Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Nasze wspólne dobro jest najważniejsze


Nasze tradycje są kluczowym elementem w procesie ukrócania ego, który jest konieczny do osiągnięcia i zachowania trzeźwości w AA. Tradycja Pierwsza przypomina mi, że moje zdrowienie nie jest moim dziełem ani zasługą i że to nie ja nim kieruję. Umieszczenie na pierwszym miejscu naszego wspólnego dobra przypomina mi, że w zetknięciu z Programem nie powinienem wcielać się w rolę lekarza - nadal jestem tylko jednym z pacjentów. Oddział zbudowali skromni i nie szukający rozgłosu pierwsi założyciele. Gdyby nie ich wysiłek, prawdopodobnie bym już nie żył. Niewielu alkoholikom udałoby się wyzdrowieć bez pomocy grupy.
Aktywne uczestnictwo we wciąż ponawianym akcie kapitulacji woli pozwala mi odejść od potrzeby dominacji i pragnienia uznania - a obydwie te skłonności odgrywały istotną rolę w moim piciu. Podporządkowanie moich indywidualnych potrzeb i pragnień większemu dobru, jakim jest wzrost i rozwój grupy, przyczynia się do umocnienia jedności Wspólnoty, będącej fundamentem całego zdrowienia. Pomaga mi to pamiętać, że całość to coś więcej niż li tylko suma poszczególnych elementów.

31.01

Wolność od...Wolność ku...


Dla mnie wolność oznacza zarówno wolność od czegoś jak i k u czemuś. Dzięki pierwszemu rodzajowi wolności, cieszę się wolnością od zniewolenia alkoholem. Cóż za ulga! Z czasem zaczynam też doświadczać wolności od lęku - lęku przed ludźmi, przed brakiem bezpieczeństwa finansowego, przed zobowiązaniami i zaangażowaniem się, przed porażką, przed odrzuceniem. Następnie zaczynam czerpać radość z wolności ku czemuś - z tego, że mając wolność wyboru, mogę dziś wybrać trzeźwość, bycie sobą, wyrażanie swego zdania, przeżycie spokoju ducha i umysłu, doznanie obdarzania miłością i przyjmowanie jej, poczucie wzrostu i rozwoju duchowego. Tylko jak mam osiągnąć taką wolność? Wielka Księga jasno stwierdza, że nim w połowie dokonam zadośćuczynienia, to poznam "nową" wolność - nie dawną samowolę i robienie, co mi się żywnie podoba, nie bacząc na innych, tylko nową wolność, dzięki której w moim życiu spełnią się wszystkie obietnice Programu. Jakaż to radość - być wolnym!

30.01

Radość dzielenia się


Radością i wdzięcznością napawa mnie świadomość, że każdy nowicjusz, z którym dzielę się swoim doświadczeniem, ma szansę zaznać takiej samej ulgi, jakiej ja zaznałem we Wspólnocie. Czuję, że wszystko, o czym się mówi i pisze w AA, stanie się dla niego osiągalne - tak jak stało się osiągalne dla mnie - jeśli tylko wykorzysta daną mu możliwość i poważnie potraktują cały Program

29.01

Skarb przeszłości


Jakimże darem jest dla mnie uświadomienie sobie, że wszystkie te z pozoru bezużyteczne lata picia wcale nie poszły na marne! Nawet najbardziej upodlające i upokarzające doświadczenia zamieniają się w potężne narzędzia, którymi można pomóc innym w zdrowieniu. Samemu zgłębiwszy otchłań wstydu i rozpaczy, mogę z miłością i współczuciem wyciągnąć pomocną dłoń.

28.01

Katedra - Raymond Carver




kup teraz


Zbiór opowiadań Raymonda Carvera, jednego z najciekawszych amerykańskich pisarzy drugiej połowy zeszłe- go stulecia, mistrza krótkiej, minimalistycznej formy.

Raymond Carver (1938 – 1988) żył tylko 50 lat, z czego, jak sam twierdził, ostatnie 10 i tak było na kredyt. Ostro pił, palił jak lokomotywa. Za życia wydał parę niewielkich zbiorów opowiadań – opowiadań, które stały się klasyką amerykańskiej literatury XX wie- ku. Haruki Murakami uważa Carvera (tłumaczył jego teksty na japoński) za najważniejszego pisarza, jakiego czytał. John Updike wybrał jedno z opowiadań Carvera do antologii "The Best American Short Stories of the Century". Powszechnie uważa się, że proza autora "O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości" w latach 80. zeszłego wieku przyczyniła się za oceanem do odrodzenia nowelistyki.

Na czym polega fenomen Carvera? O jego twórczości nieprzychylni krytycy mówili, że jest – dosłownie – o niczym. Co więcej, krytycy przychylni mówili w zasadzie to samo. Te teksty nie przestrzegają naczelnej zasady prozy narracyjnej – nie skupiają się na zmianie, ale na bezruchu. Często zawierają w swojej konstrukcji rodzaj pętli, która z końca pro- wadzi z powrotem na początek, zawracając świat w utarte koleiny. Jak pisze Jerzy Jarniewicz w znakomitym posłowiu do "Katedry" o opowiadaniu "Ostrożnie", "zawiesza ono możliwość ruchu i przeistoczenia – siebie i rzeczywistości, nawet rozumianej (...) jako przestrzeń czterech ścian wynajmowanego mieszkania".

Przenosimy się w świat ludzi przegranych, uwięzionych w swoim losie, biernych, pozbawionych nadziei na jakąkolwiek sensowną przyszłość. Alkoholicy, bezrobotni, samotnicy. Obwoźni sprzedawcy, współcześni nomadzi wiecznie uciekający przed długami, kobiety usiłujące związać koniec z końcem. Przypadkowi podróżni, małżeństwa zmęczone rutyną wspólnego życia, faceci w piżamach przesypiający całe dnie na wersalce. Carver jednak nie stylizuje swoich opowiadań na pijackie historie z półświatka, nie próbuje ubierać tych ludzkich portretów w szatki dekadencji, nie drwi, nie ironizuje. Wręcz przeciwnie, suchym, prostym językiem, skupiając się na detalach, gestach, pojedynczych słowach, relacjonuje owe losy pełne podskórnego cierpienia i wielkiego rozczarowania. W tym jałowym uniwersum już nic się nie wydarzy – bo wy- darzyć się po prostu nie może. Nigdzie nie jest to tak przygnębiające jak w Ameryce wychowującej swoje dzieci w agresywnym kulcie sukcesu i kariery.

Dla odbiorcy poszukującego w literaturze fabuły, akcji, dynami- ki, beznamiętne i statyczne opowiadania Carvera zdają się po- chodzić z innej planety. Ale też o coś całkiem innego w nich chodzi – o egzystencjalne przerażenie światem, w którym to, co się robi, i to, co się mówi, nie ma właściwie żadnego znaczenia: od sensownego istnienia dzieli nas gruba ściana ze szkła. O kryzysie społeczeństwa epoki późnego kapitalizmu można pisać naukowe eseje i płomienne manifesty, ale da się też uczynić to z najwyższą literacką klasą, subtelnie, w duchu stonowanego, ascetycznego minimalizmu.

Po śmierci autora rozgorzała zresztą ciekawa dyskusja o tym, na ile ów szczególny styl jego prozy jest dziełem samego Carvera, na ile zaś zasługą jego długoletniego redaktora Gordona Lisha. Jarniewicz pisze: "Lish nie tylko okrawał Carverowi zdania i wykreś- lał przymiotniki, skracając teksty o połowę, ale też pozwalał sobie na ingerencje własne, na radykalną modyfikację składni, przeróbki obrazowania i narzucanie nowych tytułów. (...) Carver godził się na te poprawki w imię szybkiej publikacji swoich opowiadań". Zbiór "Katedra" ma jednak stosunkowo najmniej do zawdzięczenia Lishowi – krótko mówiąc, tu właśnie możemy poznać pisarstwo Carvera w stanie w miarę niezmodyfikowanym. Wędrówka po tej rzeczywistości – obcej, odpychającej, rozpadającej się – jest fascynującą, choć smutną literacką przygodą.

Biografia:
Ojciec Raymonda Carvera był alkoholikiem, pracował w tartaku, matka była kelnerką. Carver wychowywał się w Yakimie w stanie Washington. Po ukończeniu w 1956 Davis High School pracował razem z ojcem w tartaku i ożenił się z 16-letnią Maryann Burk. Rok później urodziła się jego córka, Christine La Rae, a w 1958 syn – Vance Lindsay.

Carver imał się różnych zajęć – pracował m.in. jako portier i bibliotekarz. Po przeprowadzce do Paradise w Kalifornii Carver zapisał się na kurs creative writing, prowadzony przez Johna Gardnera. Studiował na Chico State University, University of Iowa i w Humboldt State College. W połowie lat 60. przeprowadził się wraz z rodziną do Sacramento. Pracował jako nocny stróż w Mercy Hospital, w dzień uczęszczał na wykłady poety Dennisa Schmitza w Sacramento State College. W 1968 ukazał się jego debiutancki tomik wierszy Near Klamath. Rok wcześniej Carver zamieszkał z rodziną w Palo Alto i zatrudnił się w Science Research Associates jako edytor podręczników. W 1970 został zwolniony z pracy.

W następnym latach podróżował po Stanach Zjednoczonych, pracując głównie na uniwersytetach. Frustracja z powodu częstych zmian pracy, ciągłych podróży i kłopotów z pisaniem przyczyniła się do rozwoju choroby alkoholowej Carvera. W 1973 wraz z Johnem Cheeverem Carver zatrudnił się jako wykładowca w prestiżowym college Iowa Writers' Workshop, ale alkoholizm uniemożliwił mu właściwie prowadzenie zajęć. Rok później, po opuszczeniu Iowa, Carver po raz pierwszy pojął próbę leczenia. Po wielu nieudanych próbach ostatecznie przestał pić 2 czerwca 1977, dzięki pomocy Anonimowych Alkoholików. Przez ostatnich jedenaście lat życia był niepijącym alkoholikiem; w sporej mierze dzięki Tess Gallagher, drugiej żonie, eseistce i poetce. Rok wcześniej, w 1976, ukazał się pierwszy spośród kilku opublikowanych za jego życia zbiorów opowiadań – Will You Please Be Quiet, Please?. Tytułowe opowiadanie zostało później zamieszczone w zbiorze America's Best Short Stories. Kolejne opublikowane zbiory spotkały się z entuzjastyczną reakcją krytyki – w 1983 Carver został laureatem prestiżowej O.Henry Award za opowiadanie A Small, Good Thing, opublikowane w książce Cathedral.

W 1979 związał się z poetką Tess Gallagher, którą poznał rok wcześniej na konferencji w Dallas. W 1982 rozwiódł się z Maryann, ślub z Tess wziął dopiero w 1988. Sześć tygodni później zmarł w Port Angeles na raka płuc i został pochowany na cmentarzu Ocean View Cemetery. W testamencie wyznaczył Tess Gallagher na opiekunkę swojej spuścizny literackiej. Przed śmiercią przyjęto go do grona prestiżowej American Academy of Arts and Letters.

Twórczość:
Twórczość Raymonda Carvera obejmuje wyłącznie wiersze i krótkie opowiadania. Według Carvera tylko w tych gatunkach mógł osiągnąć interesującą go zwięzłość i intensywność. W jednym z wywiadów tłumaczył, że jest w stanie uprawiać tylko takie gatunki literackie, które nie wymagają przerywania pracy pisarskiej. Opowiadania Carvera charakteryzują się niezwykle zwięzłym, precyzyjnym, suchym i pozbawionym emocji językiem, szczątkowymi dialogami i akcją oraz ograniczoną, duszną przestrzenią narracyjną, pozbawioną wszelkich, zbędnych szczegółów. Język postaci Carvera, mimo swej precyzji, nie spełnia żadnej roli komunikacyjnej, podkreślając ich wyobcowanie i samotność. Tłem opowiadań jest zazwyczaj życie amerykańskiej klasy średniej, przepełnione jałowością, nudą i poczuciem życiowej porażki. Zdaniem Jerzego Jarniewicza, polskiego tłumacza prozy Carvera, opowiadania Carvera zaczynają się tym samym, czym się kończą. Zaczynają się końcem – nawet jeżeli bohaterom (...) wydaje się inaczej, ten koniec jest, podskórnie przynajmniej, obecny od pierwszych słów tekstu. Świat opowiadań Carvera utracił zdolność ruchu (...) Zdania ogołocone, sprawozdawcze, a więc zniewolone przez faktyczność, rezygnują z prób podjęcia ze światem jakichkolwiek sensotwórczych negocjacji[1].

Wśród możliwych inspiracji krytycy wskazywali najczęściej na twórczość Ernesta Hemingwaya, Antoniego Czechowa i Franza Kafki (pierwsze znane opowiadanie, The Furious Seasons z 1960, zdradzało silne wpływy prozy Faulknera). Carver uchodzi za czołowego przedstawiciela amerykańskiego minimalizmu, którego omówienie można znaleźć w eseju Johna Bartha A Few Words About Minimalism z 1986[2]. Na lapidarność stylu Carvera mieli wpływ jego mentorzy i wydawcy – według znanej anegdoty John Gardner polecił używać mu piętnastu słów w miejsce dwudziestu pięciu, a redaktor jego prozy z magazynu Esquire – Gordon Lish – pięciu w miejsce piętnastu.

Na podstawie prozy Carvera powstał film Short Cuts (Na skróty) w reżyserii Roberta Altmana. Zekranizowano również opowiadania Why Don't You Dance? (18-minutowy film Everything Goes z Hugo Weavingiem w roli głównej) oraz So Much Water So Close to Home (australijski film Jindabyne).

