboko w oczy...

W tych ostatnich latach poznałem człowieka, który zrobił coś zadziwiającego. Dla mnie nieosiągalnego. Nawet nie myślałem, że to można... Przerwał picie... Powiedział mi jak to się robi i skorzystałem z rady, żeby utrzymać się w pracy.

Postanowiłem zalegalizować swoje pijaństwo i zostać oficjalnie leczącym się alkoholikiem. Poszedłem na odwyk nauczyć się pić po ludzku, radząc sobie z problemami. Przecież tam są psychologii, to chociaż skorzystam... Kiedy wszedłem na sale terapeutyczną i zobaczyłem z kim będę przebywał. Pomyślałem że ci ludzie owszem... Dla nich jest szansa... Porządni, mądrzy i zaradni... Mieli motywację. Rodziny. Pracę. Porządne życie. A ja, taka sierota skończona, byłem tam tylko po to by mieć pieczątkę w książeczce. Żeby się moi szefowie odwalili ode mnie, jak się znowu spiję ;-)

Ale miałem pecha. Siedziałem obok człowieka, który opowiadając o sobie, mówił o mnie. Wszystko się absolutnie zgadzało... Tylko był dużo starszy... Spostrzegłem, że nie tak łatwo się umiera, nawet jak się wiele lat zdycha i zapił terapie...

Cholera! Mogę nie umrzeć. Będę się męczył...

To mi się w pale nie mieściło... Byłem przerażony... Popadłem w jakąś bezwolę i zacząłem słyszeć co do mnie mówią, na tej całej terapii. Że ja, choćby nie wiadomo jaki, skończony alkoholik, mogę nie pić... I to nie jakiś tam czas, aż szum w głowie i wokół ucichnie - tylko w ogóle nie pić!

Czyżby?

Na dodatek trafiłem na spotkanie Anonimowych Alkoholików... Siedziałem tam, taki porąbany alkoholik i siedzieli tam inni... Mówili o sobie, że też są alkoholikami... Ale byli spokojni, zrównoważeni i pewni siebie. Bardzo jasno się wyrażali. Przypomnieli mi, jakim człowiekiem zawsze chciałem być. Biło od nich coś, czego całe życie poszukiwałem. Co ciekawe... Powiedzieli mi, że też mogę taki być... Prędzej czy później, ale na pewno jeśli zostanę w AA...

No to zostałem ;-)





Łatwo było mnie przekonać, że piję bez umiaru. Uwierzyłem, że jeśli nie sięgnę po alkohol w ogóle, to mogę być na sto procent pewny, że pozostanę trzeźwy. Trudno mi jednak było uwierzyć, że potrafię utrzymać abstynencję od alkoholu. Przecież znajomi, święta, uroczystości, okazje, braki okazji, tyle wokół mnie pokus, że abstynencja wydawała mi się zwykłą mrzonką.

Pech jednak zechciał, że właśnie wtedy otoczony byłem ludźmi, którzy już sobie z tym dylematem poradzili. Byli dla mnie żywym świadectwem, że warto spróbować. Postanowiłem więc, że dokonam takiej próby. Podstawowy warunek o jakim wtedy słyszałem, to być z nimi.

Zacząłem 19 lipca 2002r. i ta pierwsza próba trwa do dziś. Dziękuję tym wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że akurat mi się powiodło, bo nie każdy ma taką szansę by wyjść z alkoholizmu, a większość nie potrafi z niej skorzystać. Jedyny sposób w jaki mogę wyrazić swoją wdzięczność za życie, to wytrwać w trzeźwości i pomagać w jej osiągnięciu innym.


źródło: serwis TENJARAS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz