Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Od ponad 30 lat jestem żoną alkoholika

Uzależnienie mojego męża rozwijało się przez lata, ja jednak jakoś tego nie zauważałam. Żyłam z nim, wspólnie wychowaliśmy trójkę dzieci, lecz ciągle obecny przy tym, wciąż tuż obok, był mój wróg numer jeden - wódka. Z biegiem lat było coraz to gorzej: mąż zrezygnował z jednej pracy, potem z kolejnej. W końcu uznał, że mając prawo do wcześniejszej emerytury, nic już nie musi robić.

Bardzo chciałam mu pomóc. Dziś jednak już wiem, że wszystkie moje działania zamiast pomagać - szkodziły. Robienie mu awantur, gdy się spóźniał i wracał pijany, przeszukiwanie jego kieszeni, szafek, garażu i wylewanie znalezionego tam alkoholu, ukrywanie przed otoczeniem skutków jego picia, naprawa rozbitego po pijanemu samochodu… Mogłabym tak wymieniać bez końca. Przez to wszystko to ja myślałam, jak uchronić go przed skutkami jego choroby - on nie musiał się już o to martwić. Nie miał też powodu, żeby chcieć wytrzeźwieć...

Dwukrotnie był na terapii w ośrodku zamkniętym, jednak pomoc, którą tam uzyskiwał, porzucał po dwóch - trzech miesiącach, nie czyniąc żadnych konstruktywnych kroków, w tym w szczególności nie podejmując kontaktów ze wspólnotą Anonimowych Alkoholików.

Ja do klubu Al-Anon trafiłam w jednym celu: chciałam mu pomóc, chciałam znaleźć receptę na jego życie; chciałam się dowiedzieć, co zrobić, żeby on przestał pić. Przez trzy lata chodziłam koło drzwi, za którymi zbierała się wspólnota Al-Anon. Wpatrywałam się w wywieszkę z terminami spotkań. Odchodziłam i znów mnie coś przyciągało - chyba moja bezradność i poczucie, że już sobie nie poradzę…

Wreszcie, ponad dwa lata temu, weszłam w te "straszne" drzwi - z poczuciem zagubienia, bezradności i wstydu. "Jak to - myślałam sobie wtedy - to ja, kobieta z wyższym wykształceniem, pracująca na odpowiedzialnym stanowisku, mam się przyznać, że nie radzę sobie z życiem, że mój mąż jest alkoholikiem i że nie potrafię mu pomóc?"… I jeszcze ta niepewność: "Kogo tam spotkam? Żony alkoholików? Czy znajdę z nimi wspólny język? Jak one mogą mi pomóc?"…

To jednak, co zastałam w swoim klubie, i to, czym zostałam w nim obdarowana, to prawdziwy cud. Spotkałam tam kobiety poranione duchowo - a czasami i fizycznie - przez alkoholików. Przyjaciółki, które od pierwszego słowa, od pierwszej mojej łzy wsparły mnie i wskazały mi sposób rozwoju w mojej sytuacji. Dowiedziałam się od nich, że alkoholizm jest chorobą nieuleczalną i śmiertelną. Że nie znajdę recepty na to, by zmienić swojego męża. Że mogę - i muszę - zmieniać tylko siebie, a zmieniając siebie - wpływać na swoje otoczenie, w tym na pijącego męża i na poranione dzieci.

Dzięki tym naszym cotygodniowym spotkaniom wciąż się czegoś uczę. Nikt mi nie mówi, co mam robić: każda z nas wypowiada na mityngu tylko swoje własne przeżycia i doświadczenia. Mówię o tym i ja. Czasami z uśmiechem, a czasami z gardłem ściśniętym szlochem… Wciąż na nowo się otwieram na modlitwę o pogodę ducha: "Boże, daj mi pogodę ducha, abym zgadzała się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagę, abym zmieniała to, co mogę zmienić, i mądrość, abym umiała odróżnić jedne sprawy od drugich". Czasem mówię to samo swoimi słowami: "Boże, uchroń mnie od niepotrzebnego wikłania się w sprawy, na które nie mam wpływu. Pomóż mi się od nich odsunąć na bezpieczny dystans, abym nie została po raz kolejny poraniona. Boże, pomóż mi w tym, abym nie przeoczyła spraw, które zależą ode mnie i w które ja powinnam wkroczyć ze swoim działaniem.

Pomóż mi, abym nie zostawiła bez pomocy nikogo, komu mogę pomóc. Boże, obdarz mnie swoją mądrością, abym odróżniała sprawy, które wymagają mojego działania, od tych, na które nie mam wpływu".

Byłam już i na pielgrzymce w Licheniu, i na rekolekcjach w Rokitnie, na wielu spotkaniach w klubie i kościele, przeszłam terapię współuzależnienia. Wszystko to dzięki swoim koleżankom z klubu, które stały się moją rodziną.

Wiem, że takiego wsparcia, jakie znajduję wśród nich, nie znajdę nigdzie indziej. Wiem, że gdybym stanęła w środku nocy pod drzwiami którejkolwiek z nich i zapukała, znajdę tam pomoc, zrozumienie i otwarte serce.

A jeśli chodzi o moje relacje rodzinne z alkoholikiem, to obecnie staram się odizolować od choroby, pomimo że pozostaję nadal z tym kochanym człowiekiem pod jednym dachem. Uświadomiłam sobie również, że moja choroba bardzo zbliżyła mnie do Boga. Nie wiem, jaka byłaby moja wiara, gdyby nie to, że wciąż się modlę o uzdrowienie swego męża na ciele i duszy. Modlę się o jego nawrócenie, bo choć wychowany w rodzinie katolickiej, toczy prywatną wojnę z Panem Bogiem. Modlę się, wiedząc, że to nie moja wola, ale wola Pana zadecyduje o naszej dalszej przyszłości.

Ogromnym wsparciem jest przy tym dla mnie widok rodzin trzeźwych alkoholików. Kochające się małżeństwa, które przetrwały koszmar pijaństwa, nie rozpadły się, a teraz na mityngach, rekolekcjach czy pielgrzymkach dają świadectwo, że jest to możliwe, że wielka jest łaska Pana Boga, a Jego ścieżki nieznane. "Boże, użycz mi pogody ducha…"…

Teresa, żona alkoholika
źródło: deon.pl

3 komentarze:

  1. Chętnie bym poczytała Twój blog, ale nie sposób:( Małe literki na ciemno-szarym tle pokoju...nie da rady czytac, szkoda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie zapraszam na mój blog:
      insane-reality.blog.pl Też jestem żoną alkoholika i staram się pokazać jak wygląda życie z tej drugiej strony :)

      Usuń
  2. Dziękuje za sugestię, wezmę pod uwagę.

    OdpowiedzUsuń