źródło: Wikipedia
Dziennik.pl


dodajdo.com

Wolność od poczucia winy


Gdy staję się gotów zaakceptować swoją bezsilność, zaczynam rozumieć, że obwinianie siebie za wszystkie kłopoty w moim życiu może być egocentrycznym powrotem do poczucia beznadziei. Proszenie o pomoc i wsłuchiwanie się w przesłanie zawarte w Krokach i Tradycjach Programu umożliwiają mi zmianę postaw opóźniających moje zdrowienie. Zanim wstąpiłem do AA, moje pragnienie aprobaty ze strony ludzi obdarzonych władzą i pozycją było tak przemożne, że gotów byłem poświęcić siebie i innych, aby zdobyć bezpieczny punkt zaczepienia w świecie. Niezmiennie kończyło się to żalem i zgryzotą. "Na Programie" znajduję prawdziwych przyjaciół, którzy mnie kochają i którym chce się pomagać mi, abym mógł poznać prawdę o sobie. Z pomocą Dwunastu Kroków jestem w stanie zbudować lepsze życie, wolne od winy i wyszukiwania dla siebie usprawiedliwień.

27.01

Bezwzględna uczciwość


- Jestem alkoholikiem. Jeśli będę pił, to umrę.
Ileż siły, energii i emocji rodzi we mnie to proste stwierdzenie! A przecież jest to w zasadzie wszystko, co muszę dziś wiedzieć. Czy chcę dziś pozostać przy życiu? Czy chcę dziś utrzymać trzeźwość? Czy chcę dziś poprosić o pomoc i udzielić jej jakiemuś alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi? Czy rozumiem swoje dramatyczne położenie? Co muszę dziś zrobić, aby przeżyć ten dzień w trzeźwości?

26.01

Substancje psychoaktywne w Stumilowym Lesie



dodajdo.com

Not God: A History of Alcoholics Anonymous - Ernest Kurtz
Nie Bóg: Historia Anonimowych Alkoholików




Najbardziej kompletna historia AA, jakie kiedykolwiek napisano. Nie-Bóg zawiera anegdoty i fragmenty pamiętników, korespondencji, i wspomnienia wczesnych postaci w AA.
Dobra książka bez paplaniny zajmująca się pytaniem: "Czy AA to kult".

Książka jak na razie nie dostępna w polskiej wersji językowej.
Do kupienia na Amazon.com

dodajdo.com

Potrzebujemy siebie nawzajem


Gdy na przestrzeni lat zastanawiałem się nad Tradycją Trzecią (,,Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia''), uważałem ją za cenną tylko dla nowicjuszy. Stanowi ona gwarancję, że nikt nie zabroni im wstępu do Wspólnoty. Dziś odczuwam trwałą wdzięczność za rozwój duchowy, jaki umożliwiła mi ta Tradycja. Nie wyszukuję już ludzi, którzy w oczywisty sposób różnią się ode mnie. Tradycja Trzecia, podkreślająca moje podobieństwo do innych ludzi, pozwoliła mi poznać rozmaitych alkoholików i pomóc im - tak jak oni pomogli kiedyś mnie. Janek, ateista, zapoznał mnie z wyższymi normami etycznymi i zasadami honoru; Clay, przedstawiciel innej rasy, nauczył mnie cierpliwości; Krzysiek, homoseksualista, pokazał mi, co znaczy odczuwać prawdziwe współczucie; a młodziutka Magda twierdzi, że to, iż widuje mnie na mityngach, trzeźwego od trzydziestu lat, pomaga jej wciąż wracać do Wspólnoty. Tradycja Trzecia stoi na straży tego, byśmy dostali to, czego potrzebujemy - czyli siebie nawzajem.

25.01

Zaangażowanie


Rozumiem, że służba ma żywotne znaczenie dla zdrowienia, ale często zastanawiam się: "Co mogę zrobić?" Winienem po prostu zacząć od wykorzystania okazji, jakie stwarza mi dzisiejszy dzień - rozejrzeć się wokół i sprawdzić, gdzie, jak i komu mogę się przydać. Może trzeba na przykład opróżnić z niedopałków popielniczki? Czy mam sprawne ręce i nogi, żeby to zrobić? I nagle, w tak prosty sposób, okazuję zaangażowanie! Najlepszy mówca na mityngu spikerskim może fatalnie parzyć kawę; analfabeta może najcieplej przyjmować tych, którzy przyszli na mityng po raz pierwszy; komuś, kto lubi sprzątać po mityngu, mogą sprawiać kłopot formalności bankowe - a jednak każda z tych osób i każde z tych zajęć jest niezbędne do tego, aby grupa działała i spełniała swój cel. Cud służby polega na tym, że gdy używam tego, co jest mi dane, to odkrywam, że mogę zrobić znacznie więcej niż przypuszczałem.

24.01

Nie komplikuj


Po wielu latach zachowywania trzeźwości, od czasu do czasu stawiam sobie pytanie:"Czy to naprawdę może być aż takie proste?" A potem na mityngach, spotykam niegdysiejszych cyników i sceptyków, którzy dzięki AA wyrwali się z piekła nałogu - uporządkowali swoje życie, nauczyli się znosić siebie i świat bez pomocy alkoholu, podzielili swój czas na dwudziestoczterogodzinne odcinki i żyją w teraźniejszości, stosują kilka zasad Programu najlepiej jak potrafią. Gdy widzę to wszystko, po raz kolejny uzmysławiam sobie, że chociaż nie zawsze jest łatwo, to Program działa - o ile tylko niczego zbytnio nie komplikuję.

22.01

Wiara przez okrągłą dobę


Kwintesencja mojej duchowości - i trzeźwości - zasadza się na dwudziestoczterogodzinnej wierze w Siłę Wyższa. Przystępując do wszystkich codziennych zajęć i poczynań, powinienem zdawać się na Boga, jakkolwiek Go pojmuję. Jakże uspokajające jest dla mnie przeświadczenie, że Bóg działa w ludziach i poprzez nich! Czy w codziennych chwilach wytchnienia umiem przypomnieć sobie konkretne przykłady Jego Obecności? Czy zadziwia mnie i podnosi na duchu fakt, że On aż tyle razy w oczywisty sposób okazał swoją moc? Po brzegi przepełnia mnie wdzięczność za to, że Bóg uczestniczy w moim życiu i zdrowieniu.Gdyby nie działanie tej wszechmocnej Siły we wszystkich moich poczynaniach, znów popadłbym w chorobę - a może nawet umarł.

Wiara musi być w nas i przemawiać przez nas dwadzieścia cztery godziny na dobę. Inaczej zginiemy!
> ANONIMOWI ALKOHOLICY, STR13

Czy napicię się może pomóc


Gdy jeszcze piłem, na sytuacje jakie niesie życie, nie umiałem odpowiadać jak inni, zdrowsi ode mnie ludzie. Najdrobniejszy incydent wprawiał mnie w stan, w którym wierzyłem, że muszę się napić, aby zagłuszyć swoje uczucia. Ale zagłuszanie ich nie polepszało sytuacji, toteż dalej szukałem ucieczki, sięgając po następną butelkę.Dziś muszę być świadom swojego uzależnienia od alkoholu. Nie mogę sobie pozwolić na złudne przekonanie, że potrafię kontrolować moje picie - gotów byłbym znów pomyśleć, że kontroluję swoje życie. A iluzoryczne poczucie kontroli fatalnie wpływa na moje zdrowienie.

18.01

Szczęście przychodzi niepostrzeżenie


Prostota programu AA uczy mnie, że szczęście nie jest czymś, czego mogę "żądać" lub "domagać się". Przychodzi ono do mnie po cichutku, gdy służę sobą innym. Kiedy wyciągam pomocną dłoń do nowicjusza lub kogoś, kto wrócił do Wspólnoty po zapiciu, z nieopisaną wdzięcznością i szczęściem odkrywam, że umacniam tym swoją własną trzeźwość.

17.01

Dosięgnąć dna


Sięgnięcie dna otworzyło mi umysł i uczyniło mnie chętnym do spróbowania czegoś innego niż picie. Ja osobiście, spróbowałem uczestnictwa w AA. Moje nowe życie we Wspólnocie przypominało trochę naukę jazdy na rowerze: AA stało się dla mnie zarówno polem treningowym, jak i wspierającym nauczycielem. Nie żebym od początku aż tak bardzo chciał pomocy - po prostu nie chciałem już więcej cierpieć. Moje pragnienie, by nie sięgnąć znów dna, okazało się silniejsze niż moje pragnienie picia. I na początku właśnie to utrzymywało mnie w trzeźwości. Ale po jakimś czasie wziąłem się za Kroki i pracowałem nad nimi najlepiej jak potrafiłem. I szybko uświadomiłem sobie, że moje postawy i działania ulegają zmianie - choćby tylko nieznacznej. I tak, dzień po dniu, osiągnąłem zgodę na siebie i spokój z innymi, i moje rany zaczęły się goić. Dziękuje Bogu za pole treningowe i wspierającego nauczyciela - czyli za Anonimowych Alkoholików.

16.01

Niczego nie żałuj


Gdy przetrzeźwiałem, zacząłem uzmysławiać sobie, jak wiele czasu i spraw zmarnotrawiłem w życiu - i ogarnęło mnie wówczas przytłaczające poczucie winy i żal z powodu straconej przeszłości. Kroki Czwarty i Piąty ogromnie mi pomogły uleczyć w sobie te zakłócające spokój odczucia. Dowiedziałem się, że mój egoizm, egocentryzm i nieuczciwość miały swe źródło przede wszystkim w alkoholu i że nadużywałem go dlatego, że jestem od niego uzależniony. Teraz widzę, że nawet najdrastyczniejsze z moich dawnych doświadczeń mogą przemienić się w złoto, ponieważ jako trzeźwiejący alkoholik mogę się nimi podzielić, a tym samym - pomóc innym alkoholikom, zwłaszcza nowicjuszom. Utrzymując od kilkunastu lat trzeźwość w AA, nie żałuję już przeszłości; jestem po prostu wdzięczny, że umiałem być świadom Bożej miłości i pomocy, jaką mogę służyć innym we Wspólnocie.

14.01

Nic sie nie dzieje z dnia na dzień


"Wystarczy, że nie będę pić, a wszystko dobrze się ułoży". Gdy nieco przetrzeźwiałem, po raz pierwszy zobaczyłem, jakim rozgardiaszem stało się przez lata picia moje życie. Miałem problemy w domu i w pracy; kłopoty natury finansowej i prawnej; kurczowo trzymałem się starych przekonań religijnych; byłem skłonny pozostawać ślepy na niektóre cechy mojego charakteru, gdyż kazałyby mi one ujrzeć siebie jako osobę beznadziejną i mogłyby mnie znów popchnąć do ucieczki przed sobą i życiem. Wskazówki, jakie znalazłem w Wielkiej Księdze, pomogły mi rozwiązać w s z y s t k i e moje problemy. Jednak nie stało się to z dnia na dzień ani też na pewno nie samoczynnie, bez żadnego wysiłku z mojej strony. Trzeba, bym zawsze umiał docenić miłosierdzie Boże i dobrodziejstwa, jakie kryją się w każdym problemie, w obliczu którego staję.

13.01

Stuprocentowa refleksja


Na długo przed tym, zanim zdołałem uzyskać trzeźwość w AA, wiedziałem z całą pewnością, że alkohol mnie zabija - ale pomimo tej wiedzy nie byłem w stanie zaprzestać picia. Gdy więc zetknąłem się z Krokiem Pierwszym, bez trudu przyznałem, że brak mi mocy, która pozwalałaby mi nie pić. Ale czy przestałem kierować swoim życiem? Ależ skąd, nigdy! Toteż pięć miesięcy po wstąpieniu do AA wróciłem do picia, nie rozumiejąc dlaczego.
Później, gdy ponownie zjawiłem się w AA, liżąc rany, dowiedziałem się, że Krok Pierwszy jest jedynym, który można "postawić" ze stuprocentową perfekcją; i ze jedynym sposobem na to, by "przerobić'' go w stu procentach, jest w stu procentach go przyjąć. Miało to miejsce wiele dwudziestoczterogodzinnych odcinków czasu temu i od tamtej pory nie musiałem już więcej "podchodzić" do tego Kroku.


11.01

Zjednoczenie w wysiłku


Przyszedłem do AA, ponieważ nie byłem już w stanie kontrolować mojego picia. Może popchnęły mnie do tego utyskiwania mojej żony, a może interwencja policji; a może to ja sam wiedziałem w głębi serca, że nie potrafię pić tak jak inni - ale nie chciałem się do tego przyznać, gdyż wizja życia bez alkoholu napawała mnie przerażeniem. Anonimowi Alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet zjednoczonych w wysiłku przeciwko wspólnej nam wszystkim, śmiertelnej chorobie. Życie każdego z nas jest powiązane z życiem wszystkich pozostałych, tak jak łączą się ze sobą życia rozbitków, którzy przetrwali katastrofę na szalupie ratunkowej. Jeśli będziemy zgodnie współdziałać, to b e z p i e c z n i e d o p ł y n i e m y d o b r z e g u.



10.01

Działanie opatrznośći


W moim przypadku, działanie Opatrzności (rozumianej jako przejaw boskiej opieki i przewodnictwa) nastąpiło wtedy, gdy doświadczyłem całkowitego bankructwa, jakie niesie ze sobą aktywny alkoholizm - z mojego życia zniknęło wszystko co miało znaczenie. Zadzwoniłem do AA i od tamtej chwili moje życie radykalnie się zmieniło. Kiedy przypominam sobie ów szczególny moment, to wiem, że Bóg działał w moim życiu już na długo przed tym, zanim byłem w stanie uznać i zaakceptować jakiekolwiek koncepcje natury duchowej. Ten pojedynczy akt Opatrzności sprawił, że odstawiłem kieliszek i rozpocząłem moją podróż ku trzeźwości. Dzięki boskiej opiece i przewodnictwu, moje życie wciąż na nowo się przede mną otwiera. Krok pierwszy - w którym uznałem swoją bezsilność wobec alkoholu i to, że nie kieruję swoim życiem - nabiera dla mnie, dzień po dniu, coraz głębszego znaczenia: we wspólnocie AA, która uratowała mi życie i ciągle mi je daje.



09.01

Czy mam wybór


Moja bezsilność wobec alkoholu nie przemija z chwilą, gdy zaprzestaję picia. Chcąc zachować trzeźwość, wciąż nie mam wyboru - nie mogę pić. M a m natomiast wybór co do tego, żeby przyjąć "pomoc duchową" (Anonimowi Alkoholicy, str 21). Gdy to robię, moja Siła Wyższa uwalnia mnie od braku wyboru - i utrzymuje mnie w trzeźwości j e s z c z e j e d e n d z i e ń. Gdybym sam umiał dziś wybrać n i e p i c i e, po cóż byłoby mi potrzebne AA albo Siła Wyższa?



08.01

Punkt zwrotny


Co dzień znajduję się w jakimś punkcie zwrotnym. Moje myśli i działania mogą popchnąć mnie ku rozwojowi albo zepchnąć na drogę starych nawyków i picia. Czasem punkty zwrotne oznaczają początek - na przykład, gdy zamiast kogoś surowo skrytykować, zaczynam go chwalić, albo gdy zamiast męczyć się samemu, zaczynam prosić innych o pomoc. Kiedy indziej punkty zwrotne oznaczają koniec - na przykład, gdy wyraźnie widzę, że powinienem przestać hodować urazę albo oddawać się krzywdzącemu samolubstwu. Co dzień wiele moich niedostatków wystawia mnie na pokusę; ale dzięki temu też co dzień mam okazję uświadomić je sobie. Co dzień, w takiej czy innej formie, dają o sobie znać moje wady: potępianie siebie, skłonność do uciekania, złość, zarozumialstwo, chciwość, pycha.
Korzystanie z półśrodków w celu pozbycia się tych wad tylko paraliżuje moje wysiłki. Jedynie gdy z całkowitym oddaniem proszę o pomoc Boga, to staję się chętny - i zdolny - do zmiany.


07.01

Zwycięstwo poprzez kapitulacje


Gdy alkohol objął swym wpływem każdy aspekt i zakątek mojego życia, gdy butelki stały się symbolem całego mego pobłażania sobie i przyzwolenia na wszystko, gdy wreszcie zrozumiałem, że o własnych siłach nie pokonam potęgi alkoholu - wówczas uświadomiłem sobie, ze ostatnią deską ratunku może być dla mnie tylko kapitulacja. Poddając się, odniosłem zwycięstwo - zwycięstwo nad własnym egoizmem i wygodnictwem, zwycięstwo nad moim upartym opieraniem się życiu, jakie zostało mi dane. Gdy zaprzestałem walki - z kimkolwiek i czymkolwiek - wkroczyłem na drogę trzeźwości, pogody ducha i spokoju.


5.01

Zasada anonimowości


Pojęcie anonimowości stosowane w Programie Dwunastu Kroków pojawia się
w Tradycjach Jedenastej i Dwunastej, które dostarczają wskazówek dla
członków wspólnoty:

... musimy zawsze zachowywać osobistą anonimowość wobec prasy, radia,
filmu i telewizji.
Anonimowość stanowi duchową podstawę wszystkich naszych Tradycji,
przypominając nam zawsze o pierwszeństwie zasad przed osobistymi
ambicjami.

Zgodnie z Tradycją Jedenastą, gdy my, jako członkowie wspólnoty
reprezentujemy SA w mediach publicznych, mówimy o zasadach Programu SA
bez dołączania naszego imienia lub samolubnych zachowań. Uczy to nas
pokory, ale również ochrania dobro Wspólnoty, jeśli jeden z nas utraci
trzeźwość lub publicznie zajmie jakieś stanowisko. SA nie zajmuje
żadnego stanowiska publicznie!
Tradycja Dwunasta koncentruje się na anonimowości jako "duchowej
podstawie wszystkich naszych Tradycji, przypominając nam zawsze o
pierwszeństwie zasad przed osobistymi ambicjami." Jest to mocne i
zdumiewające stwierdzenie. Dlaczego anonimowość służy nam jako sama
podstawa wszystkich naszych Tradycji?

Założyciele AA wskazują tu na coś znacznie głębszego, niż zwykłe
powstrzymanie się od używania naszych imion i uczestniczenie w
mitingach na zasadzie równości. Pierwsi Anonimowi Alkoholicy widzieli,
że przetrwanie grupy jest sprawą kluczową dla pomagania osobie
nowo przybyłej oraz dla ich własnej, nieprzerwanej trzeźwości. Zdali
sobie sprawę, że anonimowość, w swej istocie, jest tą zasadą, która
odwraca nas od tego, co może zniszczyć grupę - od samowoli, manii
wielkości, manipulacji, wciskania naszych własnych planów i pomysłów,
politykierstwa i innych, typowych dla ludzi, samolubnych zachowań.
Anonimowość wskazuje nam te postawy, które jednoczą grupę i dają nam,
poszczególnym osobom, pokój, pokorę, akceptację, miłość i służbę. W
ten sposób sumienie grupy może się wysunąć na pierwszy plan i być
kierowane przez Bożą miłość. Czasami Boże dary przychodzą w sposób tak
prosty i naturalny, że nawet tego nie zauważamy. Bóg, który obdarza
nas tak wieloma wspaniałymi darami - począwszy od trzeźwości - nie
potrzebuje triumfować ani przypisywać sobie zasług. Jeśli Bóg, który
zasługuje na wdzięczność, podziękowania i uznanie, może pozostać
anonimowy, to my możemy starać się stosować zasadę anonimowości w
naszym codziennym życiu.

fragment z "Zacznij działać kroki 1, 2, 3" tj
odpowiednika aowskiego "12x12" we wspólnocie SA dotyczący
anonimowości.

Przeczytałem gdzieś że istnieje różnica
pomiędzy anonimowością a konspiracją. Chętnie bym o tej różnicy
dowiedział się coś więcej.
dodajdo.com

By zacząć trzeźwieć, musiałem próbować wiele razy


Szpitale, utrata pracy czy rodziny, delirium, próby samobójcze - to wszystko mnie nie dotyczyło. Piłem prawie rok i doświadczyłem tego wszystkiego. Dziś wierzę, że Bóg i AA mają taką moc, która potrafi zmienić moje życie.

Chciałem podzielić się z Wami historią mojego zmagania z alkoholem, moją bezsilnością wobec alkoholu i trudem akceptacji mojego alkoholizmu. By zacząć trzeźwieć musiałem próbować kilka razy. Wychowywałem się w domu, gdzie ojciec pił. Dla mnie było to normalne zjawisko. Dużo starsze rodzeństwo żyło własnym życiem z dala od domu, a kontakty w rówieśnikami sprawiały mi trudności. Musiałem pilnować domu i nikogo nie zapraszać. Czułem się samotny, stale na uboczu. Coraz częściej uciekałem w swój świat fantazji. Gdy osobiście poznałem działanie alkoholu,świat dla mnie cudownie się odmienił. We własnych wyobrażeniach mogłem właściwie być takim człowiekiem, jakim tylko chciałem. Zmienił mi sie nastrój, sposób myślenia, zachowania. Pozwalał mi odbierać całą gamę uczuć: radość, odwagę, ulgę, zapomnienie itp.
Powoli alkohol stawał się moim mało wymagającym, ale niezbędnym przyjacielem. Nie musiałem zabiegać o jego względy. Był wszędzie. Wystarczyło kupić i wypić. I działał od razu. Nie mogłem walczyć z pokusą, piłem coraz więcej, bo stale chciałem się czuć lepiej. Powoli alkohol zawładnął całym moim życiem. Stał się ważniejszy od rodziny, żony, dziecka, przyjaciół, pracy, moich zainteresowań. Wypaczał i niszczył moje życie duchowe. Emocje poszarpał w strzępy. Po 18 latach tej przyjaźni z alkoholem czułem, że coś nie jest w porządku i chyba zostałem oszukany. Zacząłem ponosić porażki. Życie stało się trudne. Nie mogłem już zapanować nad tym, co się działo w moim życiu.
Zgłosiłem się do poradni odwykowej. Tam też poszedłem na swój pierwszy miting i wstąpiłem do AA. Wszyscy mówili o całkowitej abstynencji jako jedynej drodze do trzeźwości i nowego życia. To było dla mnie nie do przyjęcia - czy można w ogóle nie pić ? Mnie chodziło o co innego, chciałem pić bez ponoszenia konsekwencji. Po kilku spotkaniach zrezygnowałem i próbowałem pić kontrolowanie. Po dwóch latach znalazłem się w dużo gorszej i trudniejszej sytuacji. Potrafiłem przerwać picie, ale jak wytrwać w abstynencji. Nie wiedziałem. Moje teorie i wyobrażenia na temat alkoholu nie sprawdziły się. Zgłosiłem się do innej poradni. Zacząłem chodzić na mitingi w dzielnicy, do której się przeprowadziłem.
Było mi ciężko, poprosiłem o wyjazd na odwyk zamknięty. Dwa miesiące byłem na terapii. Wiele dowiedziałem się o chorobie, ale nie chciałem tego przyjąć do siebie. Ja nie byłem w takim stanie jak wielu innych przebywających tam pacjentów: szpitale, esperale, utrata pracy czy rodziny, denaturat, delirium, próby samobójcze - to wszystko mnie nie dotyczyło. Słyszałem już na mitingach, że to wszystko może mnie spotkać, jak będę pił. Nie wierzyłem, musiałem się przekonać.
Piłem prawie rok i pod koniec 1994 roku doświadczyłem prawie wszystkiego. Stałem się strzępkiem człowieka na skraju wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Alkohol pokazał swoją niszczącą potęgę. Bez niego nie umiałem funkcjonować a picie alkoholu tylko bardziej zaciskało pętlę na mojej szyi. Modliłem się o pomoc, dzięki Sile Wyższej zabrakło mi odwagi na realizację moich myśli samobójczych. Ze strachu przed tym koszmarem zaszyłem się. Esperal miał mnie powstrzymać przed piciem lub skończyć ten koszmar na zawsze. Okazał się raczej odroczeniem, a nie rozstaniem z alkoholem. Chodziłem na mitingi, starałem się słuchać, ale nie umiałem włączyć się w życie AA. Ja uważałem, że esperal pomógł mi, bo nie piłem, a na mitingach mówili co innego. Nie mogłem się z tym pogodzić i trzymałem się na dystans nie ufając w to, co mówią inni.
Po roku upomniał się o mnie mój "przyjaciel", który nie chciał ze mnie zrezygnować - przerwałem abstynencję. Zacząłem pić. Wstydziłem się do tego przyznać na mitingu. Udawałem, że nic się nie stało. Uciekłem na kolejną terapię, której nie dokończyłem ... Nie widząc innego wyjścia na utrzymanie abstynencji, zaszyłem się drugi raz. Wróciłem do AA. Na krótko zaangażowałem się w służbę skarbnika, a nawet prowadzenie mitingu, ale nadal nie mogłem się otworzyć i być szczery. Ciążyło mi kłamstwo o moim piciu. Mało mówiłem, byłem zablokowany. Byłem wkurzony, coś mi tu nie pasowało, przestałem chodzić na mitingi i ... znowu przerwałem abstynencję.
Historia powtórzyła się trzeci raz, esperal, próba trzeciej terapii. Powrót do AA, ale tylko do jednej grupy. Wydawało mi się, że będzie mi łatwiej poczuć ducha AA, gdy zaangażuję się w służbę. Podjąłem się służby skarbnika - innych unikałem. Niektórzy przyjaciele znali mnie " z widzenia" już od ponad 6 lat. Wstydziłem się przyznać do moich dwóch a właściwie trzech porażek z alkoholem. Straciłem zaufanie żony, niektórych przyjaciół, którzy patrzyli na mnie dziwnie, wiedząc o moich zapiciach. Czułem się samotny i odtrącony. Na mitingach znów mało mówiłem, nie umiałem wyznać całej prawdy i poprosić o pomoc. Stałem w miejscu. Nikt przecież za mnie nie wytrzeźwieje. Nie chciałem całkowicie poddać się programowi AA i być całkowicie uczciwy wobec siebie. Nie wytrzymałem tak długo i w 2000 roku wróciłem do picia alkoholu. W czerwcu 2000 roku, rozpoczynając terapię, już się nie zaszywałem; wiedziałem, że to nie pomaga. Terapia pomogła.
Moja sytuacja w pracy i w domu bardzo szybko się znacznie poprawiła. Czułem się pewny i silny. Zacząłem realizować takie plany, o jakich kiedyś mogłem tylko marzyć. Tak się tym zachłysnąłem, że zapomniałem o zaleceniach terapii. Na mitingi znów przychodziłem jako gość a nie uczestnik i członek AA. Czyżbym zapomniał kim jestem i po co przychodzę do Wspólnoty, i o co prosiłem Boga w 1994 roku, i nie tylko w tym roku ? Chyba tak, bo przestałem chodzić na mitingi AA i kolana też rzadko mi się zginały. Bo po co ? I tak jest dobrze. Skończyło to się tym, że mimo tylu przykrych doświadczeń ... kolejny raz zacząłem pić. Ostatni kieliszek wypiłem 16 kwietnia 2002 roku. Następnego dnia, w środę 17 kwietnia zwróciłem się o pomoc do przyjaciela z AA - pomógł od pierwszego dnia.
Cieszę się, że mam Wspólnotę AA, do której mogłem wrócić jak "syn marnotrawny". Odzyskałem wiarę w życie w trzeźwości. Teraz dotarło do mnie, że sam na pewno nie udźwignę ciężaru przeszłości i wyzwań teraźniejszości. Potrzebna jest mi Siła Wyższa - Bóg i Siła Większa - Wspólnota AA. Wierzę, że obie te siły mają taką moc, która potrafi zmienić moje życie. Mam nadzieję, że z pokorą i z pełnym zaangażowaniem - współpracując z tą Mocą - będę w stanie żyć Jej wolą wobec mnie a nie moją.

źródło: dda.bloog.pl

dodajdo.com

Ile Boga w AA?


Tekst, który dał początek ruchowi Anonimowych Alkoholików, przez miliony osób traktowany jest jak biblia. Niewielu z nich jednak wie, że jego pierwsza wersja znacznie różniła się od tej, która pomogła im pokonać nałóg.

Oryginalny maszynopis autorstwa współzałożyciela AA Billa Wilsona pozostawał niedostępny dla czytelników przez ponad 70 lat. W ostatnich latach dwukrotnie trafił na aukcję. W przyszłym tygodniu (tekst z 27.09.2010) ma zostać wydany w całości, łącznie z komentarzami i poprawkami, jakie dopisali wybrani przez autora recenzenci. Pokazują one, że w 1939 roku, kiedy powstawał tekst, towarzyszyła mu głęboka debata o tym, jak mówić o Bogu, by nie stracić nic z uniwersalnego przesłania dokumentu.

W tekście, znanym jako Wielka Księga, recenzenci postanowili zamienić określenia "Bóg" i "Jezus Chrystus" na "siła wyższa" i "Bóg, jakkolwiek go pojmujemy". Dzięki tej decyzji, z metody walki z nałogiem opisanej w książce mogli korzystać ateiści oraz wyznawcy religii niechrześcijańskich. Korekta objęła nawet treść słynnego programu 12 kroków wychodzenia z nałogu, fundamentu AA. Z jego siódmego punktu zniknęły np. słowa o padaniu na kolana, kojarzące się z modlitwą w kościele.

W pierwszym rozdziale książki Wilson napisał: "Bóg musi działać 24 godziny na dobę, inaczej zginiemy". Ostatecznie słowo "Bóg" zastąpiło określenie "wiara". Recenzent pozostawił w tym miejscu komentarz: "Kim jesteśmy, żeby mówić Bogu, co ma robić?"

Od czasów pierwszego wydania Wielkiej Księgi miliony ludzi z powodzeniem stosowały program 12 kroków, żeby skończyć z nałogiem. Metoda Wilsona pomagała nie tylko alkoholikom; równie skutecznie sprawdzała się w walce z uzależnieniem od narkotyków, jedzenia, seksu, czy internetu. Korzystano z niej w Islamskiej Republice Iranu i w Związku Radzieckim. Jej wariacje opracowywali na własny użytek żydzi i protestanci.

– Gdyby tekst Wilsona miał wyłącznie chrześcijański, religijny charakter, nie odniósłby takiego sukcesu – ocenia Nick Motu z wydawnictwa Hazelden Publishing, które specjalizuje się w publikacjach na temat walki z uzależnieniami. Jego firma przygotowuje właśnie do druku opasły tom zatytułowany "The Book That Started It All" (Książka, od której wszystko się zaczęło), pierwotną wersję "Anonimowych Alkoholików" z 1939 roku, wraz z wszystkim uwagami dopisanymi na marginesie przez jej pierwszych czytelników.

Studiując te dopiski i skreślenia, łatwo zrozumieć, że historia ruchu AA mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Proces redakcji oryginalnego tekstu odzwierciedla dyskusję, która toczy się do dnia dzisiejszego: jaka powinna być rola duchowości i religii w leczeniu uzależnień?

Lektura książki pokazuje też, że dopiero ruch AA zaczął traktować uzależnienie od alkoholu w kategoriach problemu natury zdrowotnej. Ponad 70 lat temu społeczeństwo piętnowało alkoholików jako osoby niemoralne; a uzależnienia nie nazywano chorobą. Lekarz, którego Wilson cytuje we wstępie do swojej książki, mówi o alkoholizmie jako o "rodzaju alergii". Było to na owe czasy podejście rewolucyjne.

– Nie wiedzieliśmy wtedy nic o ludzkim mózgu – komentuje Joseph Califano z Uniwersytetu Columbia. – Dziś jesteśmy świadomi, że uzależnienie to złożony mechanizm. Żeby zrozumieć to zjawisko, potrzebna jest wiedza z zakresu neurologii i psychologii; terapeuta musi zebrać informacje o środowisku, w jakim przebywa chory, poznać jego życie duchowe.(...)

Chociaż wskazówki zawarte w książce Wilsona były całkiem rewolucyjne jak na swoje czasy, ruch Anonimowych Alkoholików przez kolejne lata ewoluował. Dziś standardowe leczenie uzależnionego, oprócz spotkań AA, obejmuje także wizyty u psychiatry, terapię grupową, a nawet przestrzeganie odpowiedniej diety. Ciągle jednak wiele osób zrywa z nałogiem dzięki doświadczeniom duchowym, a pytanie o rolę wiary w procesie wychodzenia z uzależnienia nadal pozostaje aktualne. Zapiski na marginesach maszynopisu Wielkiej Księgi dowodzą, że nawet sam autor był w tej kwestii wewnętrznie rozdarty.

Sid Farrar z wydawnictwa Hazelden przypomina, że założyciel AA nie chodził do kościoła, a jego nawrócenie miało raczej uniwersalistyczny charakter. Wilson, były spekulant giełdowy, który zmagał się z depresją i alkoholizmem, poczuł, że swoje słabości może pokonać siłą ducha. W późniejszych latach przez chwilę eksperymentował z LSD i parapsychologią. – To był człowiek, który sam nie wiedział, w jaki sposób pisać o Bogu – mówi Farrar.

Niewiele dziś wiadomo o tym, kto i jak redagował pierwotny tekst. Wydawnictwo Hazelden nie miało środków, żeby szerzej zbadać zapiski z jego marginesów. Dopiero kiedy publikacja pojawi się na rynku, historycy ruchu AA będą mogli próbować odnaleźć autorów poszczególnych notatek.

Nick Motu twierdzi, że autor "Anonimowych Alkoholików" wysłał swój maszynopis około 300 osobom. Byli wśród nich duchowni i lekarze, a także ludzie, którzy sami wychodzili z uzależnienia. Wygląda jednak na to, że uwagi na marginesach maszynopisu pozostawiła wąska grupa komentatorów.

Od czasu pierwszego wydania w 1939 roku książka była wznawiana czterokrotnie. Jej podstawowa treść nie zmieniała się; dodawano tylko świadectwa kolejnych osób, które pokonały uzależnienie. Oryginał tekstu przez prawie 40 lat znajdował się w nowojorskim mieszkaniu Lois i Billa Wilsonów. Pod koniec lat 70. Lois podarowała książkę przyjacielowi z Montrealu, który przez kilka dekad trzymał ją w ukryciu. W 2004 roku tekst trafił na aukcję. Nabywca zapłacił za niego ponad 1,5 miliona dolarów. Historycy apelowali wtedy, żeby udostępnić dokument badaczom. Nowy właściciel po kilku latach odsprzedał go pewnemu człowiekowi z Houston. Ten zwrócił się do spółki Hazelden z prośbą o wydanie oryginału dzieła, które już niedługo trafi na półki księgarni.

Autor: Michelle Boorstein
Źródła: The Washington Post

dodajdo.com

Polska mysz


Wpada niemiecka mysz do baru, siada na stołku
i wydziera się do barmana:
- Kufel Heinekena proszę!
- Mogę ci nalać, ale pod barem śpi kot - rzecze barman polerując kieliszki...
- To poproszę pól kufelka i znikam - wyszeptała wystraszona mysz.

Wpada francuska mysz do baru, siada na stołku
i wydziera się do barmana:
- Lampkę Chatou proszę!
- Mogę ci nalać, ale pod barem śpi kot - rzecze barman polerując kieliszki...
- To poproszę pól lampeczki i znikam - wyszeptała wystraszona mysz.

Wpada polska mysz do baru, siada na stołku
i wydziera się do barmana:
- Setkę wódki dawaj!
- Mogę ci nalać, ale pod barem śpi kot - rzecze barman polerując kieliszki...
- Hmm... to jeszcze 2 sety.....................tylko szybko!
a teraz budzić Skurwiela!

dodajdo.com

Jak zmusić alkoholika do leczenia?

Osoby żyjące blisko z kimś, kto pije w sposób problemowy, doświadczają ogromnego cierpienia i bezsilności.

Z jednej strony problemy osoby pijącej dotykają ich w sposób bezpośredni - tzn. jeśli pijąca osoba np. przepije wypłatę to będzie to nie tylko jej problem ale też rodziny, która będzie musiała przeżyć bez tych pieniędzy.

Z drugiej strony problemy osoby pijącej są obciążające dla członków rodziny dlatego, że czują się z tą osobą emocjonalnie związani i martwią się tym, że ktoś bliski i kochany, sam siebie niszczy.

Rodzina często dochodzi do momnetu, w kótrym staje się jasne, że potrzebna jest jakaś pomoc z zewnątrz, że sami nie potrafią sobie poradzić z problemem picia bliskiej osoby, a sama osoba zdaje sie kompletnie nie wiedzieć problemu.

Powstaje wtedy pytanie, jak sprawić aby alkoholik podjął leczenie, skoro zaprzecza temu, że ma jakikolwiek problem i o leczeniu słyszeć nie chce. Dobrym rozwiązaniem może wydawać się w takiej sytuacji leczenie przymusowe.

Osoby niezorientowane, w tym jakimi prawami rządzi sie uzależnienie, wyobrażają sobie często, że istnieje możliwość zamknięcia alkoholika, gdzieś, gdzie będzie odizolowany od zgubnych wpływów środowiska. Jakieś miejsce zamknięte, z którego ich bliski wyjdzie zdrowy i odmieniony.

Dodatkowo, bliscy mają często mają w sobie bardzo dużo złości i żalu do "swojego alkoholika" za to, że niszczy siebie i wszystkich dookoła więc trochę to przymusowe leczenie wyobrażają sobie jako karę, za krzywdy jakich doznają.

Są to jednak dwie niezależne od siebie kwestie - izolacja i "odwyk". Izolacja to kara, odwyk natomiast (inaczej: terapia uzależnienia) to leczenie, pomoc.

Nie da się pomóc alkoholikowi wbrew jego woli, ponieważ uzależnienia nie leczy się lekami, tylko psychoterapią. O ile można człowieka przywieźć siłą w jakieś miejsce, o ile można go zamknąć w tym miejscu, to niemożliwe jest, żeby go zmusić do zmiany swojego życia, myślenia, swojej emocjonalności, nawyków, zainteresowań, środowiska, znajomych, gdy on tego nie chce.

Cały "problem z alkoholikiem" leży w tym, ze nieraz bardzo dużo czasu upływa, zanim on sam zechce się leczyć. W tym czasie nieraz bardzo krzywdzi inne osoby, będące blisko niego. Alkoholik nie chce się leczyć, bo nie czuje, że ma problem, bądź czuje to bardzo słabo, lub czuje to tylko w niektórych momentach.

Sam fakt upijania się sprawia, ze mąci się ocena tego, co jest problemem. Człowiek ten może nabierać przekonania, ze picie jest skutkiem problemu, jaki stwarza rodzina, a nie odwrotnie. W jego mniemaniu może być tak, że to rodzina swoim narzekaniem i czepianiem się sprawia, ze on pije. Dlatego argumenty rodziny, jej namowy do leczenia często spełzają na niczym.

W takich sytuacjach bywa pomocne orzeczenie sądu o konieczności leczenia, tzw. zobowiązanie do leczenia. Polega to na tym, ze rodzina lub inne osoby, dla których picie danego człowieka staje się źródłem kłopotów, zgłaszają się do Gminnej Komisji ds. Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (czy - w większych miastach - Dzielnicowego Zespołu ds. Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych).

Tam rodzina składa wniosek o zobowiązanie alkoholika do leczenia. We wniosku tym należy zamieścić opis sytuacji problemowych wynikających z picia. Warto dołączyć kopie dokumentów potwierdzających opisywaną sytuację, takich jak np. rachunki z izb wytrzeźwień lub dokumenty potwierdzające interwencje policji.

Komisja nie orzeka o skierowaniu na leczenie, jedynie sąd. Komisja i prokuratura kierują do sądu wniosek o przymusowe leczenie i to sąd ocenia czy są do tego powody. Pod uwagę brane są różne dowody. Są to zeznania bliskich - zwłaszcza domowników, ale nie tylko, sąsiadów, informacje z policji, z izb wytrzeźwień. Sąd dodatkowo kieruje osobę której postępowanie dotyczy na badanie psychiatryczne. Gdy psychiatrzy uznają, że ta osoba jest uzależniona od alkoholu, można ją skierować na przymusowe leczenie odwykowe.

Taki sam wniosek można złożyć w prokuraturze.

Osoba ta zostanie wezwana na stawienie się na takową komisję, gdzie zostanie przeprowadzony z nią wywiad dot. uzależnienia, oraz specjaliści ocenią czy nadaje się ta osoba na leczenie. Jeśli nie stawi się na taką komisję wysyłane jest ponowne wezwanie (aż do 3 razy) a potem wnioskodawca podpisuje tylko zgodę na skierowanie sprawy do sadu w sprawie leczenia.

A potem już wszystko w sądzie się odbywa.

Ocena sądu (biegłych) "jest pan chory i musi pan się leczyć" bywa dla uzależnionego bardzo mocnym sygnałem, że tu już nie chodzi o samo "czepianie się" rodziny, lecz, że rzeczywiście sprawy zaszły za daleko. Taka osoba zobowiązana przez sąd do leczenia musi się stawić w określonej placówce odwykowej. Jeśli tego nie zrobi - doprowadzi ją policja.

To jest szansa dla takiej osoby na zrobienie czegoś ze swoim życiem. Czy z tej szansy skorzysta - nie wiadomo. Tak jak powiedziałam wcześniej, nie można człowieka zmusić do zmiany swojego życia, a tylko do przyjścia na terapię.

Statystycznie efektywność takiego leczenia, które rozpoczyna się sadowym zobowiązaniem do leczenia, jest taka sama, jak skuteczność leczenia tzw. "pacjentów dobrowolnych".

Zamknięte ośrodki odwykowe nie są więzieniem. "Zamknięty" -oznacza tu "stacjonarny", taki w którym człowiek przebywa przez 6-8 tygodni i nie opuszcza go poza krótkimi wyjściami na tzw. przepustkę.

Jeżeli alkoholik łamie prawo, może być tak samo osądzony jak każdy inny człowiek popełniający przestępstwo i ukarany za swoje czyny. Tu już będziemy mówić nie o leczeniu, tylko o karaniu i izolacji. Jeżeli ktoś pod wpływem alkoholu bije swoją rodzinę, może ponieść karę, jeżeli rodzina zdecyduje się wnieść sprawę przeciwko niemu do sądu. Picie alkoholu będzie wtedy okolicznością zaostrzającą karę.

Jeżeli alkoholik dopuszcza się czynów. za które grozi kara wiezienia, będzie musiał taka karę ponieść. Może się jednak zdarzyć, ze już będąc w wiezieniu będzie chciał się leczyć i wtedy może, odbywając karę pozbawienia wolności, uczestniczyć w więziennym w programie terapii uzależnienia (np. w programie "Atlantis"). Udział w takim programie jest jednak dobrowolny i to już będzie jego decyzja, czy z takiej możliwości skorzysta.

przepisy do tego się odnoszące:

Art. 24. Osoby, które w związku z nadużywaniem alkoholu powodują rozkład życia rodzinnego, demoralizację małoletnich, uchylają się od pracy albo systematycznie zakłócają spokój lub porządek publiczny, kieruje się na badanie przez biegłego w celu wydania opinii w przedmiocie uzależnienia od alkoholu i wskazania rodzaju zakładu leczniczego.

Art. 25. Na badanie, o którym mowa w art. 24, kieruje gminna komisja rozwiązywania problemów alkoholowych właściwa według miejsca zamieszkania lub pobytu osoby, której postępowanie dotyczy, na jej wniosek lub z własnej inicjatywy.

Art. 26. 1. Osoby, o których mowa w art. 24, jeżeli uzależnione są od alkoholu, zobowiązać można do poddania się leczeniu w stacjonarnym lub niestacjonarnym zakładzie lecznictwa odwykowego.
2. O zastosowaniu obowiązku poddania się leczeniu w zakładzie lecznictwa odwykowego orzeka sąd rejonowy właściwy według miejsca zamieszkania lub pobytu osoby, której postępowanie dotyczy, w postępowaniu nieprocesowym.
3. Sąd wszczyna postępowanie na wniosek gminnej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych lub prokuratora. Do wniosku dołącza się zebraną dokumentację wraz z opinią biegłego, jeżeli badanie przez biegłego zostało przeprowadzone.

Art. 27. 1. W razie gdy w stosunku do osoby, której postępowanie dotyczy, brak jest opinii biegłego w przedmiocie uzależnienia od alkoholu, sąd zarządza poddanie tej osoby odpowiednim badaniom.
2. Sąd może, jeżeli na podstawie opinii biegłego uzna to za niezbędne, zarządzić oddanie badanej osoby pod obserwację w zakładzie leczniczym na czas nie dłuższy niż 2 tygodnie. W wyjątkowych wypadkach, na wniosek zakładu, sąd może termin ten przedłużyć do 6 tygodni.
3. Przed wydaniem postanowienia sąd wysłuchuje osobę, której postępowanie dotyczy.
4. Na postanowienie zarządzające oddanie pod obserwację do zakładu przysługuje zażalenie.

Art. 28. 1. W razie zarządzenia przez sąd badania przez biegłego lub oddania pod obserwację w zakładzie leczniczym osoba, której postępowanie dotyczy, obowiązana jest poddać się badaniom psychologicznym i psychiatrycznym oraz zabiegom niezbędnym do wykonania podstawowych badań laboratoryjnych pod warunkiem, że dokonywane są przez uprawnionych do tego pracowników służby zdrowia z zachowaniem wskazań wiedzy lekarskiej i nie zagrażają zdrowiu tej osoby.
2. Minister właściwy do spraw zdrowia w porozumieniu z Ministrem Sprawiedliwości, w drodze rozporządzenia, określa tryb powoływania biegłych, zasady sporządzania opinii oraz warunki i sposób dokonywania badań, o których mowa w ust. 1.

Art. 29. Orzeczenie o obowiązku poddania się leczeniu zapada po przeprowadzeniu rozprawy, która powinna odbyć się w terminie jednego miesiąca od dnia wpływu wniosku.

Art. 30. 1. W razie nieusprawiedliwionego niestawiennictwa na rozprawę lub uchylania się od zarządzonego poddania się badaniu przez biegłego albo obserwacji w zakładzie leczniczym sąd może zarządzić przymusowe doprowadzenie przez organ Policji.
2. Jeżeli zarządzenie przymusowego doprowadzenia dotyczy żołnierza, wykonuje je Żandarmeria Wojskowa lub wojskowy organ porządkowy.

Art. 31. 1. Orzekając o obowiązku poddania się leczeniu sąd może ustanowić na czas trwania tego obowiązku nadzór kuratora.
2. Osoba, wobec której ustanowiony został nadzór, ma obowiązek stawiania się na wezwanie sądu lub kuratora i wykonywania ich poleceń, dotyczących takiego postępowania w okresie nadzoru, które może się przyczynić do skrócenia czasu trwania obowiązku poddania się leczeniu.
3. Minister Sprawiedliwości oraz minister właściwy do spraw zdrowia, w drodze rozporządzenia, określają szczegółowe zasady i tryb wykonywania nadzoru, o którym mowa w ust. 1.

Art. 32. 1. Sąd wzywa osobę, w stosunku do której orzeczony został prawomocnie obowiązek poddania się leczeniu odwykowemu, do stawienia się dobrowolnie w oznaczonym dniu we wskazanym zakładzie lecznictwa odwykowego w celu poddania się leczeniu, z zagrożeniem zastosowania przymusu w wypadku uchylania się od wykonania tego obowiązku.
2. Osoba, w stosunku do której orzeczony został obowiązek poddania się leczeniu odwykowemu, związanemu z pobytem w stacjonarnym zakładzie lecznictwa odwykowego, nie może opuszczać terenu tego zakładu bez zezwolenia kierownika zakładu.
3. Sąd zarządza przymusowe doprowadzenie do zakładu leczniczego osoby uchylającej się od wykonania obowiązków, o których mowa w ust. 1 i 2, przez organ Policji.
4. Jeżeli zarządzenie przymusowego doprowadzenia dotyczy żołnierza, wykonuje je Żandarmeria Wojskowa lub wojskowy organ porządkowy.

Art. 33. 1. Policja, Żandarmeria Wojskowa i wojskowy organ porządkowy, wykonując zarządzenie przymusowego doprowadzenia osób, o których mowa w art. 30 oraz art. 32 ust. 3 i 4, ma prawo ich zatrzymania tylko w niezbędnych wypadkach i na czas konieczny do wykonania tego zarządzenia.
2. Minister właściwy do spraw wewnętrznych w porozumieniu z Ministrem Sprawiedliwości i ministrem właściwym do spraw zdrowia, w drodze rozporządzenia, określa zasady i tryb doprowadzania osób, o których mowa w art. 30 ust. 1 i art. 32 ust. 3.
3. Minister Obrony Narodowej, w porozumieniu z Ministrem Sprawiedliwości i ministrem właściwym do spraw zdrowia, określi, w drodze rozporządzenia, tryb doprowadzania osób, o których mowa w art. 30 ust. 2 i art. 32 ust. 4.

Art. 34. 1. Obowiązek poddania się leczeniu trwa tak długo, jak tego wymaga cel leczenia, nie dłużej jednak niż 2 lata od chwili uprawomocnienia się postanowienia.
2. (4) W czasie trwania obowiązku poddania się leczeniu sąd może na wniosek kuratora, po zasięgnięciu opinii zakładu leczącego, bądź na wniosek zakładu leczącego zmieniać postanowienia w zakresie rodzaju zakładu leczenia odwykowego.
3. W czasie trwania obowiązku poddania się leczeniu stacjonarny zakład leczący może ze względów leczniczych skierować osobę zobowiązaną do innego zakładu w celu kontynuowania leczenia odwykowego, powiadamiając o tym sąd.
4. O ustaniu obowiązku poddania się leczeniu przed upływem okresu wskazanego w ust. 1 decyduje sąd na wniosek osoby zobowiązanej, zakładu leczącego, kuratora, prokuratora lub z urzędu, po zasięgnięciu opinii zakładu, w którym osoba leczona przebywa.
5. W wypadku ustania obowiązku poddania się leczeniu ponowne zastosowanie tego obowiązku wobec tej samej osoby nie może nastąpić przed upływem 3 miesięcy od jego ustania.

Art. 35. 1. Sąd, który nałożył na osobę uzależnioną od alkoholu obowiązek poddania się leczeniu odwykowemu, jeśli uzna, że na skutek takiego uzależnienia zachodzi potrzeba całkowitego ubezwłasnowolnienia tej osoby - zawiadamia o tym właściwego prokuratora.
2. W razie orzeczenia ubezwłasnowolnienia sąd opiekuńczy, określając sposób wykonywania opieki, orzeka o umieszczeniu tej osoby w domu pomocy społecznej dla osób uzależnionych od alkoholu, chyba że zachodzi możliwość objęcia tej osoby inną stałą opieką.
3. Do obowiązków opiekuna osoby ubezwłasnowolnionej stosuje się odpowiednio również przepisy dotyczące obowiązków kuratora, o którym mowa w art. 31.

Jak zmusić alkoholika do leczenia.pdf



dodajdo.com

Tajna organizacja Anonimowych Alkoholików


W roku 1894 Watykan potępił różne tajne organizacje amerykańskie
w ramach rozprawiania się z herezją "amerykanizmu". Wśród potępionych
organizacji była też organizacja walcząca z alkoholizmem o nazwie "Sons of
Temperance" (Synowie umiarkowania). Prowadziła ona działalność wśród
imigrantów irlandzkich, wśród których szerzyło się pijaństwo. Przyczyną
potępienia było działanie tajne (spiskowe) oraz brak motywów wyznaniowych w
walce z nałogiem. (Solange Hertz "The Star-spangled heresy: Americanism",
1992 Veritas Press, Santa Monica, CA, USA)

Na początku XX wieku istniała organizacja międzynarodowa
propagująca abstynencję od alkoholu zwana Zakonem Dobrych Templariuszy.
Słynny psychiatra August Forel, mieszkający pod Morges we Szwajcarii, który
leczył przy pomocy hipnozy, był zapalonym propagatorem abstynencji i
animatorem tej organizacji. Jak pisze Wincenty Lutosławski ("Jeden łatwy
żywot", 1933, str. 267-268), który zetknął się z tą organizacją "posiedzenia
lóż tego zakonu były niezmiernie nudne, gdyż polegały głównie na pewnym
dosyć bezdusznym rytuale i na powtarzaniu na różne sposoby tej jednej
prawdy, że alkohol jest szkodliwy... przyjmowano od nowych członków
zobowiązania wyrzeczenia się alkoholu we wszelkiej postaci, wina i piwa lub
likierów i wódek - wymagały wielkiej cierpliwości, oraz silnego przekonania
o pożytku społecznym stąd płynącym". Lutosławski nie podzielał entuzjazmu
Forela, lecz wstąpiwszy do Zakonu Dobrych Templariuszy postanowił poznać
wszystkie szczeble tej organizacji, aż do najważniejszego i na jej zjeździe
międzynarodowym w Sztokholmie w 1904 r. został przyjęty na wniosek Forela do
najwyższej loży międzynarodowej. Przekonał się, że różne wtajemniczenia na
coraz to wyższe stopnie żadnych tajemnic nie odsłaniały, a tylko jednostkom
ułatwiały wyzyskanie sieci stosunków. Uznał poznanych tam abstynentów za
ciasnych fanatyków, którzy tanim kosztem wynoszą się nad innych i po
kilkunastu latach wyrzekł się tej propagandy.

W czasie jednak gdy należał do tej loży Lutosławski próbował
założyć oddział w Krakowie. Spotkawszy się jednak z oporem duchowieństwa
założył w 1903 r. odrębne towarzystwo pod nazwą Eleusis oparte o tzw.
"poczwórną abstynencję" łączącą wstrzemięźliwość od alkoholu, tytoniu, gry
hazardowej i rozpusty. Po latach oceni (str. 271-272), że nacisk na stronę
negatywną był błędem wychowawczym, gdyż poczwórny abstynent mógł
równocześnie być oszustem, oszczercą, złodziejem, zazdrosnym czy próżnym.
Ponadto stawianie rozpusty, która jest zawsze ciężkim grzechem z błędem
higienicznym jak używanie tytoniu czy alkoholu, względnie błędem moralnym
takim jak gra hazardowa, które stają się problemem dopiero gdy nadużywane,
powodowało umniejszenie znaczenia rozpusty, obniżając ją do poziomu
niezdrowych nałogów. Przekonał się też, że motywem abstynencji może też być
ambicja górowania nad innym i wynoszenia się nad nimi. Poczwórny abstynent,
kładący nacisk na swe negatywne cnoty może być jeszcze gorszym fanatykiem.
Eleusis ściągało ludzi ciasnych, słabych i marnych, a odstręczało
najlepszych, z którymi można by prowadzić wychowanie do cnót pozytywnych, do
aktywności, do służebności, do patriotyzmu, do pracy nad wszystkimi swoimi
słabościami.

Otóż są powody, by uważać AA za podobną organizację
koncentrującą się na jednej tylko wadzie. Jej struktura organizacyjna ma coś
z charakteru loży, wtajemniczenia, utajnienia. Ponoć założyli ją alkoholicy,
pozostający do dziś anonimowi, którzy wspólnym wysiłkiem i współpracą
wyzwolili się z nałogu. Działanie organizacji oparte jest głównie o
psychoterapię grupową, w ramach której na okrągło uczestnicy opowiadają
sobie jakie to podłe życie prowadzili, gdy pili oraz jak wspaniale się czują
teraz, gdy już tyle to a tyle dni, tygodni czy miesięcy nie piją. W
propagandzie zewnętrznej ruchu AA prelegenci występują anonimowo i mówią to
samo co na owych terapiach grupowych. Bywa, że występują też w kościołach od
ołtarza. Czynią publiczną spowiedź. Niestety po tych terapiach powroty do
nałogu są raczej regułą niż wyjątkiem.

W programie AA (Anonimowi Alkoholicy - Big Book AA, 1991 Wyd.
Służba Krajowa Wspólnot AA) obowiązuje zasada bezwyznaniowości. Należy
powierzyć swoją wolę opiece Boga, ale każdy ma przyjąć "swoją własną
koncepcję Boga" (str. 19), wypracować własną ścieżkę. "Nie mamy monopolu na
odkrywanie Boga" (str. 84). Każdy alkoholik musi podjąć 12 kolejnych kroków,
które wiodą do wolności od alkoholu. Te kroki są tą własną ścieżką do
wolności, z pomocą Boga "jakkolwiek Go pojmujemy" (str. 56). Chodzi
wyłącznie o ziemskie korzyści wynikające z trzeźwości. Jest odwołanie się do
pomocy Bożej, ale brak apelu o współpracę z Nim. Brak powiązania walki o
trzeźwość z troską o własną duszę, o życie wieczne. Brak powiązania z walką
o inne cnoty, z innymi wadami. W całym programie wyzwalania się z nałogu
brak jest odwołania się do Łaski, brak apelu o pobożność, o korzystanie z
sakramentów. Strasznie protestancki jest ten program.

W innej książce wydanej przez AA (Życie w trzeźwości - Living
Sober 1986) zawarte są różne rady jak walczyć z nałogiem pijaństwa. Nie ma
> tu już odniesień do Boga i jego pomocy w wyjściu z nałogu. Jest jedynie
> tekst modlitwy: "Boże, daj nam pogodę ducha, abyśmy zgodzili się z tym,
czego nie możemy zmienić, odwagę, abyśmy zmienili to co zmienić możemy i
mądrość, abyśmy zawsze potrafili odróżnić jedno od drugiego", wywieszanej w
każdym lokalu AA. Rada sprowadza się do tego, by zaakceptować to, że się
jest alkoholikiem, ale zadbać oto, by nie być pijanym alkoholikiem (str.
28-29). Celem jest by nie szkodzić sobie i otoczeniu swoim pijaństwem.
Alkoholizm jest traktowany jedynie jako choroba, a nie jako przejaw braku
ładu moralnego (str. 56). AA określane jest jako "Bractwo" (str. 111).

Obie książki mają na okładce trójkąt równoboczny wpisany w koło.
Jest to symbol masoński. Widujemy go dzisiaj wielokrotnie na afiszach
reklamujących spotkania promujące Różokrzyżowców (Lectorium Rosicrucianum).
Książki nie są podpisane, są anonimowe. Nie bardzo jest jasne dla kogo te
książki są pisane. Przecież w większości alkoholicy nie są zdolni czytać
czegokolwiek, a już na pewno nie takich uczonych tekstów. Jeżeli adresatami
są działacze na polu walki z alkoholizmem, to po co ta anonimowość?

Działalność AA jest w Polsce wspierana finansowo przez Fundację
Stefana Batorego, przy której jest Komisja Edukacji w dziedzinie Alkoholizmu
i innych uzależnień pod dyrekcją Wiktora Osiatyńskiego. Komisja organizuje
szkolenia, również w krajach byłego ZSRR, reklamując AA i jej "Program
Dwunastu Kroków". Jej wydatki w roku 1996 wyniosły 710 tyś. zł.
(Sprawozdanie Fundacji Batorego za rok 1996, str. 174-177). Państwowa
Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w "Przewodniku do realizacji
znowelizowanej ustawy o wychowaniu do trzeźwości i przeciwdziałaniu
alkoholizmowi dla samorządów terytorialnych" (W-wa 1996) rekomenduje (na
str. 50) Fundację Batorego jako instytucję, która wspomaga merytorycznie i
finansowo AA i jej program 12 kroków. Znając polityczny charakter Fundacji
Batorego jej poparcie dla AA jest też sygnałem ostrzegawczym wobec tej
organizacji.

W Polsce potrzebny jest powrót do tradycyjnego, otwartego, ruchu
abstynenckiego. Nie tylko trzeźwościowego, ale abstynenckiego. Chodzi
oto by ludzie odmawiający picia nie byli od razu traktowani jako alkoholicy
walczący z nałogiem. Ważne jest by w każdym towarzystwie byli ludzie nie
pijący dla zasady. Bo działają w harcerstwie, bo zrobili sobie ślub
abstynencki na stałe lub czasowy, np. na Wielki Post, bo chcą dać dobry
przykład wychowankom itd. Dziś właściwie odmawianie picia tolerowane jest
tylko u kierowców, którzy mają zaraz siadać za kierownicą. Brak jest
abstynentów ideowych.

Walka z alkoholizmem jak i z innymi nałogami musi być połączona
z troską o życie wieczne, z uświadomieniem sobie konsekwencji nałogu dla
duszy. Musi być połączona z walką ze wszystkimi słabościami, że wszystkimi
grzechami, z odwoływaniem się do Bożej Łaski. Samemu nic się nie wskóra.
Trzeba korzystać z sakramentów, ze spowiedzi i z Komunii Św. Po każdym
upadku podnosić się w oparciu o pomoc Bożą.

Do tego nie potrzeba tajnych, ani ekskluzywnych
stowarzyszeń. Potrzebny jest klimat społecznej tolerancji wobec abstynentów
i specjalna duszpasterska troska o ludzi uzależnionych.

Zainteresowanych katolicką drogą do uwolnienia z nałogu pijaństwa kieruję do Ośrodka Apostolstwa Trzeźwości, ZAKROCZYM.

źródło: Archiwum "Opoki w Kraju"


dodajdo.com

Zacznij od miejsca w krórym jesteś


Zwykle łatwo mi jest być miłym wobec ludzi z AA i tam, gdzie odbywają się mityngi. Gdy pracuję nad zachowaniem trzeźwości, to razem z innymi uczestnikami AA świętuję wspólne nam wszystkim doświadczenie wyrwania się z piekła nałogu. Przeważnie nietrudno jest okazać zadowolenie i życzliwość wobec moich starych i nowych przyjaciół "na Programie".
Jednak w domu czy w pracy sprawy mogą mieć się inaczej. Właśnie w sytuacjach zaistniałych w tych dwóch dziedzinach życia najwyraźniej uwidaczniają się małe codzienne frustracje, które sprawiają, że z trudem zdobywamy się na uśmiech, życzliwe słowo lub uważne wysłuchanie drugiego człowieka. Toteż to właśnie poza Wspólnotą staję w obliczu prawdziwego sprawdzianu, który pokazuje, czy z powodzeniem kroczę drogą wytyczoną przez Dwanaście Kroków.

Skłonność do alkoholizmu i otyłości dziedziczą się razem


Osoby obciążone dziedzicznym ryzykiem alkoholizmu są też bardziej narażone na otyłość - wynika z amerykańskich badań. Naukowcy podkreślają, że związek ten stał się znacznie bardziej widoczny w ostatniej dekadzie. Swoje badania uczeni opisali w piśmie "Archives of General Psychiatry" .

Jak na ironię, alkoholicy przeważnie nie są otyli. Mają raczej tendencję do niedożywienia lub przynajmniej złego odżywienia organizmu, ponieważ wielu z nich zastępuje pożywienie alkoholem - komentuje prowadzący badania dr Richard A. Grucza z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Waszyngtońskiego w St. Louis. Teoretycznie, nadmiar kalorii konsumowanych wraz z alkoholem jest w stanie przyczyniać się do otyłości, ale nie obserwuje się jej wśród alkoholików.

Zdaniem badacza, wyższe ryzyko otyłości u osób z genetycznymi predyspozycjami do alkoholizmu może wynikać z faktu, że niektóre z nich zastępują jedno uzależnienie drugim. Jeśli ktoś był świadkiem walki bliskiego krewnego z problemem alkoholowym może powstrzymywać się przed piciem, ale kaloryczne, smaczne jedzenie może oddziaływać na te same obszary w mózgu i powodować te same efekty, co alkohol.

We wcześniejszych badaniach wykazano, że alkoholizm współdziedziczy się także z uzależnieniem od narkotyków.

Naukowcy kierowani przed dr. Gruczę przeanalizowali dane zebrane w dwóch dużych badaniach dotyczących alkoholizmu, z których pierwsze przeprowadzono w latach 1991-92, a drugie w latach 2001-02. Łącznie wzięło w nich udział niemal 80 tys. osób. W analizie uwzględniono nie tylko dziedziczne skłonności do uzależnienia od alkoholu, ale też znane czynniki mogące mieć wpływ na masę ciała - palenie papierosów, rzeczywiste spożycie alkoholu, poziom wykształcenia i wiek.

Okazało się, że kobiety, które uczestniczyły w późniejszych badaniach i były obciążone genetycznym ryzykiem alkoholizmu o 50 proc. częściej cierpiały na otyłość niż panie bez tych predyspozycji. Zależność ta dotyczyła też mężczyzn, ale w mniejszym stopniu.

Co ważne, w grupie badanej w latach 90. związek między rodzinną predyspozycją do alkoholizmu a otyłością był znacznie mniej widoczny.

Zdaniem dr. Gruczy, może to wynikać ze zmian w diecie mieszkańców krajów rozwiniętych. Jest ona coraz bogatsza w kaloryczne i smaczne pokarmy (bogate w cukry proste, sól i tłuszcze), które pobudzają w mózgu te same struktury, co narkotyki i alkohol, czyli tzw. układ nagrody odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności. Dlatego osoby predysponowane do alkoholizmu mogą spożywać nadmierne ilości tych pokarmów.

Z wcześniejszych badań wynika, że smaczne jedzenie jest szczególnie pociągające dla osób skłonnych do uzależnień i podejrzewam, że to właśnie znalazło odzwierciedlenie w naszych badaniach - podkreśla dr Grucza.

Jak podsumowuje psychiatra, najnowsza praca dowodzi nie tylko, że predyspozycje do alkoholizmu i otyłości dziedziczą się razem, ale też sugeruje, że na ich ujawnienie się wpływają czynniki środowiskowe.

To właśnie zmiana czynników środowiskowych, w tym przypadku diety, może odpowiadać za to, że związek między skłonnościami do alkoholizmu a otyłością ujawnił się wyraźniej w badaniach z lat 2001-02, a nie z lat 90. Geny ludzi nie zmieniły się w tak krótkim okresie.

Zdaniem autorów pracy, wskazuje ona, że badacze zajmujący się alkoholizmem i innymi uzależnieniami mają więcej wspólnego z naukowcami zajmującymi się otyłością niż mogłoby się wydawać.


dodajdo.com

źródło: RMF24

Bezsilność


Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować swoim życiem

Nie na darmo już w Pierwszym Kroku jest mowa o bezsilności: uznanie własnej bezsilności wobec alkoholu stanowi podwalinę procesu zdrowienia. Dowiedziałem się, że nie mam ani siły, ani kontroli, o których myślałem kiedyś, że je posiadam. Jestem bezsilny wobec tego, że czasem o włos spóźniam się na autobus. Jestem bezsilny wobec tego, jak inni pracują ( lub nie pracują ) nad Krokami. Ale dowiedziałem się także, że wobec wielu spraw n i e j e st e m bezsilny. Nie jestem bezsilny wobec mojego wewnętrznego nastawienia. Nie jestem bezsilny wobec swojej skłonności do negatywnych myśli i postaw. Nie jestem bezsilny wobec przyjęcia odpowiedzialności za swoje zdrowienie. Dysponuję siłą, która pozwala mi wywierać pozytywny wpływ na mnie samego, na tych, których kocham, i na świat, w którym żyję.

Wielka Ksiega AA...


Był rok 1939. Hedy Lamarr, Rita Hayworth, Lana Turner i Greta Garbo królowali na krajowym rynku rozrywki. Nie ma jak w domu i Szczerze mówiąc, gwiżdżę na wszystko stały się najczęściej powtarzanymi cytatami z największych hitów kinowych tego roku, Czarownik z Krainy Oz i Przeminęło z Wiatrem, który zdobył Oskara za najlepszy film. Niemcy najechały Polskę, sygnalizując tym samym początek II Wojny Światowej. W Nowym Jorku otwarto Międzynarodową Wystawę Handlową pod hasłem „Budownictwo na rzecz Świata Przyszłości”, a Kapsuła Czasu została zakopana z klauzulą otwarcia dopiero w roku 6939. Robert May, zatrudniony w Montgomery Ward napisał historyjkę o Rudolfie, czerwononosym reniferze w haśle reklamowym na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia. Batman zadebiutował w swojej kreskówce. Wydano książkę „Grona Gniewu” Johna Steinbecka. A Jankesi zdobyli Puchar Świata.
Jednakże, dla około 100 – osobowej grupy odważnych alkoholików, starających się pomimo wszelkich przeciwności utrzymać swoją trzeźwość, najważniejszym bez wątpienia wydarzeniem roku 1939 było ukazanie się w druku książki Anonimowi Alkoholicy, noszącej nazwę wspólnoty zdrowiejących pijaków, których reprezentowała.
„My Anonimowi Alkoholicy”, jak zapisano w przedmowie do pierwszego wydania, „jesteśmy czymś więcej niż tylko grupą stu mężczyzn i kobiet, która ozdrowiała z uznawanego za pozornie beznadziejny stan umysłu i ciała. Głównym celem tej książki jest pokazanie drugiemu alkoholikowi dokładnego sposobu, w jaki my wyzdrowieliśmy”.
Dręczona wysokimi oczekiwaniami, wstrząsana kłótniami pomiędzy poszczególnymi członkami, chronicznie niedoinwestowana i targana kolejnymi niepowodzeniami, prawdziwy cud, że ta książka w ogóle się ukazała; zgodnie z opinią wielu to cudowne wydarzenie, będące rezultatem doskonałej burzy ludzkich pomysłów, miejsc i rzeczy.
Historia głównego tekstu AA – o tym jak go napisano, wydano i wypromowano – jest zbyt długa aby przytaczać tutaj wszystkie jej szczegóły. Jednak podobnie jak historia Wspólnoty, którą książka reprezentuje, jest to opowieść o tym, w jaki sposób poprzez wiele niepowodzeń zasiano nasionko sukcesu. Opowieść spisana przez Billa W. w szczegółach w książce Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość jak i W języku serca, jest historią prawdziwej przygody alkoholików – planem tak nieprawdopodobnym i zwariowanym, że jak twierdzą niektórzy, „mogła po prostu się udać”.
Jak pisał Bill W. w swoim artykule z roku 1947 zatytułowanym „Publikacja książki dowodem na nieprzemyślane przedsięwzięcie”, przedrukowanym później w W języku serca przytaczając dylemat w jakim znalazła się świeżo upieczona Wspólnota wkrótce po ukazaniu się książki, na którą nie było nabywców, „Cóż mieliśmy począć z tysiącami niesprzedanych egzemplarzy? Co mieliśmy powiedzieć wydawcy, którego rachunki nawet w połowie nie zostały opłacone? Co zrobić z tą niewielka pożyczką wielkości $2500 oraz 49-ma udziałowcami, którzy zainwestowali w sumie $4500 w Fundacje wydawniczą? W jaki sposób mieliśmy oznajmić im niekorzystną wiadomość? Jak mieliśmy im powiedzieć, ze skoro nikt o nas nie wie, to nie możemy sprzedać tych książek? Owszem, przedsięwzięcie wydawnicze książki było, jak się obawiam, iście w pijackim stylu”.
Pragnienie napisania i wydania książki o ich własnym doświadczeniu na drodze do uzyskania – i utrzymania – trzeźwości wypływa z uznania przez Billa W. oraz współzałożyciela Dr Boba faktu, że w zamiarze utrzymania przesłania w niezmienionej formie i przekazanie go niezliczonej rzeszy alkoholików oczekującej gdzieś na jakąkolwiek pomoc, potrzebowali oni dosłownie zakodować to, czego dokonali oni sami oraz pierwsi członkowie i wyjaśnić program zdrowienia z podaniem szczegółowych zasad.
W przemówieniu wydanym na bankiecie w Fort Worth, w Teksasie, w czerwcu 1954 roku , Bill W. przypomniał w jaki sposób wszystko to się odbywało:
„Któregoś popołudnia, jesienią 1937 roku, rozmawiałem ze Smithym (Dr Bobem) w jego mieszkaniu”. Do tamtego czasu grupy w Akron i Nowym Jorku były już solidnie zakorzenione, „a sprawa pomału przyjmowała się w Cleveland, a także rozpowszechniała się na południe od nowego Jorku. Ciągle jednak działaliśmy po omacku – jak wątły promyk świecy, który w każdej chwili mógł zostać zdławiony. Zaczęliśmy liczyć głowy. Ilu ludzi pozostaje w abstynencji w Akron, Nowym Jorku i jeszcze może tych kilku w Cleveland? I kiedy doliczyliśmy się już wszystkich, było nas mała garstka, 35 najwyżej 40. Jednakże upłynęło już wystarczająco wiele trzeźwych dni dla wielu naprawdę trudnych przypadków alkoholizmu, że zarówno Dr Bob i ja zgodziliśmy się co do tego, że to powinno zadziałać”.
„Nie zapomnę nigdy uniesienia i ekscytującej atmosfery, która nas wówczas ogarnęła. Do wytrzeźwienia kilku potrzeba było aż trzech lat a przecież było również wiele przypadków niepowodzeń. W jaki więc sposób ta mała garstka miałaby zanieść posłanie do wszystkich tych, którzy jeszcze o niczym nie wiedzą? Przecież wszyscy ci pijacy nie przyjadą do Akron czy Nowego Jorku. Jak więc mamy im przekazać nasze posłanie?” Obaj zaczęli rozmyślać nad możliwościami. Bill, zawsze przedsiębiorca, miał wielkie pomysły. Zamierzał stworzyć sieć szpitali aby otrzeźwieć tysiące pijaków i wysłać misjonarzy by głosili nowinę po świecie.
„Zastanawialiśmy się również nad koniecznością posiadania jakiejś literatury. Do tego momentu nie została jeszcze spisana ani jedna sylaba programu. Doświadczenie przekazywane było z ust do ust z modyfikacją w różnych wersjach według zrozumienia przekazującego mężczyzny lub kobiety…”
„W jaki sposób moglibyśmy to wszystko ujednolicić? Czy moglibyśmy, korzystając z własnego doświadczenia opisać metodę, która podziałała na nas samych? Oczywiście, jeżeli ten ruch miał się rozpowszechnić, musiałby mieć własną literaturę, aby istota przesłania nie została przekręcona zarówno przez pijaków jak i społeczeństwo ogółem”.
Pierwszym krokiem na drodze do osiągnięcia tego planu było oczywiście napisanie książki. Tymczasem, w iście uzależniony sposób, Bill postawił wszystko na głowie i próbował wprowadzić w życie całą serię zawiłych planów promocyjnych celem pozyskania funduszy na sfinansowanie rozległego imperium zdrowienia, które roztaczał w swoich marzeniach. Kiedy fundusze byłyby zgromadzone, książka zostałaby wydana, a oni wszyscy zasiedliby w oczekiwaniu na „spływające pieniądze” .
„Te rozważania doprowadziły nas wprost na tory typowego dla alkoholików planowania marzeniowego”, napisał Bill w roku 1947. „Dlaczego nie mielibyśmy opublikować tej książki samodzielnie? Pomimo upominania nas przez niemal każdą osobę znającą się na wydawaniu książek, że amatorskie wydawnictwa rzadko kończyły się czymś więcej niż klapą, nie zaniepokoiliśmy się tym. Tym razem, powiedzieliśmy, będzie inaczej”.
Po przekonaniu kilku pierwszych członków by kupowali akcje „pospiesznie tworzonej” Kompani Wydawniczej – firmie założonej w celu przyjęcia niezliczonych milionów dolarów, których Bill i jego przyjaciel Henry P., kolejny alkoholik promotor spodziewali się z zysków – panowała w nas wielka ufność. „Nie tylko sprzedawaliśmy akcje książki, która miała wyleczyć pijaków – sama książka jeszcze nie została napisana. Zadziwiające było to, że naprawdę sprzedaliśmy te akcje warte $4500 alkoholikom w Nowym Jorku, New Jersey, i ich przyjaciołom. Żaden z 49 pierwszych chętnych zakup książki nie wydał więcej niż $300. Niemal każdy z nich wpłacał w miesięcznych ratach, będąc spłukanym na tyle by wpłacić w całości…”

W maju 1938 roku, kiedy Bill w końcu zaczął pracować nad pierwszym brudnopisem, był już trzeźwy od ponad trzy i pół roku. Dr Bob miał kilka miesięcy trzeźwości mniej a pozostałych ponad 100 pierwszych członków, którzy przysłużyli się w jakiś sposób do napisania książki byli trzeźwi przez okres od kilku lat do kilku miesięcy. Byli kłótliwą, swarliwą zbieraniną ledwo przetrzeźwiałych pijaków, kulących się do siebie desperacko w zamiarze utrzymania swojej ciężko zdobytej trzeźwości, i wciąż poszukujących jej w procesie podejmowanych prób i błędów. Jednakże, ta chybotliwa, często pełna obaw grupa mężczyzn i kobiet w jakiś sposób doprowadziła do opublikowania w kwietniu 1939 roku książki, która dostarczyła swego rodzaju projektu dekodera do zdrowienia z alkoholizmu, który został przez następne 70 lat powielony przez miliony trzeźwiejących alkoholików w ponad 180 krajach na całym świecie.
W jaki sposób zdołali oni uruchomić jasny opis ich doświadczenia, który przetrwał próbę czasu. Bill przytacza tą historię w Anonimowych alkoholikach wkraczających w dojrzałość . W początkowym zamiarze napisał kilka rozdziałów przyszłej książki aby wykorzystać je na zebranie funduszów, ale po tym jak Reader’s Digest wyraził zainteresowanie artykułem o AA i jej ( jeszcze nie napisanej ) książki - cel, który nota bene nigdy nie został spełniony – Bill skłonił się do dokończenia rękopisu. „Każdego ranka podróżowałem całą drogę z Brooklynu do Newark gdzie chodząc tam i z powrotem po biurze Henriego zacząłem dyktować brudnopis rozdziałów przyszłej książki.
Przez cały czas konsultował się z sumieniem grupy, czytając każdy rozdział kiedy tylko był ukończony grupie z Nowego Jorku na jej cotygodniowym mityngu i wysyłał kopie do Dr Boba aby ten konsultował ja z grupą w Akron. Otrzymywał solidne wsparcie od grupy z Akron, jednak rozdziały „zostały poddawane druzgocącej krytyce” z grupy Nowego Jorku. „Dyktowałem je ponownie nieuzależnionej sekretarce Henriego P, Ruth Hock, która przepisywała je bez końca”. Pomimo tego, pierwszych kilka rozdziałów poszło gładko, do czasu kiedy doszedł do Rozdziału 5, w którym alkoholicy uświadomili sobie, że „w tym miejscu musielibyśmy powiedzieć jak nasz program zdrowienia z alkoholizmu naprawdę zadziałał. Sens całej książki miał być zapisany właśnie w tym miejscu.
„Problem ten w tajemny sposób przerażał mnie na śmierć”, napisał Bill. Nigdy przedtem nie napisałem niczego podobnie jak żaden z członków grupy z Nowego Jorku… Zmagania o pierwsze cztery ukończone rozdziały były naprawdę straszne. Byłem wykończony. Wiele razy w te dni czułem się tak źle, że chciałem wyrzucić książkę przez okno.
„Trwałem w tym nastroju ‘wszystko za wyjątkiem duchowości’ także podczas nocy, kiedy zostały napisane Dwanaście Kroków Anonimowych Alkoholików. By przez to przebrnąć odczuwałem strapienie i zmęczenie. Leżałem w łóżku… z ołówkiem w ręku i bloczkiem zapisanych kartek papieru na moim kolanie. Nie potrafiłem skoncentrować myśli na pracy, nie mówiąc już o włożeniu w nią serca. Ale to właśnie była jedna z tych rzeczy, która musiała być zrobiona. Powoli mój umysł zaczął się w jakiś sposób na niej koncentrować”.
Do tego czasu program AA był jedynie słowem mówionym, zawierającym podstawowe idee wypracowane w Grupach Oxfordzkich, przez Williama Jamesa i Dr Silkworth, „małego doktora, który pokochał pijaków”. Zasadniczo sprowadzały się do sześciu kroków: przyznaniu bezsilności wobec alkoholu, dokonaniu obrachunku moralnego, dzieleniu się wadami z druga osoba, zadośćuczynieniu, pomaganiu drugiemu alkoholikowi oraz modleniu się do Boga o użyczenie siły do praktykowania tych idei. Było kilka znaczących wariantów w ogólnej zasadzie, jednak w tym czasie nic nie funkcjonowało w formie pisanej.
„Kiedy moje myśli przebiegały pośpiesznie przez te wydarzenia, było dla mnie jasne, że program ciągle jeszcze nie przybrał formy ostatecznej. Mogło upłynąć wiele czasu zanim z czytelnikami tej książki w odległych miejscach i krajach można by osiągnąć bezpośredni kontakt. Zatem nasza literatura powinna być na tyle przejrzysta i wyczerpująca na ile to tylko możliwe. Nasze kroki powinny być bardziej sprecyzowane…”
„W końcu zacząłem pisać. Rozpocząłem z zamiarem spisania więcej niż sześciu kroków; nie wiedziałem o ile więcej miało ich być. Uspokoiłem się i zapytałem o poradę. Z zadziwiającą szybkością, biorąc pod uwagę moje wzburzone emocje, ukończyłem pierwszy rękopis. Zajęło mi to jakieś pół godziny. Słowa napływały same we właściwym momencie. Kiedy doszedłem do końca, policzyłem nowe kroki. Ich liczba wzrosła do dwunastu. W jakiś sposób ta liczba wydawała się znacząca”.
Następnie zaczął się wyczerpujący proces dopracowywania i precyzowania owych dwunastu nowych kroków do stanu doskonałości, w którym osiągnęłyby najwyższą ocenę u pozostałych alkoholików, których Bill wciągnął do współpracy zarówno tych z Akron jak i z Nowego Jorku. Akrończykom w całości spodobały się nowe kroki i zaakceptowali pozostały fragment tekstu napisany na ich podstawie. „Ale w nowym Jorku gorąca debata wokół Dwunastu Kroków i treści książki rozgorzała ze zdwojona siłą. Starły się tam poglądy konserwatywne , liberalne oraz radykalne”.
Bill jako pisarz został „złapany dokładnie pośrodku wszystkich argumentów… Przez jakiś czas wyglądało to tak jakbyśmy ugrzęźli w niekończącej się różnicy zdań…”
Jednakże, tuż przez ukończeniem rękopisu, „miało miejsce znaczący incydent… Ciągle sprzeczaliśmy się o Dwanaście Kroków. Przez cały czas odmawiałem… zmienić słowo z pierwowzoru rękopisu, w którym… konsekwentnie używałem słowa ‘Bóg’ oraz w innym miejscu użyłem sformułowania ‘na kolanach’. Modlenie się do Boga na kolanach pozostawało w sprzeczności z przekonaniami ( wielu alkoholików )… w końcu zaczęliśmy rozmawiać o możliwościach osiągnięcia kompromisu. Nie wiem kto jako pierwszy zasugerował słowa kompromisu ale dzisiaj są słowa znane jak AA długie i szerokie: w Kroku Drugim postanowiliśmy opisać Boga słowami ‘Siła większa od nas samych’, w Kroku Trzecim i Jedenastym wstawiliśmy słowa ‘Bóg jakkolwiek go pojmujemy’. W Kroku Siódmym wymazaliśmy sformułowanie ‘na kolanach’. Na dodatek, jako zdanie wprowadzające do wszystkich kroków dopisaliśmy takie oto zdanie: ‘Oto są kroki, które sami stawiamy, i które są proponowanym przez nas programem zdrowienia’. Dwanaście Kroków AA miało się stać jedynie sugestiami.
„Bóg w istocie był w naszych Krokach, ale teraz został wyrażony w słowach, które każdy – każdy bez wyjątku - mógł zaakceptować i się z nimi zmierzyć. Niezliczeni członkowie AA od tego czasu dowiedli, że bez tego wspaniałego dowodu liberalizmu nigdy nie mogliby zrobić żadnego kroku na drodze do jakiegokolwiek postępu duchowego lub nawet zbliżyć się do nas w pierwszym okresie. Był to kolejny szczęśliwy strzał w dziesiątkę.”
Podsumowując swój opis procesu pisania książki w Anonimowi alkoholicy wkraczają w dojrzałość, Bill podkreślił, że wszystkie kłopoty miały jakieś znaczenie. „Powinno to być tutaj jasno podkreślone, że stworzenie książki AA wywołało o wiele więcej niż tylko spory o jej treść. W trakcie powstawania księgi rosło wraz z nią przekonanie o słuszności wybranej przez nas drogi. Odkryliśmy ogromne perspektywy tego czym ta książka mogła się stać i co mogła osiągnąć. Wielkie oczekiwania oparte na oddanej wierze były ciągłym i utrzymującym się wydźwiękiem uczuć, które w końcowym efekcie w nas zwyciężyły. Jak dźwięk grzmotów oddalającej się burzy, grzmot naszych wcześniejszych bitew był jedynie odległym pomrukiem. Powietrze się wyklarowało a niebo stało się przejrzyste. Wszyscy czuliśmy się dobrze”.

"... Gdzieś w roku 2009, w swoim czwartym wydaniu i 70-tym roku nieprzerwanej publikacji, zostanie sprzedany 30-milionowy egzemplarz Anonimowych Alkoholików. Dostępny w 58 językach, w tym w języku amerykańskim migowym, alfabecie Braille, wersjach wielojęzycznych i formatach audio, podstawowy tekst AA niesie posłanie nadziei i zdrowienia właściwie na całym świecie.
Całkiem niezły sukces jak na książkę, która rodziła się w bólach. "

źródło: Box 4-5-9, jesień 2009

dodajdo.com

Walka z kacem. Żarcik


Każdy kto choć raz przebudził się po beztroskiej zabawie z tym jedynym w swoim rodzaju uczuciem, które zwykliśmy nazywać kacem poszukuje skutecznych środków na jego zwalczanie. Nie ma nic gorszego i bardziej dołującego niż stan po upojeniu alkoholowym.
Kac fizjologiczny
Budzisz się rano nieco oszołomiony, ale uskrzydlony myślami o wieczorze poprzedniego dnia, myślisz sobie: zaraz podskoczę do góry, szybciutką się ogarnę i przede wszystkim sprawdzę czy Anka zostawiła mi telefon na parapecie. Nic jeszcze nie wskazuje na to, że coś mogłoby pokrzyżować twoje plany. Próbujesz je więc zrealizować. Podskakujesz i natychmiast padasz na łóżko bezwładnie, jak żołnierz który wszedł na minę. Ból jest okropny, wykręca ci szczęki i paraliżuje język. Jego centrum znajduje się gdzieś na szczycie głowy, stamtąd iskry bólu rozchodzą się promieniście po całym ciele blokując jakikolwiek ruch. Do tego od razu dostajesz mdłości. Chciałbyś pobiec do łazienki, bo przypomniał ci się właśnie uduszony własnymi wymiocinami Jimi Hendrix, ale nie możesz, bo każdy ruch powoduje zgrzytanie w czaszce. – To już lepiej się udusić – myślisz. O tym, jak bardzo chce ci się pić przekonujesz się kilka minut później, kiedy ból nieco ustępuje. Próbujesz coś powiedzieć, ale język nie może się poruszyć. Kiedy w końcu udaje się coś z nim zrobić słyszysz, jak stuka głucho o podniebienie, niczym jakiś tłuczek do kotletów. Co zrobić w takiej sytuacji? Można oczywiście rozmyślać o tym, jak fajnie było wczoraj wieczorem, ale przecież nie można tego robić w nieskończoność, trzeba jakoś wstać, pozbierać się. Na dodatek czujesz, że natychmiast musisz iść do toalety.

Nie próbuj udawać w takiej sytuacji gieroja i nie podrywaj się nagle, jak gdyby nigdy nic, nie powtarzaj tego co przed chwilą powaliło cię na łóżko. Nie dobiegniesz do kibelka, runiesz na podłogę i będzie ci potem o wiele trudniej z niej wstać. Daj sobie najpierw chwilę czasu, uspokój się a potem zacznij powoli podnosić się z łóżka. Najpierw nogi, potem głowa lekko do góry i delikatnie dźwignij całe ciało. Oczywiście chodzisz trochę, jak zombie, ale jak nie będziesz się forsował to w piętnaście minut powinieneś dojść do toalety. Tam nie wkładaj od razu głowy pod kran tylko opłucz twarz, ogarnij się trochę, załatw co masz do załatwienia i ruszaj do kuchni. Tam być może znajdzie się coś co złagodzi twe cierpienia.

Najłatwiej sięgnąć po nie opróżnioną butelkę wódki, wlać sobie setkę i trzasnąć to jednym haustem. Od razu robi się lepiej, a poprzekrzywiane ściany twojego mieszkania prostują się i świat nabiera przyjemnej równowagi. Ha! To jest myśl! Okazuje się jednak, że wczorajszego wieczora wszystek alkohol włącznie z perfumami, które wręczyłeś Ance na imieniny został wypity (kto to do cholery mógł zrobić? A przede wszystkim kto tego bydlaka zaprosił na imprezę?!). Kiedy fakt ten dociera do twej świadomości siadasz na posadzce w kuchni i szlochasz zaciskając pięść tuż przy oczach. Nie załamuj się jednak. Jeśli masz w domu kiszone ogórki możesz wypić zalewę ze słoika. Nie rób tego jednak gwałtownie, bo w następnej sekundzie zalewa wraz z resztkami sałatki z wczoraj znajdzie się na podłodze w twojej kuchni. Jeśli nie masz ogórków możesz poszukać soku pomidorowego, może pomóc, choć nie musi. Niezłe są też zupy instant, ale skąd po takiej bibie wziąć zupę instant. Jeśli w domu nie masz literalnie nic nie wychodź, broń Boże, na miasto w poszukiwaniu lekarstw. Człowiek na kacu jest, jak magnes, zlatują się doń różne męty i nie wiedzieć czemu ciągną go na kolejne pijaństwo. W takiej sytuacji pozostaje ci tylko jeden niezawodny sposób na kaca – telefon do matki. Nie ma bowiem kobiety, która nie ruszyłaby na pomoc własnemu synowi kiedy ten ma kłopoty. A kac to są poważne kłopoty. Kiedy godzinę później odpoczywał będziesz przykryty pledem, z pilotem w ręku, a obok dymić będzie miseczka flaków lub żuru z kiełbasą przekonasz się, że miałem rację.

Kac moralny
Pojawia się wtedy kiedy w stanie upojenia alkoholowego czynisz awanse nieznanym ci kobietom obiecując im małżeństwo, przepisanie swojej kawalerki na ich nazwisko, przerejestrowanie samochodu, wycieczkę na lazurowe wybrzeże, lub coś podobnego, byle tylko zgodziły się wyjść z tobą do drugiego pokoju gdzie nikogo nie ma. Pół biedy jeśli się nie zgodzą, tylko wybuchną perlistym śmiechem właściwym wszystkim trzeźwym niewiastom i zostawią cię swojemu losowi. Gorzej kiedy zaczną ci się uważnie przyglądać dadzą się namówić na krótką wycieczkę. Kluczowe dla kaca i sposobów walki z nim będzie to w jakiej sytuacji się obudzisz. Raczej pewne jest, że obok ciebie leżeć będzie jakaś pani. Pokonując ból i drętwienie powiek musisz przyjrzeć się jej twarzy, musisz zobaczyć co ona wyraża. Jeśli wyraża senną satysfakcję i radość, wiej bracie gdzie oczy poniosą, nie zwracaj uwagi na młot pneumatyczny w głowie, na to że plączą ci się nogi, ani na fakt iż twoje spodnie gdzieś się zapodziały (schowała je cholera!). Wiej, bo kiedy ona się obudzi już nic innego ci nie pozostanie, jak zamieszkać u niej. Dobrze będzie jeśli tylko na jakiś czas.

Kiedy jednak widzisz, że dziewczę ma minę skwaszoną i samo nie potrafi ze sobą dojść do ładu możesz spokojnie zasnąć i poczekać gdzieś do południa aż objawy kaca zelżeją. Nie próbuj, jak radzą niektórzy walczyć z kacem za pomocą żwawego i gwałtownego seksu. To pomaga, ale tylko wtedy kiedy masz pewność, że pani obok ciebie to osoba z którą zdecydowałeś się związać swój los. Nie próbuj tego z przypadkowo poznanymi kobietami, a przynajmniej nie próbuj do chwili kiedy nie poznasz ich rzeczywistych zamiarów. Poleż spokojnie i poczekają co ona powie. Jeśli wstanie, przywita cię półgębkiem i miast paradować bez ubrania po pokoju, prężyć się przed lustrem i otwierać na oścież okno, owinie się kocem i pójdzie do łazienki – wtedy jesteś uratowany. Zwlecz się z łóżka i o ile to możliwe idź do kuchni zaparzyć jej kawę. Nie musisz pić z nią tej kawy. Wczoraj wszystko schrzaniłeś, więc możesz spokojnie iść do domu lub gdziekolwiek lub wyprawić ją w jakimś, dowolnym kierunku, a potem zająć się swoim kacem. No i oczywiście pod żadnym pozorem nie dzwoń w takiej sytuacji do matki.

Kac twórczy
Bywają sytuacje gdy po ciężkim pijaństwie zrywasz się lekko rozedrgany, ale na chodzie. Myśli przelatują ci przez głowę niczym mustangi na prerii, a każda z nich jest zabójczo piękna. Masz ochotę pisać, śpiewać, tworzyć, żyć pełnią życia i wydaje ci się, że gdybyś wzbił się swobodnym lotem z dachu wieżowca, w którym mieszkasz prądy powietrzne uniosłyby cię hen, hen za morza. Nie próbuj jednak żadnej z tych rzeczy. Masz po prostu kaca określanego mianem kaca twórczego, lub metafizycznego. Kaca, który potraja siły i daje moc do działania, ale jest jednocześnie pułapką. Rzeczy które wyprodukujesz w stanie tej euforii nie zdobędą akceptacji bliźnich. Nikt nie będzie cię nosił na rękach, nie nazwie geniuszem i nie skomponuje hymnu na twoją cześć. Pośmieją się najwyżej trochę z wariata lub zadzwonią na policję, albo nie daj Bóg na pogotowie. Jeśli możesz, przeczekaj ten stan.

Oczywiście wszyscy pamiętamy opowieść o plemieniu Dajaków z Borneo, które urządza rytuale popijawy, po to by potem siedzieć z obłędem w oczach na ścieżce w dżungli i wieszczyć przyszłość. Kac jest w tej społeczności uważany za stan, w którym człowiek ma łączność z bogami i przyszłość nie ma wtedy przed nim tajemnic. Pamiętaj jednak, że nie jesteś Dajakiem, a wokoło nie ma dżungli. O wieszczeniu przyszłości nie może być więc mowy. Jeśli masz przymus to napisz jakiś wiersz albo opowiadanie, spalisz to potem i tak. Możesz oczywiście zrobić w takiej sytuacji jeszcze jedną rzecz, która będzie najbardziej sensownym ze wszystkich wyjść. Zadzwoń do kumpla i poproś go by do ciebie wpadł, niech po drodze kupi flaszkę, albo najlepiej dwie. Potem wypijcie to szybko i zadzwońcie po dziewczyny. Kiedy obudzisz się kolejnego poranka masz gwarancję, że kac twórczy minął. Mas teraz zwykłego kaca, którego możesz z łatwością pozbyć się klinem.

źródło: coryllus.salon24.pl



dodajdo.com