Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Uciekli od ćpania


Marta, jedyna z czwórki bohaterów tekstu, która zgodziła się na ujawnienie swojej twarzy: - Wielu znajomym dopiero metadon pozwolił wrócić do normalnego życia. Utrzymują nie tylko swoje rodziny, ale po tylu przećpanych latach pomagają rodzicom, próbując im wynagrodzić lata tragedii.

Cztery osoby - Szymon, Paweł, Marta, Krzysztof. Każda uzależniona od innego narkotyku, każda stanęła na własnych nogach, każdej pomogło co innego.

Szymon, 28 lat: - Co to jest marihuana? - myślą ludzie - takie coś zamiast piwa. Wolałem jointy, bo kaca nie było. Ale to nie jest już miękki narkotyk - dziś aż kapie od chemii. A ja paliłem codziennie.

W 2003 r. wyjechałem do pracy do Anglii. Planowałem zaraz wrócić i skończyć studia. Nie wróciłem. Pakowałem mrożonki. Najpierw super - spore zarobki, ale po trzech miesiącach to mnie już ch... strzelał na widok tych kartofli. Myślałem: stać mnie na więcej. Wracałem do domu, skręcałem jointa i ambicje się ulatniały.

Byłem uzależniony, a człowiek uzależniony nie konfrontuje się z tym, w jakim punkcie życia stoi. Myśli raczej, czy diler będzie miał towar. Nie szukałem kontaktu z rodziną. Bo o czym tu gadać? Unikałem narzeczonej. Bo truła.

Zaświtało mi, że mam problem, kiedy spróbowałem studiów w Anglii. Odstawiłem trawę i zaczęły się lęki, bałem się ludzi. Zrezygnowałem. Chciałem poradzić sobie sam, ustaliłem harmonogram dnia, małe cele... Dwa tygodnie było OK, a potem ktoś rzucał: imprezka jest, zapalimy? I znowu.

W 2007 r. wróciłem do Polski z objawami depresji. Czasem nie dawałem rady nawet wstać z łóżka. Byłem zdesperowany, żeby się leczyć.

Paweł, 30 lat: - Zaczyna się zawsze tak samo. Ktoś przychodzi i pyta: - Co palicie? Jointa? A, browna! Fajnie! Dacie spróbować?

Potem jeszcze raz, jeszcze raz. W liceum paliłem już codziennie. Moja dziewczyna też. Mało się nie przekręciła, zabrała ją karetka.

Czy kradłem? - Paweł uśmiecha się. - Jasne. A skąd miałbym na towar? Ale w pierdlu nie siedziałem.

Marta, 39 lat: - Zawsze chciałam mieć starszego brata. Poznałam chłopaka 29 lat, ja miałam wtedy 13. Kiedy zrywałam się ze szkoły, zawoził mnie do domu, odrabiał ze mną lekcje. Któregoś dnia poprosił, żebym dała jego klucze do mieszkania kumplowi. Okazało się, że kumpel robił u niego kompot. Ciekawa byłam, co to jest: - Nie dam kluczy, jak mi nie dasz spróbować.

Zrobił mi zastrzyk.

Zanim wypadniesz z ról


Czlowiek z kłopotami trafia najpierw do poradni uzależnień. Jest ich 300. Personel stawia diagnozę i dobiera terapię.

- Coraz częściej muszę kierować młodzież do psychiatry. - mówi Adam Nyk, terapeuta w Poradni Leczenia Uzależnień "Monar" na Hożej w Warszawie. - Kiedyś klient miał 20-30 lat i wstrzykiwał kompot. Dziś ma 13-14 lat i bierze wszystko - ekstazy, dopalacze, kokainę. Popija to alkoholem. Zalicza takie kilkunastodniowe jazdy. Kompot niszczył ciało, dzisiejsze syntetyki, nawet nasączana chemią marihuana, niszczą mózg.

Poradnie kiedyś zajmowały się dostarczaniem klientów do ośrodków zamkniętych. Dziś częściej same prowadzą terapię. Dzięki temu osoba idąca na leczenie nie musi od razu rezygnować ze szkoły, pracy, rodziny.

System pomocy przewiduje też ośrodki dziennego pobytu. W takim ośrodku rehabilitacyjno-readaptacyjnym stowarzyszenia Ordo ex Chao w Warszawie pracuje terapeuta Artur Groszek: - To miejsce dla tych, którzy jeszcze nie wypadli z ról, nie zaczynają dnia od zdobywania narkotyków. Od 14.00 do 20.00 mają u nas azyl - terapię indywidualną, grupową, hiphopowe studio nagrań, a w weekendy wspólne gotowanie. Żeby nie siedzieli z kumplami na ulicy.

Szymon, ośrodek w Anielinie

Szymon po powrocie z Anglii poszedł właśnie do poradni uzależnień. Trafił na terapię grupową. - To nie było dla mnie, wszyscy byli już po leczeniu. Terapeutka zaproponowała mi ośrodek ks. Nowaka pod Otwockiem. Zgodziłem się.

Początek był straszny - 24 godziny na dobę z 30 obcymi. I masa zajęć. Godzinami zmywałem plamki z glazury w kiblu. Potem gra w siatkę. I nie ma, że ci się nie chce. Trzy razy dziennie spotkania społeczności.

Uzależnienie to choroba woli, społeczność ma tę wolę wzmocnić. Szczerze mówi ci rzeczy, których normalnie nie słyszysz, także te dobre. Jest lustrem, w którym masz zobaczyć co jest z tobą nie halo. Ćpanie to czubek góry lodowej, trzeba poszukać głębiej.

Jak przyjechałem, brałem leki od psychiatry. W ośrodku powiedzieli mi, że to nie depresja kliniczna, tylko spowodowana narkotykami, i że mam przejść terapię na sucho. Odkryłem, że na poprawę chemii w mózgu pomaga bieganie.

Społeczność mi pomogła, ale z narkotyków wyciągnął mnie Bóg. Zacząłem czytać Biblię, modliłem się. W ośrodku była obowiązkowa msza w niedzielę, raz w tygodniu spotkania z siostrą Jolą. Tam poczułem Boga namacalnie. Wcześniej tylko o Nim słyszałem.

Paweł, ośrodek Monaru w Nowolipsku

Paweł: Jak mój nałóg wyszedł na jaw, poczułem ulgę. Życie w pogoni za towarem już mnie nie bawiło. Rodzice znaleźli dojście do terapeuty z Monaru. Zawiózł mnie do ośrodka w Nowolipsku. Wcześniej był detoks w domu - tydzień piekła. Ale trzeba to przejść, aby na trzeźwo znaleźć motywację. Choćby taką - zrobię to dla mamy, dla dziewczyny.

Gdy mnie wieźli, było mi wszystko jedno. Myślałem: posiedzę miesiąc. Wróciłem po półtora roku.

Miałem 17 lat. Oprócz mnie była tam 16-latka i kompociarze po 30. Nie mogli się nadziwić, że zamiast dawać w żyłę, paliłem heroinę na folii aluminiowej. Bo co za marnotrawstwo towaru?!

Nawet terapeuci nie wiedzieli, co to jest brown sugar. Był rok '97. Stary program monarowski z tzw. dociążeniami. Teraz z nich zrezygnowali, ale to był hard core. Kopałem rowy, chodziłem w drelichach ogolony na pałę. Na szyi nosiłem tabliczki: "Jestem leniem", "Jestem brudasem". I wiesz co? Pomogło!

Społeczność to model społeczeństwa albo rodziny. Jak sobie z ludźmi nie radzisz w realu, palisz lufę. Tam się nie da. Musisz wszystko przeżyć na trzeźwo. Każdą przykrość trzeba znieść.

Monar: w ośrodkach "miłości" ucinamy krótko

W Polsce jest 85 ośrodków stacjonarnych dla uzależnionych: 38 publicznych, 14 kościelnych i 33 Monaru. Wszystkie pracują metodą społeczności terapeutycznej, najbardziej na świecie rozpowszechnionej w leczeniu uzależnień.

Jolanta Koczurowska, prezes stowarzyszenia Monar: - To metoda terapii grupowej w warunkach zbliżonych do naturalnego środowiska. Celem nie jest abstynencja, ale zmiana. Wszyscy członkowie społeczności mają podobne doświadczenia i mogą sobie pomagać. Opieramy się na filozofii drug free, czyli niestosowania leków. W ośrodku obowiązują zasady pełnej abstynencji od alkoholu i substancji odurzających. Dla młodzieży - także abstynencja od papierosów, zakaz agresji. I seksu.

- Bo seks jest odreagowaniem - mówi terapeuta Artur Groszek - gdyby był dozwolony, byłby świetnym wentylatorem, żeby zeszło napięcie, ucieczką od społeczności. A chodzi o to, by rozładowywać napięcie inaczej, np. rozmawiając. Jak się klienci zakochają to jest problem - temat zastępczy dla społeczności. Miłości lepiej ucinać krótko.

Pierwszy etap terapii - najwyżej miesiąc: nowa osoba przygląda się ośrodkowi i decyduje, czy chce zostać.

Koczurowska: - Jeśli chce, wchodzi w tzw. nowicjat. Taki psychiczny detoks. Ciężki. Dlatego nowicjusz ma opiekuna - najczęściej starszego kolegę - i dużo zajęć, aby zająć myśli.

Nowicjusz staje się tzw. domownikiem, gdy jest gotów na dalszą pracę nad sobą i gdy społeczność zaakceptuje jego starania. Domownicy dostaja odpowiedzialne zajęcia - np. opiekuna młodych, ochroniarza ośrodka, wolontariusza w hospicjum - i są z tego rozliczani.

Czwarty etap: praca nad kontaktami ze światem zewnętrznym. Pracuje się nad uczuciami, poprawą relacji np. z rodziną. Dla wielu to jest najtrudniejsze.

Ostatnia faza - przygotowanie do powrotu do świata.

Część osób korzysta z programów readaptacyjnych, np. mieszka w hostelu przy ośrodku, jak Szymon. Część szuka wsparcia w świecie - wspólnoty Anonimowych Narkomanów, wspólnoty kościelnej.

Krzysztof - Anonimowi Narkomani

Wspólnoty NA (Narcotics Anonymous), wzorowane na AA, pojawiły się w Polsce na początku lat 90. Dziś są 62 grupy w 45 miastach. Nie wymieniają ani nazw używek, ani nawet słowa narkotyki.

- Żaden uczestnik nie może się przez to wywyższać: "Ty nie wiesz, co to uzależnienie, bo brałeś tylko kwas. Heroina to dopiero problem - wyjaśnia 40-latek Krzysztof, uczestnik mityngu w Toruniu. Nie chce opowiadać o sobie, mówi tylko, że ośrodki mu nie pomogły, dopiero dzięki NA wytrzeźwiał.

Do NA można przyjść nawet po zażyciu narkotyku. Skuteczność wynika ze wspólnoty doświadczeń. Uzależniony rozmawia o swoich problemach z ludźmi, którzy przeszli to samo. Obowiązuje regulamin - nie wolno nikogo krytykować, nie daje się rad. Oprócz mityngów można też spotykać się z tzw. sponsorem - wybranym spośród doświadczonych uczestników. Staje się on/ona powiernikiem, konsultantem.

W broszurach NA pojawia się słowo "Bóg", ale NA tłumaczą, że są programem duchowym, a nie religijnym.

Marta - program substytucyjny

- Rodzice zorientowali się, że ćpam po dwóch latach. Wzięłam towar, który za długo leżał w torebce i dostałam pirogena - gorączka 40 st., drgawki. Zabrali mnie na oddział dziecięcy. Lekarze nie mieli pojęcia, co ze mną zrobić. Trzymali dwa miesiące, dawali leki.

Pojechałam do Zagórza. Zawsze miałam starsze towarzystwo, a to był ośrodek dla nieletnich. Miałam być dwa lata, zwiałam po dwóch miesiącach.

Przez osiem miesięcy nic nie brałam, aż poznałam Jarka, okazało się, że też miał kontakty z heroiną. Wzięliśmy razem, bo skoro już nie bierzemy, to można raz wziąć. Takie głupie myślenie.

Miałam 17 lat, jak zaszłam w ciążę. Ginekolog do siódmego miesiąca nie pozwolił mi iść na detoks, bo to taki szok dla organizmu, że mogłabym stracić dziecko. Pod koniec ciąży odtruliśmy się i razem pojechaliśmy do ośrodka w Garwolinie. Tam urodziłam Paulinę. Dostaliśmy wspólny pokój, przepustki. Przywileje nie spodobały się sąsiadom. Był donos, że na przepustce byliśmy naćpani. Za karę nas rozdzielili. No to wróciliśmy do mojej mamy.

W rok zrobiłam dwie ostatnie klasy podstawówki. Jarek pracował w piekarni, przynosił rano chałki w kształcie serca. Ale dopadła nas szarzyzna - kolejki do lekarza, brak kasy, kłótnie...

Któregoś dnia mama powiedziała: - To już róbcie ten kompot w domu, przynajmniej będę wiedziała, gdzie jesteście.

Jarek zmarł w 1994 r., kiedy byliśmy na pierwszym eksperymentalnym programie substytucyjnym w Instytucie Psychiatrii i Neurologii na Sobieskiego. Załamałam się. Leżałam na podłodze, telepało mnie, zapijałam wódą. Po trzech dniach skreślili mnie z programu. Półtora roku byłam non stop naćpana. Paulina mieszkała z moją babcią.

Trzeci raz spróbowałam w Kazuniu. Cztery miesiące. Nie mogłam znieść tych irracjonalnych reguł. Wyjechałam. A za mną kolega Andrzej. Odwiózł mnie do domu i już został. Po kilku miesiącach wrócił naćpany. Niewiele mi było trzeba.

Zaszłam w ciążę - ciężarne nie czekają w kolejce, więc za chwilę znów byłam na programie substytucyjnym. Andrzeja wyrzucili szybko, bo dobierał do metadonu heroinę. No to ja zrezygnowałam, żeby być z nim.

Po pół roku nie miałam już miejsca, aby się wkłuć. Wróciłam do Instytutu. Ale żeby wrócić na program, trzeba było mieć meldunek i ubezpieczenie. Andrzej nie miał. Pojechał na Śląsk załatwić. Czekałam. W końcu dostałam telefon, że jak nie wejdę na program - wracam na koniec kolejki.

Weszłam sama. Później dowiedziałam się, że Andrzej nie żyje.

W pewnym sensie odetchnęłam.

Abstynencja nie dla każdego

- Jeśli komuś nie udało się dwa, trzy razy w ośrodku, nie ma sensu kierować go tam znowu. Nie pomogło. Jeśli to uzależnienie od heroiny, jest na szczęście substytucja. Gorzej, jeśli to amfetamina czy kokaina, wtedy innej oferty brak - mówi dr Karina Steinbarth-Chmielewska, psychiatra z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, założycielka pierwszego w Polsce i Europie Wschodniej programu leczenia substytucyjnego - tego, na którym była Marta.

W Polsce programów jest 15. Terapia polega na podawaniu uzależnionym od opiatów leku (najczęściej metadonu), który - choć nie daje uczucia euforii - blokuje objawy zespołu abstynencyjnego. Dzięki temu uzależnieni mogą wrócić do społeczeństwa, do pracy, odbudować relacje.

Dr Chmielewska: - Pacjenci mogą uczestniczyć w psychoterapii. Substytuty heroiny znoszą głód psychiczny narkotyku, ale nie uczą zmiany postaw.

Oczywiście są osoby, które w trakcie leczenia dobierają inne substancje psychoaktywne (heroinę, alkohol, leki uspokajające). Dla mnie jako lekarza "redukcja szkód" też jest leczeniem. Pełna abstynencja nie dla wszystkich jest osiągalna.

Jolanta Koczurowska, prezes stowarzyszenia Monar deklaruje, ze nie jest przeciw, ale uważa, że dostępność do programu metadonowego powinnna być bardzo organiczona: - Trzy nieudane próby leczenia dla 18-latka to jeszcze za mało. Nie jestem przeciwniczką metadonu, ale traktuję go jako lek ostatniej szansy.

Takie podejście Monaru budzi krytykę wśród zwolenników leczenia zastępczego. Twierdzą, że blokuje ono rozwój tej formy pomocy.

W Niemczech terapią zastępczą uzależnionych od opiatów objętych jest 65 tys. osób i jej skutecznośc ocenia się wysoko. W Polsce - tylko 1,5 tys.

Ilu z tego wychodzi?

W Polsce nie ma porządnych badań dotyczących skuteczności różnych form terapii czy pomocy.

Szymon: - Słyszałem, że z narkomanii wychodzą tylko mistrzowie świata. Kilka procent.

Paweł: - Z moich kumpli z Nowolipska jeden koleś nie żyje, jeden popala trawę, trzeci długo ćpał, wracał do ośrodków i dopiero za którymś razem się ogarnął. W sumie z 20 osób może siedem wyszło na prostą.

Marta: - Wielu moim znajomych dopiero metadon pozwolił wrócić do normalnego życia. Utrzymują nie tylko swoje rodziny, ale po tylu przećpanych latach pomagają swoim rodzicom, próbując wynagrodzić lata tragedii.

Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii podaje, że spośród osób uzależnionych od narkotyków - około jedna trzecia nie reaguje na leczenie wcale, jedna trzecia podnosi jakość życia, ale nie osiąga abstynencji, wreszcie jedna trzecia trzeźwieje.

Paweł ma żonę i dwójkę dzieci. Jest grafikiem komputerowym, prowadzi własną firmę.

- Po ośrodku długo nawet piwa nie piłem. Teraz mi się zdarza napić, i to mocniejszych trunków. - Paweł zaciąga się Marlboro. - Właściwie powinienem nie pić, bo mogę wpaść z deszczu pod rynnę.

Szymon mieszka w hostelu w ośrodku. Pracuje w firmie produkującej asortyment dla niemowląt. Po wakacjach chce się rozejrzeć za wynajęciem mieszkania i pójść na studia. Chce zostać w Warszawie. - Nie boję się. W ośrodku miałem za znaleźć codziennie pięć pozytywnych wydarzeń. I to mi zostało - jak pojawia się trudność, włącza mi się szukanie pozytywów. Wiem, że Bóg mnie kocha i że moc w słabości się doskonali.

Marta jest na metadonie od dziesięciu lat. Przyjmuje już minimalną dawkę. Pracuje w organizacji zrzeszającej pacjentów metadonowych - JUMP '93 oraz w Polskiej Sieci ds. Polityki Narkotykowej. Mieszka z mężczyzną, którego poznała na programie, z młodszą córką Joasią i 90-letnią babcią.

Uważa, że państwo powinno zapewniać jak najszerszą ofertę terapeutycznej: - Bo ludzie są różni. Jednym pomoże ośrodek, innym substytucja, a jeszcze innym akupunktura.

Gdzie szukać pomocy?

Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii wydało w 2008 r. Informator "Narkomania, gdzie szukać pomocy?". To spis poradni, placówek ambulatoryjnych, ośrodków stacjonarnych, oddziałów detoksykacyjnych, punktów badania na obecność wirusa HIV, hosteli i mieszkań readaptacyjnych, a także programów leczenia substytucyjnego. Więcej na www.narkotyki.gov.pl

źródło: wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz