Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Musieli sięgnąć dna


Kilka lat temu Waldek przypadkiem otworzył dziecięcy pamiętnik swojego syna. Przeczytał: "Kiedy wreszcie tego skur…a szlag trafi?". Kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że krzywdzi chłopca i całą rodzinę. Wtedy najważniejszy był alkohol.

Początki

Waldek spróbował alkoholu po raz pierwszy jakieś 40 lat temu. Był wtedy dziesięciolatkiem. Razem z bratem dobrali się do butelki wina zostawionego na stole przez rodziców. Nie dostali lania tylko dlatego, że bardzo źle się czuli na drugi dzień rano. W domu alkohol był ciągle obecny – pili obydwoje rodzice. Dopiero dziś widzi, jak był wtedy nieśmiały, zagubiony i jak bardzo brakowało mu miłości i poczucia bezpieczeństwa, które powinno mieć każde dziecko. W piątej klasie pił już regularnie piwo z kolegami w sadzie obok bloku. Powtarzał rok, z trudem przechodził do następnych klas. Kiedy szedł do zawodówki, był już uzależniony.

52-letni obecnie Jurek pierwszy raz upił się na weselu swojej siostry, jako 14-latek. Obiecał sobie potem, że nigdy więcej nie tknie alkoholu. Dość szybko o tym zapomniał. Jak sam przyznaje, był nieśmiałym i zakompleksionym chłopcem. Szybko odkrył, że po spożyciu alkoholu staje się inny: odważny, potrafiący rozbawić towarzystwo, zaimponować kolegom, poderwać dziewczynę. W tej dzielnicy Szczecina, gdzie wówczas mieszkał, nie było trudno o kompanów do picia, a on nie potrafił, albo nie chciał odmawiać. - Coraz częściej pojawiały się problemy. Ucieczką przed nimi było kolejne zapicie i tak koło się zamykało – wspomina.

- Człowiek sięga po alkohol przede wszystkim po to, żeby to było przyjemne. Ponadto oczekuje, żeby to, co powoduje przyjemność było dostępne i żeby ten stan się powtarzał – mówi Jacek Kraus, psycholog, terapeuta uzależnień z Wojewódzkiego Ośrodka Terapii Uzależnień i Współuzależnienia przy Szpitalu Specjalistycznym im. dr. Józefa Babińskiego w Krakowie. - Oczywiście alkohol daje imitację przyjemności. Ale jest łatwo dostępny i może poprawić nastrój bez wkładania w to wysiłku. Ktoś mi kiedyś powiedział: "W życiu na trzeźwo, kiedy chciałem sobie poprawić nastrój, brałem rower i jechałem przed siebie przez dwie godziny, wtedy się odprężałem. Dawniej, gdy piłem alkohol dawał mi przyjemność w ciągu dwóch minut". W pewnym momencie jednak dostrzega się, że tej przyjemności jest coraz mniej, a coraz więcej negatywnych skutków. Mimo to sięga się dalej po alkohol. Wtedy mówimy o uzależnieniu.

Życie w cieniu alkoholu


Waldek pił często i przeważnie do utraty świadomości. Zmienił szkołę, z kolejnej został wyrzucony. Zaczepił się jako pomocnik w magazynie WPEC-u w Koszalinie. Pod koniec 1976 roku razem z kolegą ukradł samochód. Zostali złapani przez milicję i po przyznaniu się do winy puszczeni do domu. Za parę dni sytuacja się powtórzyła. W marcu 1977 roku obie sprawy znalazły finał w sądzie. Dostali wyroki w zawieszeniu. Ze względu na karalność Waldek nie mógł już pracować w magazynie. Przeniesiono go do brygady remontowej.

- Piło się sporo, jak to na budowie - wspomina. Po jakimś czasie znowu wsiadł po pijanemu do cudzego samochodu. Tym razem nie było zmiłuj. Dostał wyrok 3 i pół roku odsiadki. Trafił do zakładu karnego o zaostrzonym rygorze w Iławie. Po dwóch i pół roku dostał warunkowe zwolnienie. Upił się z radości zaraz po wyjściu z więzienia.

Kilka lat temu Waldek przypadkiem otworzył dziecięcy pamiętnik swojego syna. Przeczytał: "Kiedy wreszcie tego skur…a szlag trafi?". Kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że krzywdzi chłopca i całą rodzinę. Wtedy najważniejszy był alkohol.

Wrócił do Koszalina, podjął pracę na wagonowni PKP. Tam poznał Lucynkę. Miała jasne włosy i piękne czarne oczy. Jeździła koleją do chorej matki. Spodobała mu się, choć teraz mówi, że raczej nie mógł jej wtedy kochać – nie umiał. - Często mówiłem, że kocham, nie wiedząc, co to słowo tak naprawdę znaczy. Dzisiaj potrafię powiedzieć "kocham" i wiem, co w tym momencie czuję. Dzisiaj potrafię przytulić i wiem, że osoba, czy jest to syn, żona czy wnuczka, wie, że robię to z miłości a nie z obowiązku - Waldek wzrusza się, gdy o tym mówi.

Wzięli ślub. Kiedy urodził się pierwszy syn, był tak dumny, że nie trzeźwiał przez tydzień. Dalej pracował na kolei, pił, wpadał w kolejne konflikty z prawem. Pamięta, jak kiedyś, gdy żona była w ciąży z drugim dzieckiem, po kolejnej popijawie obudził się w jakimś mieszkaniu. Było puste. Z lodówki wyjął pół litra wódki, zrobił sobie kanapki, goszcząc się w najlepsze. Tylko właściciele nie byli zadowoleni, kiedy wrócili do domu i zastali nieproszonego gościa. Kajdanki, przesłuchanie, przyznanie się do winy i sprawa w sądzie. Odsiedział kolejne półtora roku.

Jurek zaczynał coraz bardziej widzieć "nienormalność" swojego picia. Były momenty, że szczerze chciał przestać. Setki razy przysięgał sobie i innym, że nie ruszy alkoholu i setki razy tę przysięgę łamał. Bliscy chcieli pomóc mu wyrwać się z nałogu, ale nieświadomie pomagali mu w nim trwać. Ukrywali prawdę, wyciągali z tarapatów, stwarzali mu komfort picia. Sposobem na ucieczkę od kolegów, od picia i szansą na normalne życie miało być założenie własnej rodziny.

Przeprowadził się do małego miasteczka w Lubuskiem, do rodziny, gdzie alkohol był od święta. Pamięta, jak w wigilię czekał w napięciu do północy, bo tak nakazywała przyzwoitość, aby móc spokojnie i legalnie się napić. Teraz, po latach, kiedy zasiada z rodziną do stołu, na chwilę wracają wspomnienia i czuje ogromną ulgę, że tamto się skończyło, że już nie musi sięgać po kieliszek.

"Zaszył się", nie pił dziewięć miesięcy. Myślał, że już jest zdrowy, że może po takiej przerwie napić się normalnie, jak "każdy zdrowy człowiek". Niestety, jak sam mówi, nie ma takiej opcji dla alkoholika. Po czterech latach ciągłych wojen z teściami wyprowadził się na stancję. Tam, nie kontrolowany przez nikogo, pił bez żadnych ograniczeń. W tym całym upodleniu żona go nie opuściła – przeniosła się do niego.

Podjął więc kolejną próbę zerwania z nałogiem – przyjmował lek anticol. To był czas szafowania własnym życiem. Obsesja picia była u niego tak silna, że ignorował fakt, iż może stracić wzrok lub dostać wylewu krwi. Widział, co dzieje się z pijącymi - padaczki alkoholowe, delirki, trudności z chodzeniem, a nawet wysławianiem się. Dla niego los okazał się łaskawy. - Jedynie moja dusza bardzo ucierpiała, bo przez lata pijaństwa zabijałem w sobie całe swoje człowieczeństwo, wszystkie najpiękniejsze uczucia – mówi Jurek.

Żona przypłaciła jego alkoholizm depresją, odbiło się to także na psychice córek. Z powodu pijaństwa wyrzucano go kilka razy z pracy. Znajdował kolejną i pił dalej. Coraz bardziej widział swoją bezsilność, jednak nie potrafił zaakceptować choroby. Przysięgał żonie na kolanach, że przestanie. Nie chciała wierzyć. Jej zaufanie musiał potem odzyskiwać bardzo długo – w nowym mieszkaniu zameldowała go dopiero po dwóch latach abstynencji.

Nad przepaścią

Jurek zrozumiał, że stoi nad przepaścią w sierpniowy poranek 1998 roku. Obudził się na melinie, na podłodze, obok współbiesiadnika z poprzedniego wieczoru. Podniósł głowę i pomyślał: "Co ja tutaj robię?". Był właśnie w 4-tygodniowym alkoholowym ciągu. Wszystko się waliło, dom zaczynał się rozpadać, on sam poddawał się powoli całkowitej degeneracji. Bał się wytrzeźwieć, bo musiałby stawić czoła rzeczywistości. Przestał przychodzić do domu. Lepiej się czuł na melinie wśród podobnych sobie ludzi.

Wstał, obmył twarz, wyszedł z mieszkania i poszedł do centrum miasta w kierunku dworca PKS. Miał jechać do nowej pracy, kolejnej. Wcześniej z powodu alkoholu był dyscyplinarnie zwalniany siedem razy. Była godzina 5.40 rano. Sierpień, strasznie zimno i lało jak z cebra. Kiedy wszedł na poczekalnię, był cały przemoknięty. Siedział na ławce, gdy podszedł do niego dawny kolega. Znali się od kilku lat i niejedną flaszkę razem wypili. To, co zobaczył, było dla Jurka szokiem. Stał przed nim inny człowiek: ogolony, czysty, schludnie ubrany. Spytał, skąd ta przemiana. Znajomy opowiedział, że nie pije od paru tygodni. Był na detoksie. - Właśnie po tych słowach na moment spadła maska iluzji i zrozumiałem, że muszę zmienić swoje życie – wspomina Jurek. Wstał, pożegnał się i już wiedział, co ma dalej robić.

- Przestałem się bać. Podjąłem decyzję, która okazała się najważniejszą decyzją mojego życia. Bóg postawił na mojej drodze alkoholika, abym zobaczył w nim swoje odbicie – mówi.

Poszedł do przychodni, gdzie spotkał Zdzisława, człowieka, który nim pokierował, obecnie przyjaciela. To on zaproponował mu udział w mityngu AA. Doskonale pamięta tę datę – 24 sierpnia 1998 roku. – Dzień mojego pierwszego mityngu. Dzień moich nowych narodzin – mówi Jurek.

Waldek pojął, że powodem wszystkich jego kłopotów jest alkohol, kiedy siedział w zakładzie karnym w Wierzchowie. Znalazł się tam po tym, jak w sylwestra próbował po pijanemu uruchomić samochód – tradycyjnie - nie swój. To była jego trzecia odsiadka. Na wolności miał żonę i trójkę dzieci. Poszedł do psychologa więziennego z prośbą o wszycie esperalu. Właściwie to nie chciał być trzeźwy, tylko nie miał zamiaru po raz kolejny znaleźć się w celi. Po wyjściu z więzienia rzeczywiście przestał pić. Wydawało mu się, że da sobie radę sam. Kiedy dostał od brata broszury o ruchu Anonimowych Alkoholików, pomyślał, że to jakaś sekta i wyrzucił je. - Byłem hardy – mówi. – Ale wtedy, choć nie piłem, nie zachowywałem się jak człowiek trzeźwy.

Wytrzymał osiem lat zanim znowu sięgnął po alkohol. Pił przez półtora roku. Po kryjomu. Starał się perfekcyjnie kontrolować swój nałóg. Wracał z pracy później do domu, jeździł na działki, tam się "znieczulał". Któregoś dnia wypił za dużo, żona znalazła go na trawniku na śniegu. Powiedziała "dość". Postawiła ultimatum: "AA albo rozwód" . To był wrzesień 2001 roku. Poszedł na mityng, nie podobało mu się, ale wiedział, że musi wytrzymać. Jeszcze jeden raz wypił dwa miesiące później, w listopadzie. Od tej pory nie miał alkoholu w ustach.

- Najczęściej osoba uzależniona podejmuje decyzję o podjęciu działania, żeby coś zrobić ze sobą w momencie, kiedy pojawia się kryzys. Jakieś skutki zdrowotne, finansowe, kiedy picie po prostu zaczyna przeszkadzać – mówi Jacek Kraus. - Choć uzależnieni często mówią, że to oni sami podejmują decyzję, najczęściej jednak są przez kogoś zmuszeni. Żona czy pracodawca stawiają ultimatum, albo lekarz mówi, że zdrowie jest poważnie zagrożone.

By wyjść z uzależnienia, wiele osób szuka pomocy w ruchu Anonimowych Alkoholików. - Są też osoby, które chcą sobie poradzić same – nie szukają pomocy, postanawiają nie pić i myślą, że jak już sobie obiecają, to coś da. Na pewno nie wykluczone, że to się może udać, jednak takie osoby poruszają się trochę po omacku, nie mają przewodnika i wówczas trwanie w trzeźwości jest trudniejsze - mówi psycholog.

Według niego najlepszą metodą wyjścia z alkoholizmu jest poddanie się terapii. Osoba uzależniona korzysta wtedy z pomocy drugiego człowieka i jest to pomoc fachowa. Mityngi AA są wsparciem w terapii, jej uzupełnieniem. - Nigdy nie blokujemy innych metod wyjścia z uzależnień. Czasem pacjenci mówią: "Pan mnie nie zrozumie, bo mimo, że ma pan fachową wiedzę, pan nie przeżył tego, co ja i nie wie, co czuję". Wtedy zachęcam do pójścia na mityng AA, do spotkań z osobami, które przeszły to "na własnej skórze" – tłumaczy Jacek Kraus.

Samo leczenie, podstawowy etap, trwa siedem tygodni w całodobowym oddziale terapii uzależnienia od alkoholu lub w oddziale dziennym, a sześć miesięcy w Poradni Leczenia Uzależnień. Potem jest zalecane kontynuowanie terapii przez ok. dwa lata. To jednak pacjent sam decyduje o tym, czy jest mu to potrzebne, czy osiągnął swój cel. W leczeniu choroby alkoholowej istotnym elementem jest nie tylko utrzymanie trzeźwości, ale też postawienie nacisku na własny rozwój.

- Leczenie alkoholizmu to praca nad sobą, doprowadzenie do stanu, kiedy alkohol nie będzie potrzebny, kiedy będzie się miało inne rzeczy, które dadzą prawdziwe emocje. Alkohol daje imitację uczuć, a nam chodzi o to, aby nauczyć się rozpoznawać, przeżywać i wyrażać prawdziwe uczucia. Zawsze powtarzam pacjentom, że jest różnica między sokiem o smaku jabłkowym a sokiem z jabłek.

Specjaliści zajmujący się leczeniem uzależnień mówią, że skuteczność terapii wynosi zazwyczaj 30-40 procent. Psychologowie biorą pod uwagę jednak nie tylko to, że ktoś już w ogóle nigdy nie sięgnie po alkohol, ale także każdą korzystną zmianę, np. gdy ktoś pił długimi ciągami alkoholowymi, a po terapii pije mniej. Nie ma gwarancji, że osoba, która podejmie terapię, już nigdy nie wróci do alkoholu – liczy się motywacja, to, co ta osoba dalej robi. Te wszystkie zmienne – według ekspertów - wpływają na skuteczność terapii.

Nowe życie

Waldek nie pije już ponad 8 lat, Jurek ponad jedenaście. Przeszli terapię, aktywnie działają w ruchu Anonimowych Alkoholików, w stowarzyszeniach trzeźwościowych w swoich miejscowościach, i starają się naprawić krzywdy, jakie wyrządzili bliskim. W ruchu AA znaleźli osoby, które pomagają im wytrwać w abstynencji i naprawić relacje z ludźmi. Ale obydwaj mówią, że ciągle są alkoholikami, teraz trzeźwiejącymi. - Jestem alkoholikiem. Codziennie rano powtarzam sobie te słowa, aby nie zapomnieć – podkreśla Waldek.

Nie mają już problemu z odmawianiem alkoholu. - Kiedy ktoś jest natrętny, mówię, że mam problem z piciem – mówi Waldek. To skutkuje. Jurek na tradycyjne "Ze mną się nie napijesz?" ma odpowiedź: "A kim ty jesteś, żebym musiał z tobą pić?". - Obsesja picia zeszła ze mnie całkowicie – mówi. - Od wielu już lat nie boję się alkoholu, bo wiem, kim jestem. Nigdy nie zapomnę, jaki byłem i co robiłem, ale nie żyję przeszłością.

Prowadzą aktywne życie, często jeżdżą na wycieczki, biorą udział w spotkaniach, ogniskach organizowanych przez stowarzyszenia abstynentów. Waldek z żoną są zwykle jedną z pierwszych par tańczących na parkiecie podczas licznych zabaw. Zabiera Lucynę na romantyczne wycieczki, stara się wynagrodzić jej te wszystkie lata. Choć ona jeszcze się trochę boi. Kiedy Waldek obchodził szóstą rocznicę swojej trzeźwości, zamówiła tort, zastrzegając, że ma być bez alkoholu. Cukiernik był zdziwiony.

- Zrobię wszystko, żeby być trzeźwym, żeby moja rodzina była taka jak teraz – mówi Waldek. - Najcięższym okresem mojej abstynencji był czas, kiedy odsunąłem się od grupy na pół roku. Były to początki, nie miałem doświadczenia i byłbym zapił, gdyby nie żona i koledzy z grupy. Jestem im wdzięczny, że są blisko i zawsze wtedy, kiedy są potrzebni - dodaje.

Jurek mówi, że to, co otrzymał w nowym, trzeźwym życiu, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. - Odzyskałem zaufanie w rodzinie i w społeczeństwie, stałem się autorytetem dla własnych dzieci. A największym darem, jaki otrzymałem, jest powrót uczuć. Pewnego razu mój kochany wnusio usiadł mi na kolanach i po pewnym czasie wtulony we mnie usnął. Patrzyłem na niego i łzy szczęścia płynęły mi po policzkach. To była największa nagroda, jaką mogłem sobie wymarzyć za to, że przestałem pić.

Zgodnie z przesłaniem ruchu AA, Waldek i Jurek starają się pomagać tym, którzy mają problem z piciem i ich rodzinom. Waldek stara się być zawsze tam, gdzie ktoś potrzebuje pomocy. Ma dyżury w punkcie informacyjno-kontaktowym Klubu Abstynenta Nike w Złocieńcu, rozwiesza ogłoszenia o działalności klubu. - Zawsze jestem gotów, aby nieść posłanie ludziom jeszcze cierpiącym - mówi. Jurek od dziewięciu lat stoi na czele Stowarzyszenia Abstynentów. - Praca dla drugiego człowieka jest bardzo silnym bodźcem do trzeźwienia – podkreśla.

Obydwaj piszą w internecie swoje blogi, na które zagląda wiele osób potrzebujących pomocy. Jurek, zakładając blog, chciał na bazie własnego doświadczenia przekazać chociaż część swojej wiedzy. - Po lekturze maili i komentarzy, jakie dostaję, wiem, że mogę dać światełko nadziei dla wielu osób – mówi. Zastrzega jednak, że nikomu nie daje gotowych recept na wyjście z alkoholizmu, bo takowych nie ma. - Jestem jednak żywym przykładem, że mając świadomość o swojej chorobie, można ją powstrzymać.

Waldek swój blog założył w sierpniu 2006 roku po to, aby ludzie mający problem z alkoholem i osoby współuzależnione mogły przeczytać, że można w życiu coś zmienić. - Że bez zdrowienia i pracy nad sobą nie będzie efektów – mówi. - Komentarze, które piszą czytelnicy blogu, są dla mnie motywacją do dalszej pracy nad sobą.

- Osoby uzależnione od alkoholu, które wypowiadają się w internecie, piszą blogi, to dość szczególna grupa – są związani najczęściej z ruchem AA. Do takich wystąpień trzeba mieć odwagę, a ruch do tego przygotowuje – mówi Jacek Kraus. - Zachęcamy naszych pacjentów, żeby korzystali z internetu, odwiedzając różne strony dotyczące alkoholizmu, ponieważ to im może pomóc. Nasi pacjenci, przychodzący na terapię, mają dużo wspomnień związanych z piciem, natomiast zazwyczaj gorzej pamiętają okres, gdy nie pili. Mają mało przykładów, jak można żyć bez alkoholu. Na blogach niepijacych alkoholików mogą je znaleźć. Takie blogi mogą być bardzo cenne, ponieważ pokazują, że są ludzie, którym się udało. Osoba, która chce się wyleczyć z alkoholizmu, może zobaczyć tę drugą stronę, pozytywny przykład.

***

Po drugiej stronie ulicy, na przeciwko okna mieszkania Jurka, jest ławeczka, przy której spotykają się miłośnicy tanich trunków. Widzi z daleka, jak dyskutują nad "biznesplanem", ile wkładają energii i sprytu, aby zdobyć brakujące 50 groszy do kolejnej butelki. Sam setki razy przesiadywał na takich ławeczkach. - Dziś, kiedy siedzę w ciepłym, przytulnym pokoju i obserwuję tych skulonych z zimna ludzi, widzę, jak bardzo alkohol mnie oszukiwał. Jak bardzo oszukuje tych ludzi, którzy siedzą na tej i tysiącu innych ławek.

Kiedy rozmawiam z Waldkiem, ma właśnie dyżur w punkcie konsultacyjnym w Klubie Abstynenta. Ktoś mówił, że przyjdzie, Waldek będzie na niego czekał. Zawsze czeka.

źródło: Onet

dodajdo.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz